ad
* Czy pamięta pan, ilu ich było?

- O nie! To bardzo trudno policzyć. Zacząłem pracować z nieletnimi w latach 80. Do 1990 roku było ich niewielu. W społeczeństwie panowała wtedy większa dyscyplina. Nastolatki nie szwendały się nocą po ulicach Pabianic.

* Które rejony naszego miasta są "wylęgarniami" małoletnich przestępców?

- Kiedyś było to Stare Miasto: ulice Poprzeczna, Fornalskiej. W centrum najczęściej jeździłem na ulice Sienkiewicza, Powstańców Warszawy, Narutowicza, Waryńskiego. A teraz nie ma złych i dobrych rewirów. Wyrównało się.

*Skąd się biorą dzieci-złodzieje, dzieci-włamywacze, dzieci-przestępcy?

- Każdy z nas ma w sobie dobre i złe cechy. U niektórych pod wpływem domu, kolegów, środowiska wychodzą na jaw złe cechy. Zaczyna się od niepowodzeń w szkole. Jeśli w takim momencie nie pomogą rodzice, to znajdzie się "dobry kolega", który doradzi, że nie ma co przejmować się nauką. "Jak ci nie idzie w szkole, to pójdzie lepiej w czym innym" - powie. I tak się zaczyna. Swoje "trzy grosze" dokłada prasa, radio, telewizja. Wiele audycji to gotowe instrukcje, jak się włamać do sklepu albo okraść staruszkę na ulicy.

* Czy to prawda, że niektórzy rodzą się przestępcami?

- Znałem 8-letniego chłopca, który z nożem w ręku napadał na kobiety. Znałem 8-letnią dziewczynkę, którą matka przyprowadziła do komendy policji, bo nie dawała sobie z nią rady. Mała kradła, ponieważ nie zaznała miłości w rodzinie. A ten 8-letni chłopiec wychowywał się w patologicznej rodzinie. Żeby mieć dzieci i wychowywać je, nie trzeba kończyć żadnych kursów ani szkół. A może należałoby…

* Co się dzieje z nieletnimi przestępcami, gdy dorastają?

- Odpowiedź będzie przerażająca. Z doświadczenia wiem, że połowa nieletnich przestępców, którzy trafiają do poprawczaków, szybko ląduje w więzieniach.

* Którego z podopiecznych wspomina pan z sympatią?

- Najsympatyczniejszy był chłopak z ulicy Sienkiewicza. Nazywaliśmy go Żaróweczką, bo miał smykałkę do elektryki. Wychowywała go babcia. Żaróweczka urządził sobie kryjówkę w starym nieczynnym kościele przy Waryńskiego. Sprytnie podłączył tam prąd. Zaczynał od drobnych kradzieży. Gdy go łapaliśmy, opowiadał wszystko z detalami. Nie próbował ściemniać. Potem wychodził z komendy i robił to samo. Teraz jest dorosłym człowiekiem. Ale nie zmienił się. Dostałem od niego kartkę pocztową z więzienia. Pozdrawiał.

* Ale byli i tacy, którzy "wyrośli na ludzi"?

- Byli tacy. Wyszli z poprawczaków i pozbierali się. Ktoś im zaufał, ktoś podał rękę, dostali pracę. Przeważnie była to prosta praca na budowie. Ale utrzymali się w niej i skończyli z dawnym życiem.

* Czy któryś podziękował panu za wskazanie innej drogi życiowej?

- To by była przesada. Cieszę się, gdy mówią, że nie mają do mnie żalu. Spotkałem też takich, którzy mówili, że dobrze się stało, bo wpadli w moje ręce, gdy byli nastolatkami. Poszli do poprawczaka, a nie do więzienia. To ich otrzeźwiło, odmieniło życie.

* Co doradzi pan rodzicom dzieci zagrożonych przestępczością?

- Na dobre wychowanie dziecka nie ma recepty. Myślę jednak, że najważniejsze jest porozumienie w rodzinie. Rodzice muszą rozmawiać z dziećmi. Muszą interesować się tym, co dzieci robią, poznać ich kolegów, nie unikać kontaktów ze szkołą.

Dziękuję za rozmowę.