To bieg koleżeński. Tutaj wynik to sprawa drugorzędna. Dlatego zarówno biegacze, jak i chodziarze traktują to spotkanie treningowo-towarzysko.

- W ten sposób integrujemy środowisko. W tym roku pogoda dopisała, dzięki czemu w imprezie wzięło udział więcej osób niż zwykle – mówi Aleksandra Jarmakowska – Jasiczek, organizatorka biegu.

Na metę jako pierwszy wszedł idący z kijami Marek Kosceki.

- To sama przyjemność przejść się po lesie w tak sympatycznym towarzystwie – powiedział. - Nie ma znaczenia, który jestem, najważniejsze, że miło spędziłem do południe.

Potem wbiegli razem Piotr Pazdej i Wiktor Wołkow z „O co biega”. Tuż za nimi był Jacek Czekalski.

- Przed startem żona dała mi serduszko. Całą drogę miałem je ze sobą i na mecie oddałem jej – powiedział.

Wśród pań pierwsza była Kamila Myszka – Marcinkowska.

- Ten las to najfajniejsze miejsce biegowe w naszym mieście. Do tego ten bieg liczy jedenaście kilometrów, czyli tyle ile wynosi dobry, poranny trening. Bardzo lubię takie imprezy – mówiła Kamila.

Najmłodszym uczestnikiem zabawy został kilkuletni Wojtek Polak. Chłopiec pokonał trasę razem z tatą, który trenuje nordic walking. Nie liczyło się to, że metę zdobyli jako ostatni, ale to że chłopiec pokonał tak długą trasę.

Pod sercami niektórzy uczestnicy mieli napisane niespodzianka. Po wykonaniu zadania czekały na nich nagrody. Niektórzy tańczyli lambadę, inni śpiewali. Wszyscy zatańczyli popularny taniec integracyjny, czyli belgijkę.

Organizatorzy serwowali barszcz czerwony z uszkami. Była też gorąca herbata i coś mocniejszego.