Urodzony w Pabianicach Michał Barasiński właśnie pobił rekord świata na jachcie "Katharsis II", który w piątek dotarł do południowego końca lodowej Zatoki Wielorybów Morza Rossa. Żadna jednostka morska dotąd nie dopłynęła tak daleko na południe. 48-letni Michał jest absolwentem technikum elektrycznego w Pabianicach. Chodził do Szkoły Podstawowej nr 9. Ukończył Akademię Marynarki Wojennej w Gdyni. Dziś mieszka w Warszawie, ale w Pabianicach nadal ma rodzinę – mamę i ojca chrzestnego.
 
"Katharsis II" z kpt. Mariuszem Koperem dotarła do południowego końca lodowej Zatoki Wielorybów u wybrzeży Antarktydy, osiągając 78º 43,566 S i 163º 43,806 W. Pobiła w ten sposób rekord świata wszystkich jednostek morskich żeglujących na Południe. Skład załogi: Tomasz Grala, Hanna Leniec, Michał Barasiński, Wojciech Małecki, Robert Kibart, Adam Żuchelkowski, Anna Gruszka, Mariusz Magoń.
 
 
 
 
 
Zobaczcie rewelacyjne zdjęcia na katharsis2.com/
 
Relacja z Niesprzedawajcieswychmarzen's blog. Tym razem pisanego przez Hanię:
„Dopłynięcie do najdalej na południe położonego krańca żeglownej wody – osiągnięcie Bay of Whales było głównym wyzwaniem tegorocznej wyprawy Katharsis II. Mariusz jako kapitan i organizator całego przedsięwzięcia postawił przed sobą, nami jako załogą i jachtem kilka celów, jednak ten przyświecał całej wyprawie: dotrzeć na Morze Rossa i przedrzeć się jak najdalej na południe. Już przedsmak Morza Rossa, jeszcze przed Cape Adare uważanym za wrota do tego nieprzyjaznego dla ludzi akwenu, dał nam się we znaki. Lodu było znacznie więcej, niż wynikało z map lodowych i z doświadczeń wcześniejszych lat. Na szczęście, prognozy pogody sprawdzały się i tutaj wszystko odbywało się z przyjętym przez naszego kapitana harmonogramem. Kolejne zapory lodowe stawiane przez Morze Rossa udało nam się pokonać, aż dotarliśmy do czystej od lodu wody i mogliśmy pożeglować wprost do Zatoki Wielorybów. Przeciwne wiatry i prądy wystawiały nas na kolejne próby, jednak największą miała być ta, gdy już dotykaliśmy dziobem wód Bay of Whales… Gdy chęć zdobycia tego trudnego do zdobycia potęgowała się i cel był, wydawało się, na wyciągnięcie ręki… uderzył silny sztorm. Spodziewaliśmy się go, ale gdzieś w duchu mieliśmy nadzieję, że może tym razem prognoza się nie sprawdzi i zdążymy, zanim wiatr rozwścieczy wodę i unoszący się na niej lód. Jednak morze wciąż i wciąż uczy nas pokory. I za to jestem mu bardzo wdzięczna. Ten żywioł, który staramy się okiełznać, wciąż pozostaje nieokiełznany, a jedynie trochę oswojony. Nieustannie pociąga i porywa.
Zmiana pogody wymusiła na nas kilkunastogodzinne sztormowanie przed Bay of Whales. Silny wiatr, rozbujane morze i pak lodowy trzymały nas na dystans. Mogliśmy tylko podziwiać monumentalne ściany szelfu i wodne fajerwerki, jak nazwaliśmy kilkudziesięciometrowe gejzery wystrzeliwane przez fale rozbijające się o pionowe klify lodowca. Widok był oszałamiający, ale jakże przerażający!!
Gdy wiatr zelżał, Mariusz podjął decyzję o zbliżeniu się do szelfu i wpłynięciu do Bay of Whales oraz osiągnięciu południowego dla nas krańca świata. Udało się!!! To był niezwykły moment. Po raz kolejny spełnić wielkie marzenie – takie wspaniałe uczucie nas rozpierało. Wyzwanie osiągnięte, a teraz przed nami kolejne cele, no i ten najważniejszy – bezpiecznie wrócić do domu”.