„Pokaz siły” maszyn Boczkiewicza podziwialiśmy ostatnio przy 45-tonowej dostawie zbiornika odpadowego na teren pabianickiej ciepłowni. Sprzęt był na tyle duży, że trzeba było go wieźć ulicami nocą. Aby postawić go w miejscu przeznaczenia, powstającej tu „oczyszczalni”, niezbędny był dźwig i precyzyjność jego operatorów.

Zobacz też: Wielka dostawa w Pabianicach. Przyjechały dźwigi i sprzęt ważący kilkadziesiąt ton

Sprawa wielkiej wagi

Trzeba jednak przyznać, że taka dostawa to „drobiazg” dla ksawerowskiej firmy. Tu w gotowości mają przecież dźwigi, które uniosą nawet… 300 ton.

- Co prawda, dotąd nie zdarzyło nam się transportować cięższego załadunku niż do 100 ton – przyznaje Przemysław Boczkiewicz, właściciel firmy.

Waga przewożonych i przenoszonych rzeczy jest i tak imponująca. Nie raz flota Boczkiewicza woziła lokomotywy, czołgi, wagony pociągów, mniejsze samoloty. A czy samolot pasażerski (Boeing 737) też dałoby radę zabrać?

- Wagowo bez problemu, gorzej z gabarytem. Można byłoby go zabrać, ale bez skrzydeł – mówi.

To, co w dużej mierze ogranicza możliwości przewozów to układ polskich dróg. Większe dostawy firma uzgadnia z Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad. W trasę wyrusza się w nocy lub nad ranem, gdy ruch jest mniejszy. Do takiej drogi trzeba się wcześniej przygotować, pojechać nią i ocenić przeszkody.

- Zdarza się, że na chwilę demontujemy znaki drogowe, czy inne przeszkody, by się zmieścić. Później z powrotem je przywracamy - wyjaśnia.

Z liniami energetycznymi, firma też sobie radzi, delikatnie je unosząc, przy pomocy swojego sprzętu. Przewozy wielkogabarytów są więc zawsze odpowiednio zaplanowane i przygotowane.

- Chyba takimi trudniejszymi zleceniami, które realizujemy są przewozy domków w całości na działki. One są często duże, a do tego trzeba je dowieźć w nienaruszonym stanie.

Choć fachowcy radzą sobie w często ciężkich warunkach, muszą właśnie pamiętać o tym, by nie uszkodzić przewożonego lub przenoszonego ładunku. Tak „bezszkodowo” ostatnio ratowali ciężarówkę, która utknęła na jednej z łódzkich uliczek.

- Kierowca miał za małe pole manewru i przy chodniku wjechał kołem w studzienkę.

Zarysowania zostały w okolicach nadkola. Pracownicy firmy musieli tak wyciągnąć pojazd z opałów, by nie przysporzyć dodatkowych szkód, mimo że sami nie mieli miejsca za wiele. Udało się.

Gdy w 1991 roku powstała Auto Pomoc Boczkiewicza, na ratunek kierowcom jechała jedna laweta, mercedes 307. Przez lata flota rozrosła się pokaźnie. Teraz na placu przy Łódzkiej parkują prawdziwe „kolosy”.

Rodzina Boczkiewiczów ma dziś około 20 różnych pojazdów. Od uprzywilejowanego „olbrzyma”, który bez kłopotu odholuje tira z trasy, po niewiele mniejsze pojazdy służące na co dzień do pomocy na drodze. W pracy wykorzystują podnośniki koszowe, wózki widłowe, naczepy niskopodwoziowe i HDS. Wykwalifikowani pracownicy codziennie ruszają w drogę, by pomóc kierowcom: zabrać auto do mechanika, wyciągnąć samochód z rowu, wyłowić z rzeki, czy postawić na koła blokującą całą drogę ciężarówkę. Z takiej pomocy powypadkowej korzysta także straż pożarna, czy policja.

Zawsze na wysokości zadania

Jadąc po zmroku przez Ksawerów można zauważyć najwyższe „cudo” z całej floty. Widać migające światełko na szczycie wysokiego dźwigu. To żuraw samojezdny wieżowy MK140 Plus, który sięga wysoko i daleko. Dotrze na wysokość nawet 94,40 metrów, a w głąb na 65 m. Jest on wykorzystywany szczególnie na budowach. Dzięki takiej maszynie można było np. zamontować ostatnio agregat prądotwórczy na dachu hotelu Hilton w Łodzi.

Boczkiewicz nie tylko realizuje zlecenia typowe dla swojej branży, ale i spełnia niecodzienne „życzenia”. Klienci dzwonią, gdy potrzebują ciężki i wielki sprzęt wstawić do pomieszczenia. Między innymi Politechnika Łódzka korzysta z usług ksawerowskiego przedsiębiorstwa. Bardzo ciężkie urządzenia służące do badań, niekiedy trzeba wprowadzić do budynku po schodach. Na ludzkie siły jest to za wiele. A jak nie da się schodami to zawsze można… oknem.

- Zdarzało się już nam wprowadzać na przykład fortepiany, pianina, szafy do mieszkań w ten sposób i to nawet w blokach – mówi właściciel dźwigów.

W otaczającej nas przestrzeni, jest wiele dużych elementów, które nie mogłyby stać, gdyby nie pomoc tej rodzinnej firmy. Z usług korzystały już nawet parafie. Bo tam, gdzie trzeba było dostarczyć dzwony, zdjąć złamany krzyż z wysokości 80 metrów nad ziemią, ustawić pomnik Jana Pawła II, potrzebna była taka „siła wyższa”.

Flota z ul. Łódzkiej przydaje się także w branży rozrywkowej. Korzystała z tych usług między innymi „Dinner in the Sky”, czyli podniebna restauracja serwująca posiłki gościom… w powietrzu. Polega to na tym, że spożywający posiłki klienci i obsługujący ich personel znajdują się na podniesionej za pomocą dźwigu platformie, na dużej wysokości nad ziemią. Dźwig Boczkiewicza unosił do góry klientów m.in. na terenie Manufaktury. Przy pomocy dźwigu organizowano także skoki na bungee.

- Mieliśmy też zlecenie na skoki bungee w samochodach, tu w okolicy, ale niestety pandemia pokrzyżowała plany organizatorom.

W rodzinie, nic nie ginie

Głową dźwigowego imperium jest Andrzej Boczkiewicz. Tworzy je wraz z synem Przemysławem.

- To wszystko przy pomocy także naszych kobiet, które choć ich nie widać, o wszystko dbają – przyznaje młodszy biznesmen.

W firmie pracuje także syn Przemysława Boczkiewicza, który równie mocno angażuje się w pomoc drogową i jeździ na „alarm”.

Rodzinny, własny biznes przeplata się z życiem prywatnym. Tym bardziej, że auto pomoc oznacza bycie dostępnym przez całą dobę każdego dnia. Widać jednak, że praca którą Boczkiewiczowie wykonują to też pasja. „Senior” niedawno nabył zabytkowego chevroleta canadę z lat 30. Własnymi siłami go odnawia i próbuje pozyskiwać do niego trudno dostępne części zza oceanu. Co to „cacuszko” ma wspólnego z jego branżą?

- Tata chce go wykorzystywać w pracy, do holowania innych aut – dodaje Przemysław Boczkiewicz.