Piotr Walczak to… fizjoterapeuta. Do drużyny Włókniarza, która na cztery długie lata zdominowała rozgrywki koszykarek w Polsce, trafił dość przypadkowo.

- Pracowałem wtedy w szpitalu. Odwiedzały mnie koszykarki: Małgorzata Gliszczyńska i Barbara Szymańska. To one zaproponowały, bym pomagał „włókniarkom” – wspomina masażysta. – Poszedłem na rozmowę z trenerem Henrykiem Langierowiczem.

Legendarny szkoleniowiec przyjął Walczaka na miesięczną próbę.

- Poprzedni fizjoterapeuta poszedł na zwolnienie, miałem go zastąpić – opowiada pan Piotr. – Zostałem na długie 16 lat.

Drużyna od razu go zaakceptowała. Na jednym z pierwszych treningów „nowy” zaimponował dziewczynom szybkością reakcji.

- Podczas akcji Małgosia Gliszczyńska wybiła palec. Zdecydowałem, że szybko trzeba zdjąć obrączkę, bo palec Gosi puchł błyskawicznie – opowiada. – W szpitalu chirurg potwierdził, że postąpiłem dobrze, a Gosia uratowała obrączkę, którą trzeba by było przeciąć.

Na czym polega codzienna praca masażysty? Kibice widzą go w akcji podczas meczu, gdy udziela pomocy kontuzjowanej zawodniczce.

- Ustawiałem odnowę biologiczną, zabiegi, które poprawiały zdrowie dziewczyn. Przygotowywałem odżywki i witaminy na mecze – wylicza Walczak. – Wszystko konsultowałem z lekarzami. To nie było moje widzimisię.

Koszykarki przychodziły do masażysty także przed treningami i meczami. Masażem Piotr rozgrzewał im mięśnie i stawy.

- Musiałem być na każdym treningu. Tam nie było taryfy ulgowej, dziewczyny ulegały takim samym kontuzjom, jak podczas walki w lidze – przyznaje masażysta.

Obowiązkiem koszykarek była wizyta u Walczaka po każdym meczu. Korzystały z masażu, sauny lub basenu.

W tygodniu były konsultacje lekarskie. Koszykarki doglądali ortopedzi, chirurdzy, a nawet laryngolog i okulista. Lekarz sportowy wystawiał zawodniczkom zezwolenie na grę, sprawdzane przed każdym meczem.

Przed niektórymi meczami Piotr Walczak czuł, że roboty będzie miał więcej. Bynajmniej nie chodzi o derby z ŁKS-em, czy prestiżowe starcia z drużynami krakowskiej Wisły lub z Gdyni.

- Niektóre hale w Polsce miały tępe podłoże, powodujące urazy. Do takich zaliczała się hala w Gorzowie – wspomina. – Tam stawy skokowe czy kolana Koszykarek zatrzymywały się w miejscu, a reszta ciała uciekała w bok.

Codziennością były wybite palce dziewczyn, uszkodzone stawy skokowe, sfatygowane kręgosłupy, skręcone kolana, zerwane ścięgna Achillesa i więzadła w kolanach.

Przez 16 lat Piotr Walczak współpracował z kilkoma trenerami pabianickiej druzyny: Henrykiem Langierowiczem, Konstantinem Miłowidowem, Adamem Ziemińskim, Jackiem Dyją, Mirosławem Trześniewskim.

- Największy autorytet miał trener Langierowicz. Był człowiekiem bardzo opanowanym, nigdy nie wyzywał dziewczyn – wspomina. – Jeśli podszedł do boiska, trzymając ręce w kieszeniach, one już wiedziały, że jest wkurzony.

To wystarczyło, by koszykarki bardziej przykładały się do gry.

- Byli też szkoleniowcy wybuchowi. W przerwie na rozmowy z zawodniczkami kopali coś albo rzucali tablicami, na których wcześniej rysowali schematy taktyczne – śmieje się Piotr Walczak.

Trener Miłowidow, który w Pabianicach wytrzymał tylko pół roku, często przychodził brać masaż.

- Lubił to – tłumaczy pan Piotr. – To niezwykle promienny i otwarty człowiek.

Z każdym szkoleniowcem fizjoterapeuta miał dobre relacje. Każdy cenił Piotra Walczaka za profesjonalne podejście do obowiązków.

- Była między nami serdeczność – dodaje Walczak.

Siedząc na ławce rezerwowych, fizjoterapeuta też przeżywał mecze. Ale nie mógł tego ostentacyjnie okazywać, skakać z rękami w górze, soczyście komentować decyzję sędziego.

- Musiałem być wciąż gotowy na to, że trzeba będzie wbiec z walizeczką na boisko – mówi. – Dopiero po meczu emocje puszczały, były śpiewy, uściski.

Do szatni nie wchodził. Czasem po zwycięskich meczach pośpiewał wraz z koszykarkami w autokarze.

- Mistrzowska drużyna z lat 90. jakoś bardziej celebrowała zwycięstwa, niż zawodniczki, które grały w późniejszych latach – zauważył.

Na ławce rezerwowych Piotr Walczak przeżył setki meczów ligowych i pucharowych. Który najbardziej utrwalił mu się w pamięci?

- Chyba ostatnie mistrzostwo Polski w 1992 roku w Krakowie. Było naprawdę niebezpiecznie, krakowscy kibice pluli w kierunku naszej drużyny, na parkiet leciały butelki – wspomina. – Było groźnie, choć chronili nas strażnicy miejscy z Pabianic.

Mistrzowskie tytuły naszej drużyny otwierały furtkę do europejskich pucharów. Dla Polaka z kraju, który dopiero otrząsał się z komunizmu, wyjazd za granicę był nie lada wydarzeniem.

- Wyprawy na mecze planowano tak, by zawsze znaleźć czas na zwiedzanie – opowiada Walczak. – Niektóre ze zwiedzanych miast wcześniej widziałem tylko na zdjęciach, więc ujrzenie ich na żywo było sporym przeżyciem.

Podczas swej przygody z koszykówką masażysta zjeździł pół Europy. Był nawet na Uralu – w Eurolidze nasze koszykarki grały w Jekaterynburgu.

- Z każdego miejsca starałem się przywieźć pamiątkę. Trochę się tego nazbierało – wyznaje.

30 lat temu różnicę w poziomie życia między Polską a Zachodem było widać gołym okiem. Nie tylko na sklepowych półkach, także w pracy fizjoterapeuty.

- Gdy zachodni fizjoterapeuci zobaczyli, że biegam z walizką, w której mam szklane butelki z substancją schładzającą, to łapali się za głowy – mówi pan Piotr. – Z kolei ja byłem zaskoczony, że oni mają aerozole, suchy lód, ortezy, specjalne bandaże.

W 1994 roku Włókniarz Pabianice przestał istnieć. Powołano Miejskie Towarzystwo Koszykówki.

- Obawialiśmy się, że z dnia na dzień zostaniemy bez pracy – opowiada. – Bywało, że na czas nie dostawaliśmy pieniędzy, albo mniej niż powinniśmy dostać.

Gdy klub wyszedł na prostą, nad Dobrzynkę częściej trafiały zawodniczki z zagranicy.

- Może nie wszystkie ochoczo uczyły się polskiego, ale wszystkie bezbłędnie potrafiły pokazać, gdzie je boli i trzeba rozmasować – śmieje się pan Piotr.

Czy po latach pracy w zawodowym klubie masażysta może stwierdzić, że „sport to zdrowie”?

- Sport to zdrowie, ale niekoniecznie ten wyczynowy – uważa pan Piotr. – Jeśli trenuje się dwie godziny do południa i dwie godziny po południu, to bardzo obciąża organizm.

Z klubu Piotr Walczak odszedł w 2004 roku. Powód? Problemy zdrowotne (cukrzyca). Dziś z koszykówką nie ma wiele wspólnego.

- Czasem na masaż wpadną do mnie dawne koszykarki – opowiada. – Wspominamy dawne lata. Twierdzą, że mam fach w ręku, korzystają więc z moich umiejętności.

***

Podstępna choroba nie daje zapomnieć o sobie, zadając kolejne ciosy. Pan Piotr znosi jednak chorobę z uśmiechem na ustach. Walczy. Można mu pomóc, przekazując kwotę 1% swojego podatku. Co trzeba zrobić?

Wypełniając PIT w rubryce „Wniosek o przekazanie 1% podatku należnego na rzecz organizacji pożytku publicznego (OPP), należy:
- wpisać numer KRS: 0000270809
- obliczyć kwotę 1%.
W rubryce informacje uzupełniające (bardzo ważne!) należy: - wpisać nazwisko oraz numer członkowski nadany przez fundację – Walczak, 13872