O dziewczynce z Pabianic, która była zamroczona alkoholem, dowiedziała się cała Polska. To wywołało szok.

- Nie wiem, jak mogło dojść do tego - kiwa głową babcia. - Jestem pewna, że ani syn, ani synowa nie dali dziecku alkoholu. Sama musiała wziąć, gdy nie widzieli.

Rodzice Karolinki: Małgorzata i Jan K. od kilku lat mają problemy z alkoholem. Z tego powodu już raz stracili prawa rodzicielskie. Dziewczynki pojechały do Domu Dziecka.

- Nie byli czujni jak należy, bo nadchodził sylwester - usprawiedliwia ich 75-letnia kobieta. - Przyszli koledzy, na stole stała wódka. No i stało się…

Karolinka i jej siostry: 7-letnia Ania i 9-letnia Beatka znów są w Domu Dziecka w Porszewicach. Tak zdecydował sąd rodzinny.

- Wobec rodziców zastosowaliśmy nadzór policyjny - wyjaśnia Krzysztof Ankudowicz, szef pabianickiej prokuratury. - Muszą codziennie meldować się w komendzie policji.

Małgorzacie (lat 30) i Janowi K. (lat 50) postawiono zarzut narażenia córeczki na niebezpieczeństwo utraty życia.

- Matka upierała się, że pilnowała dziecka - mówi nadkomisarz Sławomir Komorowski z pabianickiej policji. - Dopiero potem przyznała, że nie zapewniła opieki.

Do winy przyznał się ojciec. Zrobił to, gdy wytrzeźwiał, bo długo nie mógł zeznawać. Był spity jak bela.

- Zadzwoniłem po pogotowie, gdy zobaczyłem, że mała straciła przytomność - tłumaczy.

- Według naszej wiedzy, do pogotowia dzwonił ojciec chrzestny dziecka, który brał udział w sylwestrowej libacji - mówi prokurator Ankudowicz.

Jeśli sąd stwierdzi, że rodzice działali z rozmysłem, grozi im kara 5 lat pozbawienia wolności.

Karolinka, Ania i Beatka są w Domu Dziecka. Znają go, bo spędziły tam trzy lata. Na wniosek opieki społecznej przed pięcioma laty sąd umieścił je w Porszewicach. W 2003 roku wróciły do domu.

- Rodzina K. jest pod naszym nadzorem, bo rodzice mają problemy alkoholowe - mówi Joanna Ubych, dyrektorka Miejskiego Centrum Pomocy Społecznej. - Wydawało się, że wychodzą z tego. Matka podjęła leczenie, ojciec chodził na terapię odwykową.

Dostali mieszkanie, pobrali się. Małgorzata K. przed świętami znalazła pracę. Jej mąż dostaje rentę, bo po wypadku nie jest zdolny do pracy.

- Ostatnio dostali zasiłek na zakup węgla - dodaje Ubych. - Sporadycznie korzystali z naszej pomocy finansowej.

- Beatka jadła obiady w szkole, miała też szklankę mleka i bułkę na śniadanie - dodaje Agnieszka Leśnik, dyrektorka podstawówki, do której chodzi najstarsza z sióstr. - Matka przychodziła na wywiadówki, interesowała się postępami córki. Nigdy nie czułam od niej alkoholu.

- Młodsza dziewczynka chodziła do przedszkola. Odbierała ją mama - dodaje Gabriela Królikowska, pracownica opieki społecznej. - Nie było wiadomości od wychowawczyń, że po dziecko przychodzi w stanie nietrzeźwym.

Przynajmniej raz w miesiącu pracownica opieki przychodziła do mieszkania rodziny K. przy ul. św. Rocha.

- To były niezapowiedziane wizyty - zapewnia Królikowska. - Kobieta dbała o czystość w mieszkaniu.

Sąd rodzinny po raz pierwszy zainteresował się rodziną K., gdy w 2000 roku do szpitala trafiła jedna z córek. Miała obustronne zapalenie płuc i zapalenie oskrzeli. Kilka dni później lekarze wypisali recepty i kazali matce wykupić leki dla małej. Ale Małgorzata K. odpowiedziała, że nie ma za co kupić. Lekarze powiadomili opiekę społeczną i sąd.

- Takich ludzi trzeba by pilnować dniem i nocą - załamuje ręce sąsiadka ze św. Rocha.