Bohdan Ludkowski jest legendą modelarstwa. Swoją pasją chce zarazić innych. 
- Stąd pomysł na piknik modelarski - mówi. - Jeżeli z każdej setki widzów, choć jedna osoba się tym zainteresuje, to już będzie sukces - zapewnia "Ludek". Piknik modelarski urządza w Pabianicach - napisała Gazeta Wyborcza.

Mówi, że urodził się z technicznym genem. To on kazał mu rozebrać żelazko, by przekonać się, co w nim grzeje. To on nie dawał "Ludkowi" spokoju, dopóki ten nie rozłożył na części radia.

Był w podstawówce, gdy trafił do Młodzieżowego Domu Kultury przy ul. Moniuszki. Z ul. Targowej, gdzie mieszkał, nie było daleko, więc biegał do modelarni. 
- To było pięćdziesiąt lat temu, ale do dziś pamiętam swój pierwszy model. Jacht Bałtyk. Do dziś takie modele są składane - wspomina Ludkowski.

Modelarska nisza

Po sześciu latach zdobył pierwszy tytuł mistrza Polski. Miał wtedy szesnaście lat. Zrobił 2,5-metrową makietę krążownika "Swierdłow", a zajęło mu to ponad rok. Potem posypały się kolejne sukcesy. - Medale zacząłem liczyć na kilogramy - śmieje się modelarz.

Młodego zawodnika zaczęto wysyłać na zagraniczne zawody. - Ile było zachodu, żebym mógł wyjechać... Pan pułkownik z Ligi Obrony Kraju przez trzy miesiące zabiegał o paszport dla mnie na trzydniowe zawody w Holandii - wspomina Ludkowski. - Uczestniczyłem w mistrzostwach Europy i świata, zazwyczaj lądując w połowie stawki. Z zachodnimi modelarzami miałem małe szanse z przyczyn finansowych. Oni mieli modele na porządnej firmowej aparaturze, ja pracowałem na prymitywnych technicznie urządzeniach.

Ludkowski przepracował siedemnaście lat w jednym z łódzkich zakładów dziewiarski, gdy w 1982 r. został zwolniony. - Co było robić, pomyślałem, że pociągnę to swoje modelarstwo - mówi. W dziewięciometrowym pokoju w bloku urządził małą wytwórnię elementów do modeli pływających i latających. Na samodzielnie skonstruowanej ręcznej wtryskarce (na której pracuje do dziś) robił maleńkie stery, śruby, wały napędowe, kadłuby.

Szybko okazało się, że nie dość, iż z pasji uczynił źródło utrzymania, to jeszcze trafił na niszę rynkową. - Od pierwszego dnia miałem zamówień na najbliższe pół roku - mówi. 
Na brak klientów nie narzeka do dziś. Jego akcesoria kupowali nawet Niemcy, Amerykanie, Chińczycy.

Starsi się wykruszają

W dobrym okresie w Łodzi były 54 kluby modelarskie. Swoje modelarnie miały domy kultury i spółdzielnie mieszkaniowe. W dobrym okresie zatrudniano instruktorów modelarstwa, a Centralna Składnica Harcerska wykładała spore pieniądze na promocję tego sportu.

Dobry okres skończył się na początku lat 90. Ludkowski: - Dziewiętnaście lat prowadziłem pracownię modelarską na jednym z łódzkich osiedli, a tu nagle z dnia na dzień kazano nam się wynosić. Spółdzielni bardziej opłacało się wynająć pomieszczenia pralni, niż trzymać tam modelarnię, która nie przynosiła zysków.

Podobny los spotkał inne kluby. Teraz w Łodzi został tylko jeden - na Teofilowie. - Żal patrzeć, jak modelarstwo podupada - mówi pan Bohdan. - Starsi się wykruszają, a młodych nie przybywa. Jeżeli jakiś dzieciak chce zrobić coś więcej niż sklejanie gotowych plastikowych modeli, to nie ma gdzie pójść.

Dlatego Bohdanowi Ludkowskiemu i grupie jego przyjaciół zamarzyła się impreza modelarska dla wszystkich: - Nie kolejne stresujące dla uczestników zawody, ale piknik, na którym pokazalibyśmy modele i spopularyzowali nasz sport.
Udział zapowiedzieli już koledzy z Niemiec i Czech. Myślałem, że to będzie impreza lokalna, a robi się międzynarodowa - cieszy się "Ludek".