Tym razem pabianiczanin wędrował po włoskich Dolomitach i wspinał się na Ferraty.

- To był spontaniczny wyjazd – dodaje. - Takie najlepiej wychodzą i mam z nich fantastyczne wspomnienia.

Miał po prostu dwutygodniowy urlop we wrześniu i wybór – zostać w domu albo ruszyć na spotkanie nowej przygody.

- Zastanawiałem się, gdzie tu wybrać się w świat – opowiada. - I tak trafiłem na forum Facebooka miłośników Ferrat i natknąłem się na grupę osób, które planowały wypad w te piękne góry. Napisałem do nich. Dograliśmy miejsce, termin i zaplanowaliśmy wspólną wyprawę. To miało być nasze pierwsze spotkanie.

Zebrała się grupa 4 osób, z różnych stron Polski. Kuba i Grzegorz mają po 27 lat, Kasia i Robert są już po 50. Kompromis w takiej ekipie to podstawa.

- Plan wyprawy troszkę wspólnie zmodyfikowaliśmy – opowiada Robert. - Znaleźliśmy wspólny język i wspólną kondycję. Chłopaki mieli nieco więcej pary, czasem dawali nam fory. Czekali na nas w umówionym punkcie, gdy źle się czułem, Grzegorz mnie asekurował. Kasia jest instruktorką narciarstwa zjazdowego, więc też świetnie sobie radziła – wszyscy dawaliśmy radę.

Każdy wiedział, na co się pisze, jakimi górami są Ferraty i jakie trudności mogą ich spotkać. Te szczyty są podzielone od A do F według stopnia trudności ich zdobywania.

- Ustaliliśmy, że wchodzimy na poziom maksymalnie oznaczony „D” - mówi Robert. - Zweryfikowaliśmy sprzęt, czy wszystko mamy. W tych górach trzeba mieć lonżę ferratową, kask, rękawiczki, dobre buty. To są szlaki wspinaczkowe zabezpieczone drutem. Ten żelazny kabel, ciągnący się trasą, jest wpięty do skał co kilka metrów. Lonżą ferratową przypinamy się do niego dwoma przeciwstawnymi karabinkami i idziemy do góry, coraz wyżej.

Im bardziej pozioma trasa, tym łatwiejsza.

- Ale one prawie wszystkie są niemal pionowe – dodaje Robert. - Te przechylone pod ostrym kątem „w przewieszce” są najbardziej wymagające – to „E” i „F” - one wymagają mocnej pracy rąk, czasem nie ma gdzie nóg postawić. Trzeba szukać małych krawędzi. W Ferratach wspinamy się po pionowej ścianie albo idziemy złomem skalnym w poziomie, przytuleni do ściany.

Takie trasy potrafią dać mocno w kość. Czasem idzie się nimi przez 5-6 godzin.

- Tutaj trzeba mieć dobrą kondycję. Taka ściana weryfikuje możliwości wspinacza – dodaje podróżnik. - Czasem człowiek się zablokuje i dalej nie pójdzie, czasem przy załamaniach pogody trzeba się cofnąć.
 

Odrobina historii na trasie

- W tym regionie jest wiele pozostałości po pierwszej wojnie światowej – opowiada Robert. - Tam Włosi prowadzili z Austro-Węgrami wojnę. W skałach są wykute bardzo długie tunele i bunkry, które przetrwały do dziś w bardzo dobrym stanie. Mogliśmy tam nawet nocować, ale były na to znacznie lepsze miejsca. W bezpiecznych miejscach czekały na podróżników schrony z pryczami. Było w nich ciepło.

A temperatura średnio dopisała, jak na tę porę roku. W nocy spadała do 0 stopni Celsjusza, w cieniu było maksymalnie 5 stopni, w słońcu bywało 15.

- Ale za to jakie były widoki, mieliśmy okno pogodowe, zero chmur – opowiada pabianiczanin.

Podróżnicy założyli, że zrobią „pętelkę” po grupie skał. Wzięli plecaki, a w nich jedzenie na cztery dni, karimaty, śpiwory, ubrania, maszynkę do gotowania. W schroniskach na trasie nabierali wodę.

- Pierwszego dnia mocno wiało, nie czułem się najlepiej i miałem różne myśli – opowiada Robert. - W nocy dostałem gorączki i przez chwilę zwątpiłem, czy to nie będzie dla mnie koniec wyprawy, ale na drugi dzień wszystko mi przeszło.

Dziennie pokonywali po około 20 kilometrów po skałach. W ciągu 5 dni zrobili trasę 95 kilometrów.

- Najgorsze były poranki, nie chciało się wychodzić ze śpiwora – wspomina pabianiczanin. - Trzeba było się mocno zmobilizować. Ale dawaliśmy radę. Mieliśmy dobrą nawigację, wgraliśmy mapy, które nawet w trybie offline pokazywały nam, gdzie jesteśmy, ile mamy do przejścia. Wiedzieliśmy, jaka jest trudność ściany przed nami.
 

W górach jak w domu

- Lubię tryb sportowy i przełożyłem to na chodzenie po górach – mówi Robert. - Trudno mi wysiedzieć w czterech ścianach. Teraz mam home office, więc praca i jeszcze urlop w domu byłyby nie do zniesienia. W górach się fantastycznie odpoczywa, inaczej się oddycha, człowiek jest przewentylowany. A ja jestem zmęczony siedzeniem przed komputerem. Tam jestem cały czas w ruchu. Działa też adrenalina, która pobudza. W górach nie da się nudzić.

Trzeba jednak czuć do nich respekt.

- Niestety, każdy krok może być tym ostatnim – dodaje pabianiczanin. - W Ferratach można odpaść od skały, wtedy jest lot w dół, może to być nawet pięć, osiem metrów, a na końcu czeka wspinacza szarpnięcie. Może być ono na tyle silne, że uszkodzi kręgosłup, można mocno poobijać się o skały. Po takiej akcji kończy się wyprawa, bo lonża jest bezużyteczna.

Wiedzieli, na co się piszą, znali swoje ograniczenia.

- Dodatkowo mieliśmy autoasekurację, czyli lonżę z karabinkiem na sztywno – opowiada Robert. - W wyjątkowych sytuacjach, gdy było nam ciężko, wpinaliśmy się do niej. Wtedy nawet ręce można oderwać od ściany. Ja skorzystałem z takiego koła ratunkowego kilka razy, gdy na przykład rzeczy z plecaka mi wypadały lub chciałem coś zjeść, założyć dodatkowe ubranie.

Tylko wariat się nie boi

- Ja też odczuwam respekt i lęk – zapewnia pabianiczanin. - Zawsze jestem uważny, weryfikowałem też plany, czy są realne. Byliśmy zgraną ekipą, ustaliliśmy, że trzymamy się razem i wiedzieliśmy, że kompromis to podstawa.

Dla takich momentów warto żyć.

- I jak najdłużej tego życia, świata doświadczać – dodaje podróżnik. - Człowiek na takich wyjazdach jest spokojniejszy. Tam w górach jest inna perspektywa. Nie ma wtedy znaczenia, kto co ma, czy czegoś nie ma, bo przecież mogłem przeznaczyć te pieniądze na inny cel. Ważne jest tylko to, co przeżyłeś, czego doświadczyłeś, że jesteś zdrowszy.

Robert Lewera wspinał się od najmłodszych lat. Zdobył m.in.: Triglav (2.864 m), Marmoladę (3.343 m) we Włoszech, Mont Blanc (4.810 m) we Francji, grecki Mitikas (2.918 m), skandynawski Galdhøpiggen (2.469 m), Grossglockner (3.798 m) w Austrii. Schodził też do Wielkiego Kanionu na samo dno do rzeki Kolorado. Schodził nasze góry i Tatry Słowackie. Poznał klimaty wysokich gór Alp: początkowo Alp Julijskich w Słowenii, a potem Dolomitów we Włoszech. W Argentynie wspiął się na najwyższy szczyt obu Ameryk – Aconcaguę.