ad

Dzwoniąc w Pabianicach na 112, telefon odbiera operator w Łodzi, w Centrum Powiadamiania Ratunkowego.

Operatorów jest 12. Pracują na zmianach od 8.00 do 20.00 i od 20.00 do 8.00. W nocy jest ich mniej, bo też rzadziej wtedy dzwonimy.

W ciągu dnia każdy z nich odbiera ponad 200 telefonów. W nocy mają blisko po 100 zgłoszeń na każdym stanowisku.

Dlaczego dzwonimy na 112?

- Wybierając numer 112 nie ma możliwości, żeby się nie dodzwonić - tłumaczy Bogumił Marona, kierownik Centrum Powiadamiania Ratunkowego. - System działa w ten sposób, że nawet jeśli wszyscy operatorzy w Łodzi byliby zajęci, telefon odbierze pierwszy wolny operator w kraju.

To żadna przeszkoda, bo numer, z którego dzwonimy, jest automatycznie namierzany za pomocą masztów sieci telefonicznych. Operatorowi wyświetla się miejsce, w którym jest zgłaszający i numery telefonów do tamtejszych służb.

- System działa z dużą dokładnością. Nawet jeśli osoba jest w obszarze niezabudowanym, gdzie tych nadajników jest mniej, orientacyjnie możemy ustalić jej położenie - mówi kierownik.

Po co w ogóle ten system?

Na 112 najlepiej dzwonić po zdarzeniu, które zaangażuje wiele służb. Wtedy dyspozytor przekaże niezbędne informacje zarówno pogotowiu, straży pożarnej i policji.

- Priorytetem dla nas zawsze jest życie ludzkie - tłumaczy Morona. - W pierwszej kolejności po wypadku zawiadomimy więc pogotowie. Jeśli ktoś jest zakleszczony w samochodzie, zadysponujemy na miejsce straż pożarną. W następnej kolejności pozostałe służby.

Z kolei, gdy potrzebna jest szybka interwencja medyczna, lepiej zadzwonić bezpośrednio na 999.

- W takiej sytuacji faktycznie operator wypytuje zgłaszającego o miejsce i okoliczności zdarzenia, ale potem przekierowuje go do zespołu ratownictwa medycznego - mówi. - W teorii ratownik powinien zebrać już tylko wywiad dotyczący stanu poszkodowanego, bo wszystkie inne informacje przekazuje operator, ale różnie z tym bywa.

Z jakimi problemami dzwonimy na 112? Morona przyznaje, że często zdarzają się absurdalne telefony. To blisko 80 procent wszystkich zgłoszeń.

- Kiedyś zadzwoniła kobieta z pytaniem, dlaczego w dowodach osobistych są czarno-białe zdjęcia. Nie mogła tego zrozumieć, bo do urzędu zaniosła kolorowe, a w dokumencie miała czarno-białe - opowiada.

Często wybieramy 112, kiedy zablokuje nam się telefon. To jedyny numer, który wtedy działa.

- Ludzie proszą o podanie numerów PIN, PUK, żądają odblokowania telefonu - wylicza.

Problemem są też dzieci, które bawiąc się starymi, ale jeszcze sprawnymi telefonami, wybierają ten numer. W aparacie może nawet nie być karty, a i tak są wtedy możliwe połączenia z numerami alarmowymi.

Zdarzają się też przypadki celowego blokowania linii. Ci najbardziej zdesperowani w ciągu 12 godzin potrafią zadzwonić nawet 700 razy.

- Każdy z tych telefonów musi być odebrany - dodaje Morona. - Zgłaszający albo się nie odzywają, albo ich wypowiedzi mają seksualny podtekst. Chcą rozmawiać z operatorkami, opowiadają, co by z nimi zrobili.

System powiadamiania ratunkowego wciąż się rozwija. Niebawem ma się zmienić system dysponowania służb. Zniknie podział jednostek medycznych na województwa.

- Na miejsce zdarzenia będzie wysyłana karetka, która jest najbliżej, niezależnie od rejonu, w jakim znajduje się poszkodowany - tłumaczy. - Takie skoncentrowane dyspozytornie działają już w Małopolsce.

W przyszłości będzie też możliwe zgłoszenie na numer alarmowy przez SMS.

- Ten pomysł budzi naszą obawę. Niestety, mogą zdarzyć się sytuacje, gdzie zaangażujemy dużą liczbę służb, a zgłoszenie okaże się żartem - mówi.

Ta zmiana ma być skierowana szczególnie do osób głucho-niemych.

- Może lepiej byłoby stworzyć bazę tych osób, które mogłyby korzystać z tego systemu - zastanawia się. - Już teraz mamy podobną możliwość. Jeśli ktoś mówi nie wyraźnie, ma wadę wymowy, to wysyłamy do niego pustą wiadomość, na którą może odpisać, co się stało.

Morona podkreśla, że najważniejsza jest współpraca zgłaszających z operatorami. Często spotykają się ze znieczulicą.

- Ludzie potrafią zadzwonić, że widzą rozbity samochód, albo człowieka leżącego na ulicy, ale zatrzymać się nie chcą. Śpieszą się do pracy, twierdzą, że nie mogę zawrócić i sprawdzić, co się stało - opowiada. - Niestety, ludzie są, jacy są. Ale wierzę, że kiedyś się to zmieni.