Błochowiak od trzech lat poluje na dziki, lisy, sarny i bażanty w okolicznych lasach. Koledzy myśliwi mówią na nią Diana – tak nazywają polujące kobiety. Błochowiakówna na łowy chodzi ze sztucerem lub dubeltówką. Na Hubertowiny przyjechała terenową toyotą. Wyciągnęła z bagażnika wielki sztucer i stanęła w szeregu z wytrawnymi łowcami. Myśliwi patrzyli ze zdumieniem.
– Oficjalnie poluję od trzech lat, ale już wcześniej interesowałam się myślistwem. Spokój lasu i otoczenie przyrody daje mi prawdziwe wytchnienie po godzinach spędzonych w parlamencie, poniekąd także wśród zwierząt
– żartuje posłanka. – Przeważnie jestem jedyną kobietą na polowaniu. Ale najbardziej lubię samotne łowy, kiedy godzinami wyczekuje się na zwierzynę na ambonie.
Posłanka nie chce chwalić się trofeami.
– Mam ich kilka, ale najczęściej strzelam do bażantów. Chciałabym mieć psa, z którym mogłabym chodzić na łowy. Nie zależy mi na trofeach, tylko na klimacie, jaki towarzyszy polowaniom.
W sobotę pani Anita nie miała okazji oddać nawet strzału. Więcej szczęścia miał Ryszard Dysteheft – właściciel Pierogowa przy ul. 20 Stycznia. Po trzech nieudanych obławach prowadzący polowanie wytropił watahę dzików. Myśliwi zajęli wyznaczone pozycje, a nagonka zaczęła płoszyć zwierzynę. Po chwili padły pierwsze strzały. Pan Ryszard uniósł dubeltówkę i znieruchomiał. Nagle w jego stronę zaczął biec młody dzik. Myśliwy strzelił dwa razy.
– Chyba spudłowałem – nie krył rozczarowania. – Za gęsty las. Nic nie było widać.
Faktycznie kule skosiły tylko kilka drzewek. Na tegorocznym Hubertusie jedynie leśniczy tutejszego lasu ustrzelił 2–letnią lochę.
– Teraz najczęściej strzela się do lisów. Jest ich mnóstwo. Tylko w tym roku upolowaliśmy prawie dwieście sztuk. Kiedyś bylibyśmy bogaci, bo za jednego lisa można było kupić pralkę automatyczną – opowiada pan Ryszard.
Oprócz lisów Dysteheft ma mnóstwo innych trofeów.
– Kiedyś udało mi się upolować ogromnego dzika – wspomina.