Jednostka ma już ponad 100 lat. Tę okrągłą rocznicę świętowała w 2014 roku. Leży na terenie gminy Lutomiersk, w której jest aż 19 ochotniczych straży. OSP Kazimierz jest jedną z trzech w gminie znajdujących się w Krajowym Systemie Ratowniczo–Gaśniczym.

Lutomiersk to najbardziej wysunięta gmina w powiecie. Strażakom dojazd tutaj zajmuje przynajmniej 20 minut. Dlatego gdy coś się dzieje, to druhowie są na miejscu pierwsi. Ich średni czas wyjazdu wynosi 5 minut.

- Ostatnio gasiliśmy samochód na ulicy Sienkiewicza w Kazimierzu. Usuwaliśmy również złamany konar z drogi w miejscowości Madeje Nowe – wyliczają. - Tego typu zdarzeń jest całkiem sporo.

Są wzywani ok. 60 razy w roku.

Do pożarów jeździ 22 strażaków, w tym 5 dziewcząt. Mają 3 kierowców, a dowódcami może być 6 chłopaków. 9 osób ma przeszkolenie medyczne.

OSP Kazimierz ma dwa wozy: średni ratowniczo-gaśniczy i lekki.

 

Wciąż to pamiętają

Najczęściej druhowie wspominają swoje pierwsze akcje. Niedługo po tym, jak Emil Czechowicz wstąpił do straży, palił się zabytkowy klasztor Salezjanów w Lutomiersku. Gasiło go aż 14 jednostek straży pożarnej. Było to w 2009 roku. Niedługo po tym zdarzeniu pojechał ratować dużą fabrykę na terenie Konstantynowa Łódzkiego.

- Często pomagamy mieszkańcom Konstantynowa w ratowaniu ich mienia. Nasza jednostka jest usytuowana około ośmiu kilometrów od nich – mówi. - Kiedyś tamtejsze zakłady przemysłowe płonęły dość często.

Jeden z trudniejszych pożarów, w którym brał udział Emil Czechowicz, to pożar stodoły w Puczniewie. Był na miejscu aż 24 godziny.

- To było bardzo wyczerpujące. Musieliśmy wyjąć każdą belę słomy z palącego się magazynu, rozdzielić słomę widłami, a następnie dokładnie ją przelać. To mozolna praca, dlatego dogaszanie tak długo trwało – opowiada.

Krzysztof Wiśniewski jest nie tylko strażakiem – ochotnikiem, ale przede wszystkim służy w Państwowej Straży Pożarnej w Pabianicach. Ma największe doświadczenie. W OSP Kazimierz jest naczelnikiem. Zdarza się, że bierze udział w akcjach na terenie gminy jako strażak zawodowy, razem ze swoimi kompanami ze straży ochotniczej.

Pamięta, jak całkiem niedawno przyjechała do OSP Kazimierz nowa wyciągarka. Mieli ją na stanie zaledwie kilka dni, gdy dostali wezwanie do wypadku. Auto dachowało i wpadło do rzeki Lubczyca w miejscowości Zdziebórz. Topiły się w nim dwie dorosłe osoby.

- Uratowaliśmy ich – mówi. - To była bardzo ładna, dobrze zorganizowana akcja. Bez problemu obsłużyliśmy nowy sprzęt.

Marcin Czechowicz wstąpił w szeregi OSP Kazimierz 6 lat temu. Niedługo później wyjechał do wypadku.

- Zobaczyłem, że było zagrożenie życia. Wszystko działo się bardzo szybko: decyzje, wydawane polecenia. Wtedy zrozumiałem, że to nie jest zabawa. To był dla mnie ogromny stres – wspomina.

- Liczą się czasem minuty, sekundy, żeby kogoś uratować – dodaje Mateusz Paczkowski, druh - ochotnik od 7 lat.

Grzegorz Woskowicz jest jednym z dowódców. Przez 21 lat uzbierał na swoim koncie wiele wyjazdów.

- To odpowiedzialność za cały zastęp. Trzeba wszystkich pilnować, przestrzegać przepisów BHP. Do tego czuwać nad sprzętem – mówi. - Na szczęście, mamy krótkofalówki. Ze strażą państwową komunikujemy się przy pomocy stacji stacjonarnej. Dowódca musi im meldować każdy krok.

- Wsiadając do auta, wiemy już, kogo słuchamy – dodaje Mateusz Paczkowski. - Pierwsza komenda jest „z wozu”. Nie ma żadnej samowolki, bo każdy wie, że to co robimy, jest niebezpieczne również dla nas.

Gdy tylko mogą, na sygnał zbiórki pędzą również kobiety. Karolina Czechowicz wielokrotnie jeździła do pożarów stodół.

- Te zdarzają się na naszym terenie najczęściej. Gasi się je długo. Najpierw trzeba zabezpieczyć teren, tak aby od jednego budynku nie zajęły się kolejne – opowiada. - Najtrudniejsze są jednak wyjazdy do wypadków. Tym bardziej wtedy, jeśli znamy osobę, która jest poszkodowana, a to się często zdarza, gdy coś się dzieje na naszym terenie.

- Gdy paliła się moja stodoła, gasiłam ją i równocześnie płakałam – dodaje Marta Milecka.

Roman (Leszek) Milecki jest obecnie gospodarzem. Dba o sprzęt – o to, żeby był sprawny i nie zawiódł, gdy jest potrzebny. Przygodę ze strażą zaczął 36 lat temu. Wtedy wstąpił do drużyny harcersko–pożarniczej. Brał udział w trudnych akcjach, których nigdy nie zapomni. Wiele lat temu podczas pożaru w Madejach wynosił zwłoki dwóch osób. Strażacy nie mieli wtedy żadnego materiału, żeby przykryć spalonych ludzi. Zaapelował o to, aby w wozach strażackich było coś takiego.

- Każdy wypadek śmiertelny zostaje w głowie i… czasami wraca – mówi.

 

Oddają krew

Akcja jest organizowana cztery razy w roku w garażu jednostki. Krew oddają strażacy OSP, ich rodziny, znajomi i mieszkańcy Kazimierza. Za to dostają puchary. W 2017 roku Karolina Czechowicz zdobyła 1. miejsce w województwie.

Prowadzą akcje profilaktyczne w szkołach. Organizują próbne ewakuacje. Wielokrotnie zapraszali do strażnicy młodzież i dzieci, pokazywali im sprzęt strażacki. W tym roku pierwszy raz zdecydowali się otworzyć swoje drzwi dla mieszkańców okolicy. W święto Wojska Polskiego zorganizowali piknik rodzinny. Wystawiony był cały sprzęt, dwa samochody i to, co kryją w środku. Dla dzieci był tor przeszkód. Ten sam, który młodzież pokonuje podczas zawodów sportowo-pożarniczych. Była też nauka pierwszej pomocy na fantomach.

- To wszystko pokazuje, że działalność w OSP jest czymś niesamowitym. Trudno nazwać to przygodą, ale jest to na pewno coś, co jest potrzebne. Ta świadomość jest motorem do działania – mówią.

W Wielkanoc strażaków OSP Kazimierz spotkamy na warcie przy Grobie Pańskim w kościele. Spotykają się również na corocznych zebraniach sprawozdawczych. Raz na pięć lat są wybory zarządu. Raz na miesiąc - zbiórki szkoleniowo–porządkowe.

Obecny skład zarządu:

prezes – Eugeniusz Białasiński,

zastępca prezesa – Sławomir Sęczkowski,

sekretarz – Emil Czechowicz,

skarbnik – Marta Milecka,

naczelnik – Krzysztof Wiśniewski,

zastępca naczelnika – Marcin Marczak,

gospodarz – Roman (Leszek) Milecki,

kronikarz – Krzysztof Madaliński,

członek – Barbara Marczak.