Środkowa naszego Grota opowiada „Życiu Pabianic” o walce przy pustych trybunach, ważnej roli kapitana drużyny i o tym, czy koszykarki po świętach wejdą na wagę.

Nie przeszło Pani przez myśl, by przeprowadzić się nad Dobrzynkę?

Magdalena Grzelak: - Te pięć lat w Pabianicach szybko zleciało. Z pewnością przeprowadzka nie raz przemknęła mi przez myśl. Mam w drużynie kilka fantastycznych koleżanek, które próbują ściągnąć mnie do Pabianic. Czy tak się stanie? Zobaczymy.

Klub oddaje kasę za dojazdy?

- Z prezesem mam taką umowę, że opłaca się obu stronom.

Minimum trzy razy w tygodniu trzeba jednak przejechać ponad 180 kilometrów w obie strony. Nie męczy taka jazda?

- Już się przyzwyczaiłam. Zimą jeździ się trudniej, trzeba być bardziej ostrożną. Przyjeżdżam do Pabianic grać w koszykówkę, robię więc to, co lubię. Czasami pasja wymaga poświęceń.

W tym sezonie mamy mocniejszy skład za sprawą powrotu Eweliny Gali. Czy jest szansa, że wreszcie przebrniemy przez pierwszą rundę play-off?

- Każda z nas ma nadzieję, że wreszcie przebrniemy przez tę nieszczęsną pierwszą rundę. Bardzo chcemy grać dalej i walczyć o najwyższe miejsca. Przed sezonem cel był taki, żeby… się utrzymać w pierwszej lidze. Ale dążymy do tego, by na koniec rundy zasadniczej zameldować się w pierwszej trójce naszej grupy. A co potem? Czas pokaże. Mamy w pamięci ubiegły sezon, gdy kontuzja goniła kontuzję. Dlatego ostrożnie wybiegamy w przyszłość.

A propos kontuzji. W zeszłym sezonie grała Pani w masce ochronnej na twarzy. Trenerka Sylwia Wlaźlak powiedziała wprost, że maska odebrała Pani połowę umiejętności.

- Dokonałam dużej sztuki, łamiąc nos dwukrotnie w ciągu sezonu. Źle się czułam na boisku w tej masce. Ograniczała mnie, krępowała ruchy. Nie byłam tą Magdą, zawodniczką sprzed kontuzji. W pewnym momencie stwierdziłam, że nie dam rady. Nikomu nie polecam grać w czymś takim. (śmiech)

Jest Pani zawodniczką podkoszową, ale też trafiającą za trzy. Czy często ćwiczycie ten element gry?

- Mamy treningi rzutowe. Trenerka chce, by wysokie zawodniczki były rzucającymi. Uniwersalność na boisku w niczym nie przeszkadza. Jeśli mój rzut z daleka wpadnie do kosza, to jest radość. Jednak nie przygotowuję się do tego jakoś szczególnie. Podczas spotkań ligowych mam trochę inne obowiązki.

Czy jest rywalka, która szczególnie zaszła Pani za skórę i zawsze nastawia do walki?

- Przed każdym meczem są założenia taktyczne i analizujemy grę koszykarki, przeciwko której będziemy grały na boisku. W każdym meczu przeciwniczka jest inna i trzeba się skupić na tym, by ją przechytrzyć. Swojej specjalnej „konkurentki” nie mam.

Liczby:

1458 – tyle punktów rzuciła dla nas w I lidze (stan na 17 grudnia)

185 – tyle ma cm wzrostu

130 – tyle meczów rozegrała dla Grota w I lidze (stan na 17 grudnia)

23 – z takim gra numerem

6 – tyle sezonów gra w Pabianicach

0 – tyle mandatów zapłaciła dojeżdżając z Kutna do Pabianic

Są mecze, w których gra Pani po 40 minut (cały mecz). Z czego to wynika?

- O to proszę pytać panią trenerkę. (śmiech). Mam zmienniczki – na mojej pozycji występuje Ewelina Gala, jest też wysoka Aleksandra Lorenz, więc ma kto grać.

Przez pięć lat w Pabianicach wyrobiła sobie Pani markę czołowej zawodniczki pierwszej ligi. Były propozycje z ekstraklasy?

- Na pewno pierwszy sezon w Pabianicach był dla mnie ważny. Pokazałam jaką jestem zawodniczką, jakie mam atuty. A propozycje transferowe niech pozostaną moją słodką tajemnicą.

Zdarza się, że zawodniczki z pierwszej ligi są powoływane na zgrupowania reprezentacji Polski. Był kiedyś temat „Magdalena Grzelak w kadrze narodowej”?

- Kilka lat temu byłam na zgrupowaniu reprezentacji. Wiem z czym to się je, są to niezwykle miłe i ciekawe wspomnienia. Teraz fizycznie nie dałabym już rady grać na poziomie kadry. Niech Polskę reprezentują młodsze, silniejsze i lepsze zawodniczki.

W tym sezonie gracie przy pustych trybunach. To pomaga czy przeszkadza?

- Na początku było bardzo ciężko zbudować atmosferę i zmotywować się do walki, gdy mecz ligowy przypominał trening. Bardzo nam brakuje kibiców. Publiczność zawsze była dla nas wielkim wsparciem. Nie możemy się doczekać, kiedy znów zagramy dla ludzi na trybunach. Mecz z AZS Gorzów był transmitowany na facebooku i zapowiadają się kolejne transmisje. Serdecznie zapraszamy naszych kibiców do oglądania i wspierania zespołu w takiej formie.

Przed wami krótka przerwa świąteczna. 22 grudnia gracie mecz ligowy, a już 2 stycznia wracacie na parkiet. To dobrze, czy źle?

- Im krótsza przerwa, tym lepiej dla nas. Nie wybije nas z rytmu, który złapałyśmy. Krótka pauza to z pewnością przywilej.

Po świętach przychodzicie do klubu i wskakujecie na wagę?

- Nie. Żadna z nas nie ma kłopotu z nadwagą. Wręcz przeciwnie, niektórym dziewczynom przyda się kilogram, czy dwa więcej. Dla nas lepiej, gorzej dla przeciwniczek. (śmiech)

Jest Pani kapitanem drużyny. Co oznacza ta rola?

- Przywilej jest taki, że podczas meczów mogę więcej rozmawiać z sędziami. Obowiązki? Trudno je określić, one wychodzą same z siebie. Bardzo mi miło, że koleżanki i trenerka przydzieliły mi tę funkcję. Na boisku stanowimy drużynę i każda z nas wspiera drugą jak może. Nie tylko kapitan.

Zdarza się Pani krzyknąć na koleżanki na boisku?

- Zdarza się. Ale nigdy nie jest to typowy „ochrzan”, zawsze krzyk motywacyjny. Jestem znana z tego, że motywuję dziewczyny i bardzo gestykuluję na parkiecie po każdej udanej akcji. Staram się budować pozytywną atmosferę wokół drużyny.

Czego życzyć naszym koszykarkom na 2021 rok?

- Przede wszystkim zdrowia, bo w koszykówce to bardzo istotne, by nie złapać kontuzji. Życzmy też sobie powrotu do normalności, byśmy mogli się spotykać w hali powiatowej i by było tak, jak kiedyś.

A pod względem sportowym?

- Byśmy jak najwyżej zaszły w play-off.

I tego życzymy. Dziękuję za rozmowę.