Sprowadzony na miejsce zbrodni pies tropiący nie podjął śladu – kręcił się wokół domu. Prawdopodobnie z powodu zimna. Tropieniem zbrodniarza (lub zbrodniarzy) zajęła się Komenda Wojewódzka Milicji Obywatelskiej w Łodzi. Był 1 marca 1976 roku.

W komunikacie śledczy napisali: „Dziecko padło ofiarą mordu. Komenda MO zwraca się z gorącym apelem do społeczeństwa, aby osoby, które widziały chłopca 21 lutego, zgłaszały się osobiście lub telefonicznie”. Nie zgłosił się nikt.

6 marca pochowano Wojtusia R. Pogrzeb trwał trzy godziny. W kondukcie szło kilka tysięcy pabianiczan, blokując ruch ul. Armii Czerwonej (dzisiejsza ul. Zamkowa). Pochówek przerodził się w manifestację przeciwko ohydnej zbrodni.

Pamiętają wszyscy

Dziś sąsiedzi z bloku, w którym mieszkała rodzina Wojtusia, niechętnie wspominają tę tragedię. Ale to, do czego doszło 41 lat temu, pamiętają niemal wszyscy.

- Mieliśmy wtedy 2-letniego syna. Byliśmy przerażeni tym, co się stało. Nawet na sekundę nie spuszczaliśmy go z oka – opowiada kobieta.

Sąsiedzi pamiętają, że organizowane były poszukiwania Wojtusia. Na osiedlu rozwieszono ogłoszenia ze zdjęciami chłopczyka. Do każdego mieszkania wchodzili milicjanci.

Cały tekst o tragedii, która po latach znów wyszła na światło dzienne, przeczytasz w najnowszym wydaniu Życia Pabianic