O szansach na drugą ligę i realiach męskiego basketu w naszym mieście, Życie Pabianic rozmawia z prezesem klubu, Cezarym Marciniakiem.

Jesteście zadowoleni z losowania?

– Nie do końca. Trzeba daleko jechać aż pod czeską granicę, a to prawie 300 kilometrów. Liczyliśmy, że dostaniemy zgodę na zorganizowanie finału w Pabianicach, ale wpłynęło aż dwanaście aplikacji z całej Polski. Mocną drużyną jest Rybnik, który dotychczas wszystko wygrywał. Z kolei Żyrardów i Ofensywa Racibórz miały po drodze porażki. Sądzę, że jeśli będziemy maksymalnie skoncentrowani, są w naszym zasięgu.

Dlaczego finału nie będzie u nas?

– Nie umiem odpowiedzieć. Może dlatego, że hala MOSiR-u jest o pół metra za krótka? Jeśli była w porządku na półfinały, to i na finał powinna być dobra.

Własna hala byłaby atutem. Dacie radę dobrze grać daleko od domu?

– Musimy być świetnie przygotowani, nie ma innej opcji. U nas zawodnikom pomagały tłumy kibiców i niesamowity doping. Pytałem chłopaków, którzy wcześniej grali w innych drużynach, jak to tam wyglądało. Okazuje się, że w Pabianicach jest tak, jak być powinno. W dużych miastach druga liga ginie, na przykład w Łodzi przyciąga tylko garstkę kibiców. Druga liga ma rację bytu w miejscowościach liczących do 100 tysięcy mieszkańców. W takich miastach łatwo jest marketingowo poprowadzić klub. U nas kibice znają się na koszykówce, bo przez wiele lat na wysokim poziomie był basket żeński.

W rozmowie z „Dziennikiem Łódzkim” zaznaczył Pan, że trener Arkadiusz Gralewski dostał dwa lata na awans zespołu do II ligi. Jeśli nie awansujecie, to się nic nie stanie?

– Oczywiście, że nie. Rok temu skończyliśmy III ligę na ostatnim miejscu. Wygraliśmy jeden mecz. To było bolesne przeżycie. W klubie musiała nastąpić rewolucja. Przyszedł trener Gralewski, który też pracuje z młodzikami ŁKS-u. Za trenerem Gralewskim przyszło sporo zawodników.

Kto sprowadził tego trenera do Pabianic?

– Podchody robiliśmy przez dłuższy czas. Dobrze znał się z nim Adam Jurga, bo razem jeździli na kadrę młodzika. Przyjście nowego trenera do Pabianic było pewnym procesem. Nie stało się to z dnia na dzień. Był przecież trener Wiesław Wincek, który prowadził trzecią ligę. Doszliśmy jednak do wniosku, że ta formuła się wyczerpała i jeśli chcemy zrobić krok do przodu, musi przyjść nowy szkoleniowiec.

Trener miał listę transferowych życzeń?

– Nie. Za nim przyszedł Aleksander Fabiszewski i Jakub Borowski. Obu ich znał z ŁKS-u. Obaj wnoszą dużo dobrego do zespołu. Należymy do klubów, które chcą wychowywać graczy, a nie podkupywać zawodników. Zresztą, w pobliżu nie ma komu podkupić, bo w Łodzi jest tylko ŁKS. To dziwne, że w prawie milionowym mieście jest jeden klub seniorskiej koszykówki męskiej.

W drużynie pojawiło się sporo nowych twarzy.

- Przyciągnął ich trener Gralewski. Część koszykarzy to pabianiczanie, jest kilku chłopaków, którzy grali w Starcie Łódź i w ŁKS-ie, ale mamy też wychowanków. Bardzo zależy nam na tym, by drużyna miała tożsamość. Nie jest sztuką zbudowanie armii zaciężnej, chodzi o to, by w drużynie, która będzie w drugiej lidze za rok czy za dwa, połowę zespołu stanowili pabianiczanie. Takie jest założenie.

Kadra jest liczna.

– Na treningach jest po dwudziestu zawodników. Do grania może być zgłoszonych dwunastu – piętnastu, więc trener ma duży dylemat. Ale w półfinale mecze wygraliśmy dzięki ławce rezerwowych. Rezerwowi zrobili dobry wynik. To jest też atut.

Czy mimo szerokiego składu udało się utrzymać dobrą atmosferę? Wiadomo, że nie wszyscy mogą grać…

– Tu jest niesamowity kolektyw. Zawodnicy są jednym ciałem. Nikt do nikogo nie ma pretensji. Nawet, jak coś komuś nie wyjdzie, jest klepnięcie „piątki” i „gramy dalej”. W sportach zespołowych atmosfera jest bardzo ważna. To połowa sukcesu. Nasi chłopcy ciężko pracują na treningach, robią to z wielką przyjemnością.

Jak udało się namówić do gry waszych wychowanków, którzy próbowali sił gdzie indziej? Szymon Juniak, Krystian Mik czy Filip Sauter chętnie przyszli pomóc?

– Myśmy ich nie namawiali. Oni sami stwierdzili, że kochają tę grę i chcą dalej grać. Nie było tak, że chodziłem po domach i prosiłem zawodników. Oni dowiedzieli się, że tworzy się nowa ekipa, mamy konkretny cel i przyszli grać. Koszykówka jest wspaniała i ma w sobie coś magicznego. Ciężko z niej zrezygnować. Bardzo wciąga.

Czy hala MOSiR-u spełnia warunki II ligi?

- Hala przy „Grota”Roweckiego nie spełnia wymogów Polskiego Związku Koszykówki. Można tu grać do poziomu juniora. W drugiej lidze będziemy musieli grać na hali powiatowej, w której trenujemy dwa razy w tygodniu. Myślę, że Starostwo spojrzy przychylnym okiem na nasz klub.

Ile wynosi minimalny budżet drugoligowy?

– Naszym głównym sponsorem jest Urząd Miejski. W przypadku awansu otrzymamy dodatkową pulę, by obsłużyć drugą ligę. Ale kwota z urzędu nie pokryje całego naszego budżetu. Będziemy działać wśród potencjalnych sponsorów, by uzbierać kilkadziesiąt tysięcy złotych. Budżet, jaki musimy mieć, to 130 – 150 tysięcy na sezon. Składają się na to wyjazdy na mecze w promieniu 200 km. Jest 12 spotkań, więc to koszt około 20 tysięcy. Jeden mecz u siebie kosztuje około trzech tysięcy. To opłaty za sędziów, statystyków, opiekę medyczną. Wynagrodzenie musi też otrzymać trener.

A zawodnicy?

– Nie wiem, jak to zrobimy. Chciałbym, żeby chłopcy dostali jakąś premię do podziału za zwycięstwa. Satysfakcja z wygranej to jedno, ale oni poświęcają też dla klubu swój czas. Chciałbym, by było im to wynagrodzone.

Wówczas staniecie się klubem półzawodowym.

– Wiadomo, że prawie wszyscy zawodnicy zarabiają na życie. Kilku się uczy. Grają w koszykówkę w wolnych chwilach. Jeśli otrzymają gażę za swoją grę, będzie to namiastka profesjonalizmu.

Czy wzmocnienia już się zgłaszają do klubu?

– Jeszcze nie. Ale pocztą pantoflową dotarło do mnie, że kilku zawodników chciałoby u nas spróbować. Nazwisk nie będę ujawniał. Na razie nie ma sensu ściągać graczy. Mamy w kadrze dwudziestu, po co ma być dwudziestu pięciu?

Czy mamy już zespół drugoligowy?

– Sportowo tak. Mentalnie dojrzewamy do tego, by grać w drugiej lidze. Przełomowy mógł być mecz z Basketem Piła, w którym chłopcy wytrzymali. Bo Piła jeszcze niedawno grała w drugiej lidze. AZS Uniwersytet Warszawski też miał kilku drugoligowców. U nas minuty w ŁKS-ie łapali Mik, Fabiszewski, Borowski i Szczerkowski. Ale nie byli podstawowymi graczami.

Oprócz gry w seniorach Adam Jurga, Jakub Orłowski i Mateusz Grabowski prowadzą młodzież. To świadome działanie, że trenerzy klubowi grają w III lidze?

– Nikt ich na grę nie namawiał. Wszyscy doszli do wniosku, że mogą nam pomóc. W półfinale Adam wszedł z ławki rezerwowych i rzucił 24 punkty. Drzemie w nich potencjał, który trzeba wykorzystać. Fajnie, że pomagają, że chcą.

Czego należy życzyć koszykarzom PKK’99 przed turniejem w Raciborzu?

– Żeby nie było kontuzji, żeby byli skoncentrowani i konsekwentni. Przyda się też trochę szczęścia.

Trzymamy kciuki i dziękuję za rozmowę.