Parafia św. Mateusza, przyjęła pod swój dach uchodźców spod Lwowa. Jest to sześcioosobowa rodzina. Natalia to mama Marty i bratowa Iry. Marta ma malutką córkę Solomiję, która niedawno zaczęła chodzić. Ira, żona brata Natalii, to również młodziutka mama. Do Polski przyjechała z 2,5 letnią córką i z dziadkiem, Romanem. Część rodziny w Ukrainie mieszka w Czerwonogrodzie, 15 kilometrów od granicy z Polską, a część w Kułykach, kilkadziesiąt kilometrów dalej. Do Polski przyjechali 17 marca. Dlaczego tak późno?

- To nie są łatwe decyzje. Nikt nie chce wyjeżdżać, tym bardziej do obcych ludzi. Długo się zbieraliśmy, ale przyszedł taki moment, że musieliśmy wyjechać – opowiada Natalia. - Sytuacja była coraz gorsza. Ostatni dzień naszego pobytu w Ukrainie był okropny. Blisko nas bombardowali. My to widzieliśmy i słyszeliśmy. Strasznie się baliśmy, nie było dokąd uciekać. Trzeba było podjąć trudne decyzje.

Natalia przyznaje, że już kilka dni wcześniej przeszła jej przez głowę myśl, że zabierze córkę i pojedzie do Polski. Ale po nocy gdy rakiety leciały nad ich domami, poszła do sklepu i kupiła walizkę. Od razu też dogadali się z rodziną w Kułykach, że uciekają razem. Gdy decyzja zapadła najpierw Irę z dzieckiem i dziadkiem przywieziono do Czerwonogrodu. Potem razem ruszyli dalej. Transport zorganizowała zaprzyjaźniona siostra zakonna. To ona pomogła w organizacji noclegu.

- Problemem było to, że mamy ze sobą psa, a dokładniej mówiąc suczkę. Nie mogłam zostawić Diny, bo ona by tam na pewno zdechła. Na szczęście ksiądz w Pabianicach zgodził się przyjąć nas wszystkich – dodaje Natalia.

W osiem osób jechali dwoma samochodami. Każdy z nich mógł zabrać walizkę osobistych rzeczy. Spakowali trochę ubrań.

- O sobie nie myślałam tylko o dziecku – mówi Ira. - Trudno jest wybrać najpotrzebniejsze rzeczy z myślą o tym, że po resztę być może już nigdy nie wrócisz.

W bagażach było trochę środków higienicznych. I nic więcej.

- Nie myślisz o książkach, przyjemnościach, pasjach. Jedynie Marta zabrała swój pielęgniarski uniform w razie jakby mogła tutaj pójść do pracy – dodaje Natalia.

Do Pabianic przyjechali nocą. Ksiądz Paweł bał się, że będą głodni, więc rano na klamce u drzwi powiesił torbę z chlebem i kiełbasą. Wspominają to jako sympatyczny, ale też zabawny element powitania.

uchodźcy z Ukrainy

Rodzina medyków

Natalia jest już na emeryturze. W Ukrainie pracowała jako ratownik medyczny. Jeździła w karetce. Wykonując ten zawód szybciej poszła na emeryturę.

- Rok pracy na karetce liczył się dawniej się jak dwa normalnie – wyjaśnia.

Marta i Ira są pielęgniarkami. Mają odpowiednie wykształcenie i doświadczenie. Marta jest teraz na urlopie macierzyńskim. Ira również mogła wyjechać z kraju dlatego, że ma małe dziecko. Gdyby nie dzieci, to obie kobiety powołano by do pomocy medycznej w armii. Dziadek ma ponad 70 lat i z tego powodu nie dostał powołania do armii.

Zamieszkali w budynku kościelnym

Rodzina mieszka w budynku stojącym w podwórzu obok plebanii. Dostali na własny użytek dwa pokoje, kuchnię, łazienkę i przedpokój. Jeden z pokoi przedzielony jest pół szafką na książki, tak że robią się trzy pomieszczenia. Razem mają ok. 50-60 metrów.

- Są bardzo samodzielni. Gdy się pojawili brakowało niektórych rzeczy. Z czasem okazywało się co potrzeba i to zostało zakupione i doniesione dzięki ofiarności parafian – mówi proboszcz.

- Ksiądz przyniósł nam lodówkę, pralkę i odkurzacz - wylicza Natalia.

Sprawy do załawietnia

Im samym odnaleźć się w gąszczu spraw administracyjnych byłoby trudno. Pomocą służy ksiądz Paweł Kutynia.

- Pierwsza rzecz to załatwić numery pesel. Trzeba iść do fotografa i zrobić zdjęcia, które z wnioskami składa się w Wydziale Spraw Obywatelskich. Ustalenie terminu o nadanie peselu nie jest proste. Czeka się w kolejce nawet kilka tygodni. My jeszcze mieliśmy farta. Łaska Boża czuwała nad nami i dzięki urzędnikom załatwiliśmy wszystko szybko – mówi ksiądz.

Potem poszli do banku. Tam również mimo całej przychylności obsługi zeszło trochę czasu. Konto dla obywateli Ukrainy jest obowiązkowe. To na nie będą przychodziły pieniądze, które uchodźcy dostają od naszego państwa.

- Bank sprawnie wszystko załatwił – mówi ksiądz. - Wszyscy są przychylni i widać, że chcą pomagać jak mogą.

Kolejna sprawa do załatwienia to wizyta w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej przy ul. Gdańskiej. Tu można się starać o jednorazową 300 - złotową zapomogę na osobę. Poza tym dwóm matkom, czyli Marcie i Irze, przysługuje polskie 500 plus. Dlatego trzeba było wybrać się do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych.

- Wszędzie trzeba wypełnić wnioski. Mimo, że dokumenty są tłumaczone na ukraiński to i tak to jest trudne. Nam nie jest łatwo odnaleźć się w gąszczu przepisów, a co dopiero Ukraińcom. Musieliśmy na przykład założyć konto przy okienku i internetowo PUE ZUS – opowiada ksiądz Paweł.

Okazuje się, że jest jeszcze fundusz unijny, z którego również można otrzymać wsparcie. Pani Natalia próbuje rozeznać sprawę. Wie, że może zgłosić to internetowo ale musi mimo to załatwić sprawę osobiście w Warszawie lub Krakowie.

Jest też zapomoga dla osób pomagających uchodźcom z Ukrainy. Ci, którzy przygarnęli gości dostają po 40 złotych na osobę za dzień. Wniosek trzeba złożyć w Wydziale Spraw Społecznych i Gospodarczych przy ul. Narutowicza. Nie wiadomo jednak kiedy pieniądze wpłyną.

- Papiery złożone, pieniądze przyznane. Czekaliśmy na nie jakiś czas. Przyszły w ubiegłym tygodniu – mówi ksiądz Paweł. - Te pieniądze są na ich utrzymanie, na podstawowe wydatki takie jak jedzenie, ale też na rachunki za wodę, prąd czy gaz.

Ukraińcy przebywający w parafii św. Mateusza nie korzystają z magazynu darów przy Orlej. Radzą sobie sami.

Poznają polski

Gdy przyjechali do Pabianic żadna z osób nie umiała mówić i prawie nic nie rozumiała po polsku. Marta i Ira zarejestrowały się w Powiatowym Urzędzie Pracy i poszły na kurs języka polskiego. Skierowano je do szkoły „Polski na czasie” przy ul. Łaskiej. To intensywna nauka po 6 godzin dziennie polskiego. Jeszcze w nim uczestniczą. Rozumieją prawie wszystko, ale gorzej z mówieniem.

Neonila poszła do przedszkola do sióstr. Solomija zostaje w tym czasie z babcią Natalią. Chcą ją dać do żłobka.

Gdy Marta i Ira nauczą się polskiego na tyle dobrze, że będą mogły szukać pracy, na pewno to zrobią. Chciałyby pracować w zawodzie, ale mogą robić również coś innego. W Ukrainie Ira pracowała jako pielęgniarka w szpitalu.

- Wszędzie pytają w jakim stopniu jest znajomość języka – mówi kobieta. - To bardzo ważne, żeby nauczyć się mówić płynnie. Wtedy otworzy się nam więcej możliwości.

Jak tu jest?

Natalia jest gotowa do powrotu do swojego kraju w każdym momencie. Niczego bardziej nie pragnie jak zakończenia wojny i zobaczenia swoich bliskich, całych i zdrowych.

- Wszystko trzymam w walizkach. Jak powiedzą że możemy jechać to jestem spakowana – mówi. - Ksiądz jest dla nas dobry, jest tu spokój, ale i tak chcę już wracać.

Gotują sobie sami. Jedzą to na co mają ochotę, potrawy zarówno ukraińskie jak i polskie. Większość jest podobnych. Śniadanie wielkanocne Ukrainki przygotowały zgodnie z naszą tradycją. Zjedli wspólnie.

Mówią, że się nie nudzą. Zawsze znajdzie się jakieś zajęcie. Wieczorami spacerują. O tym, że sporo chodzą świadczy liczba kroków, od 16 do 24 tysięcy. Chodzą najczęściej na Bulwary i do Parku Słowackiego. Zakupy robią w Kauflandzie, bo jest najbliżej. Inne zakupy robią w CH Tkalnia. Ksiądz zabrał ich do Ikei. Byli też w księgarni w okolicach łódzkiej katedry.

- Wszyscy ludzie są tutaj dobrzy. Dziękujemy Polakom za to, że tak nas przyjęli – podsumowuje Natalia.

Tęsknią ...

W Ukrainie pozostawiły swoich bliskich, a przede wszystkim mężów. Mąż Marty ma 28 lat, a Iry 30. Teraz mają kontakt przez internet. Widzą się prawie codziennie.

- Opowiadają jak tam jest, a my jak tu jest. Wczoraj, jak Lwów atakowali to wyglądało strasznie. Cały czas jest ostrzał. Widno jest od rakiet. Przysyłają nam zdjęcia poparzonych dzieci. Historie są naprawdę okropne, aż się serce kraje, że takie coś może się dziać – mówi Ira.

- Nasi mężowie z jednej strony chcą żebyśmy wracały, ale tak naprawdę wolą żebyśmy były bezpieczne tutaj – dodaje Marta.

W Ukrainie została też mama, tata i brat Iry.

- Mama jest pielęgniarką wojskową dlatego nie mogła wyjechać. Mężczyźni są w sile wieku, brat ma 26 lat – wyjaśnia Ukrainka.

Marta ma 25-letniego brata, który jest lekarzem wojskowym. W Ukrainie został jeszcze jeden syn pani Natalii. W przyszłości chce zostać księdzem. Mąż jest górnikiem i pracuje w kopalni. Są katolikami i greko-katolikami.

uchodźcy z Ukrainy

Ksiądz nadal chce pomagać

Proboszcz szykuje kolejne miejsca dla uchodźców. To pomieszczenia nad kancelarią parafii. Będzie tam 6-7 pokoi. Pomieszczenia wymagają remontu. Hydraulika została częściowo zrobiona, ale potrzebna jest firma, która zrobi to do końca. Trzeba też wyrównać i pomalować ściany.

- Potrzebni są ludzie do pomocy i materiały budowlane, a te teraz są bardzo drogie – mówi ksiądz Kutynia.

Zdaniem księdza Pawła Ukraińcom przydałaby się pomoc wolontariuszy w załatwianiu spraw formalnych w urzędach.

- Żeby wiedzieli jaki urząd, gdzie się znajduje. Które i jak wypełniać wnioski o pomoc finansową, jak załatwić sprawy bankowe – wylicza ksiądz. – Urzędnicy używają często technicznego języka, słów, których nawet my często nie rozumiemy, a co dopiero obcokrajowcy. Taka pomoc na pewno by się przydała.