Lazy Luke, pabianicki didżej to tak naprawdę Łukasz Pawłowski. Ma 23 lata i studiuje gospodarkę przestrzenną na Uniwersytecie Łódzkim. Jego pseudonim wziął się od imienia i jego głównej cechy charakteru, jaką jest lenistwo. Używa go od 2010 roku. Muzyką elektroniczną interesował się od dziecka. Najbardziej lubi trance, house i electro. Już w podstawówce zaczął tworzyć własne kawałki. Nagrywał płyty i je sprzedawał.

- Z wiekiem wkręcałem się w coraz nowsze gatunki muzyki elektronicznej. To stało się moim życiem – opowiada DJ.

Na pierwszą dużą imprezę pojechał w 2009 roku do Atlas Areny. Było to Planet of Angels.

- Mogłem wtedy na żywo podziwiać moich ulubionych DJ-ów i producentów muzycznych. Po tej imprezie zrozumiałem, że to jest właśnie to, czego w życiu szukam – twierdzi. - I zacząłem.

Nie było łatwo. Przez dwa lata uczył się obsługi programu, na którym pracują znani producenci muzyczni Digital Audio Workstation. Wziął udział w profesjonalnym kursie na Ftb DJ School. Nauczył się miksować. Dopiero później mógł zająć się didżejką na poważnie.

Rzadko występuje dla szerszej publiczności. Pokazuje się gościnnie w różnych klubach. Gra głównie klimaty progressive house z domieszką big room house. Ten gatunek jest obecnie na topie na dużych imprezach.

- Nie jestem typem didżeja, który gra utwory znane z radia. Ludzie nie chodzą do klubów po to, żeby usłyszeć to, co mają na co dzień, a po coś nowego. Muzyka na żywo ma potencjał – mówi.

Kręcą go wielkie imprezy, na których bawi się po kilkanaście tysięcy ludzi. Takie wydarzenia znacząco różnią się od małych klubowych dyskotek.

Więcej przeczytasz w papierowym wydaniu Życia Pabianic.