ad

W czasach, gdy rynek obuwniczy zalały tanie, chińskie i kiepskiej jakości produkty, zawód szewca staje się niepotrzebny. Buty takiego pochodzenia, zamiast do naprawy, trafiają do kosza.

- Bardzo często cena naprawy przewyższa cenę tego obuwia, więc zwyczajnie opłaca się kupić następne, niż zapłacić za ich naprawienie - mówi Bogumił Becht, szewc z ul. Zamkowej 61.

Skórzane buty, za które zapłacimy od 200-300 zł, będą służyć nam lata, a te z rynku, za 20 zł bardzo często kilka dni.

- Mamy przecież sklepy z porządnymi butami. Skórzane, markowe, polskie buty. Włoskie też są dobre, ale nie są dostosowane do naszego klimatu - mówi Becht.

Bogumił Becht prowadzi działalność od 25 lat w tym samym miejscu. Został szewcem, bo jak przyznaje, skusiły go pieniądze. Dziś już nie jest tak łatwo.

- Raz jest lepiej, raz gorzej. Nie mogę narzekać, ważne, że wystarcza od pierwszego do pierwszego - wyznaje. 

Zakładów naprawy obuwia w mieście zostało już tylko kilka. W tym połowę z nich prowadzi rodzina Wartalskich. Zawód szewca to ich pasja.

- Zaczęło się od ojca. Od lat prowadzi swój zakład niedaleko dworca. Mój brat wcześniej pracował w mieszkaniu, od niedawna przeniósł się do piwnicy (przy ul. Smugowej) - mówi Andrzej Wartalski z ul. Podleśnej 12.

Pan Andrzej nie narzeka na brak klientów, choć złote czasy skończyły się ponad 15 lat temu.

- To umierający zawód. Teraz istnieję głównie dzięki stałym klientom. Wykonuję najlepiej swoją pracę i klienci do mnie wracają - mówi.

Do zakładu Wartalskiego przyjeżdżają klienci z innych miast, a nawet krajów. Są to głównie stałe klientki, które wyjechały, a teraz wracają odwiedzić rodzinne strony.

- Zdarza się, że przywożą ze sobą całe reklamówki butów do naprawy. W innych miastach są wyższe ceny naprawy, no i też często jakość tych usług pozostawia wiele do życzenia - dodaje pan Andrzej. 

W jego pracy zdarzają się także gorsze miesiące, ale to głównie za sprawą niepoważnych klientów. Niektórzy przychodzą, zostawiają buty, a później po nie nie wracają.

- Czasem na naprawach byłem stratny nawet 3.000 zł. Zaliczek nie brałem, naprawiałem i później buty leżały, aż w końcu trafiały do kosza - mówi szewc.

Tak dzieje się ze zwykłym obuwiem, nieodbieranym przez właścicieli. Jeśli but jest naprawdę dobrej jakości, wówczas pan Andrzej pakuje w reklamówkę i zachowuje.

- Po takie buty to właściciel potrafi się zgłosić nawet po roku, ale za zwłokę też trzeba dopłacić - dodaje.