Marek Krajewski, wybitny pisarz powieści kryminalnych przyjechał do Pabianic, by spotkać się z czytelnikami i wypromować swoją ostatnią książkę „W otchłani mroku”, która w części polskich księgarń zdeklasowała erotyczny hit tego roku – „50 twarzy Greya”. Nasze miasto odwiedził już drugi raz. Dlaczego tak chętnie wraca nad Dobrzynkę?

- Mam sentyment do ziemi łódzkiej. Mój tata pochodzi z okolic Sulejowa – zdradził.

Krajewski, zanim został wykładowcą gramatyki łacińskiej (m.in.) na Uniwersytecie Wrocławskim, pracował jako sprzedawca w sklepie jubilerskim, ochroniarz i… grabarz.

Dlaczego poważany, stateczny filolog klasyczny zaczął pisać powieści dla mas?

- Nagle pojawiła się we mnie twórcza wena – oświadczył.

I tak, w 1997 roku światło dzienne ujrzała jego pierwsza powieść kryminalna – „Śmierć w Breslau”.

Od tego momentu rozpoczął podwójny żywot – nauczyciela akademickiego i pisarza. W obu dziedzinach odnosił sukcesy. Rok po tym, jak w 2006 r. jego twórczość została wyróżniona Paszportem Polityki, zrezygnował z pracy na UW.

- Co pisarstwo zmieniło w pana życiu? – zapytała prowadząca spotkanie Ewa Pawlak,  młodszy bibliotekarz i moderator Dyskusyjnego Klubu Książki Filii nr 2 MBP, organizatora spotkania.

- Jestem rozpoznawalny na ulicach rodzinnego Wrocławia, co ma swoje plusy – nie krył Krajewski. - Coś zmieniło się również we mnie samym – stałem się bardziej podejrzliwy.

Po czym opowiedział anegdotkę, gdy pewnego dnia wracał ze spotkania w Szwajcarii (gdzie pół roku przebywał na stypendium autorskim) i zauważył, że „śledzi” go dwóch mężczyzn, niosących w rękach „coś tajemniczego”.

- Okazało się, że panowie ci mieli kijki do nordic walking, a że nie miałem okularów, wyobraziłem sobie sensacyjną historyjkę – śmiał się.

To nie był jedyny moment spotkania, gdy autor „Końca świata w Breslau” ujawnił poczucie humoru i dystans do samego siebie.

- Nauczyciele niezbyt mnie chyba cenili. Profesor od polskiego co rusz kazał mi „opanowywać język”, a od matematyki twierdził, że mam za mało wyobraźni – żartował gość biblioteki.

Czytelników interesowały postacie głównych bohaterów jego kryminalnych cyklów.

- Tworząc postać Eberharda Mocka, miałem w pamięci obraz aktora Janusza Gajosa – zdradził. – Popielski musiał być podobny do Mocka, którego tak polubili czytelnicy. Do tej pory zdarza mi się dostawać maile od kobiet, które proszą, bym wrócił do pierwszej serii moich powieści.

Krajewski ujawnił też nieco szczegółów z życia prywatnego. Tak samo jak bohaterowie jego kryminałów lubi tłuste potrawy i jest piekielnie pedantyczny. Pasjonują go naukowe dzieła z biologii (teoria ewolucji), filozofii i matematyki (logika i teoria mnogości).

Powieść tworzy 3 miesiące – pracując 5 dni w tygodniu po 6 godzin. We wrześniu przyszłego roku ukaże się jego „Korowód upiorów”. A czy stęsknione czytelniczki doczekają się powrotu Ebiego?

- Tak, może nie w najbliższym czasie, ale przymierzam się do tego – przyznał Krajewski.