Na te pytania bracia Znojkowie odpowiadają w rozmowie z „Życiem Pabianic”.

Od ilu lat byliście związani z PTC?

Radomir Znojek: Na pierwszy piłkarski trening przyszedłem w 2004 roku.

Bartosz Znojek: Ja rok później.

Nie żal Wam odchodzić po tylu latach?

Radomir: Zdecydowanie żal.

Minione 15 lat w PTC oceniam jako najlepsze lata mojego życia. Zawsze będę do nich wracał pamięcią.

Klub wprawdzie bogaty nie był, ale zawsze działali w nim świetni ludzie. To do nich się będzie wracało.

Bartosz: Cztery razy w tygodniu na treningi jeździliśmy do Pabianic z Ksawerowa, gdzie mieszkaliśmy. Było nas kilka osób, świetna paczka. Przy ulicy Sempołowskiej urzekał nas rodzinny klimat – tam wszyscy żyli naszym klubem.

Dlaczego już Was nie ma w PTC? To wy zrezygnowaliście, czy z Was zrezygnowano?

Radomir: Rozwijaliśmy się jako trenerzy, częściej jeździliśmy po regionie, podpatrywać inne kluby. Byłem na stażu w akademii ŁKS-u,  w kilku innych klubach. W przyszłym tygodniu pojedziemy do Wielkopolski, by zobaczyć jak funkcjonują akademie Lecha Poznań, Warty i Piotra Reissa (były reprezentant Polski – Życie Pabianic). Chcieliśmy pewne standardy profesjonalnej piłki przeszczepić na pabianicki grunt. To nam się nie udało. W pewnym momencie poczuliśmy, że musimy coś zmienić i zaczęliśmy szukać rozwiązania, jak w zgodzie rozstać się z klubem PTC. Na początku zrezygnowaliśmy z prowadzenia grup młodzieżowych, potem nie znaleźliśmy z zarządem wspólnej wizji dla trzecioligowej drużyny kobiet. Prawdziwych facetów poznaje się nie po tym jak zaczynają, ale jak kończą (śmiech). Jak na pierwszą naszą pracę z seniorkami wyszło bardzo dobrze. Wyniki o tym świadczą.

Bartosz: Jest nam smutno, że musieliśmy się rozstać. Jednak mamy nadzieję, że nasza decyzja uzmysłowi działaczom PTC, gdzie leży problem. A nam pozwoli pracować poza Pabianicami, zdobyć nowe doświadczenia, wskoczyć na wyższy poziom trenerski.

Radomir: Nie zamknęliśmy za sobą drzwi. Wciąż mamy sentyment do klubu i miejsca, gdzie spędziliśmy kawał życia i zostawiliśmy kawał zdrowia. PTC to nasz drugi dom.

Rozstanie z PTC było spokojne czy burzliwe?

Radomir: Nie było awantur ani trzaskania drzwiami. Rozstania są trudne. Zawsze można było zrobić coś lepiej. Byliśmy na sekcyjnej wigilii, nie ma więc konfliktu z klubem. Nie zamykamy sobie drogi do PTC.

O waszym odejściu zadecydowały kwestie finansowe?

Radomir: Nie. Po 15 latach w klubie i sympatii dla PTC ten temat dałoby się przeskoczyć bez problemu. Nasze serca są fioletowe. Całe życie Znojków w klubie przypominało wolontariat, pieniądze nie były najważniejsze.

Czy żeńska drużyna dostałaby mniej pieniędzy na działalność w 2020 roku?

Bartosz: Dziewczyny nigdy nie miały budżetu. Utrzymywały się z własnych składek.

Ile kosztuje utrzymanie drużyny w III lidze kobiet?

Radomir: Gdy chodziliśmy po sponsorach i szacowaliśmy koszty grania w II lidze, wyszło około 25 tysięcy złotych na sezon. Na trzecią ligę spokojnie wystarczy 10 tysięcy złotych.

Zostawiacie zespół na pierwszym miejscu w trzeciej lidze. Perspektywa walki o drugą ligę nie jest kusząca?

Bartosz: Dla nas to bardzo trudny moment. Dziewczyny nam zaufały, zmieniliśmy metody treningowe, bardzo dobrze na tym wychodząc. Podczas spotkania z zarządem PTC jasno przedstawiliśmy nasze warunki: czego brakuje drużynie, co chcemy osiągnąć. Liczyliśmy, że klub bardziej będzie nam pomagał.

Radomir: Ligowego średniaka przekształciliśmy w lidera tabeli i zdobywcę wojewódzkiego Pucharu Polski.

W zespole PTC grają same pabianiczanki. Dla nas to powód do dumy.

Co chcieliście zmienić w zarządzaniu drużyną?

Radomir: Była potrzeba zmian organizacyjnych. Mieliśmy jakąś pomoc z klubu, ale nie tak dużą, byśmy mogli się skupić tylko na trenowaniu. Więcej pomagały nam dziewczyny. Klub dwa razy w rundzie fundował nam wyjazd na mecz, ale zazwyczaj musieliśmy się martwić, kto oprócz nas pojedzie własnym samochodem i dowiezie zawodniczki na mecz.

Bartosz: Nie mieliśmy kierownika drużyny. W tę rolę wcielała się… jedna z zawodniczek. A przecież przed meczem wypadałoby mieć choćby zapas wody albo wypełnione dokumenty.

Mnóstwo spraw, które powinien załatwiać kierownik, załatwiał trener. Był moment, gdy prowadziłem trzy drużyny młodzieżowe. Byłem kierownikiem i trenerem tych trzech drużyn. Zdarzało się, że z jednego meczu gnałem na kolejny mecz, w pośpiechu myląc dokumenty drużyn. No i potem musiałem świecić oczami przed zawodnikami i ich rodzicami.

Bywało, że na wyjazdy musieliśmy zabierać apteczkę, bo podczas meczu nie było opieki medycznej. W naszej apteczce był plaster i… woda utleniona. Sami kupiliśmy zamrażacz i opatrunki. Na każdym meczu w Pabianicach klub zapewniał zawodnikom opiekę medyczną, ale podczas wyjazdów bywało z tym różnie.

Czego jeszcze brakowało w zespole z potencjałem i aspiracjami?

Radomir: Jednym z powodów naszej rezygnacji był fakt, że wyniki sportowe drużyny nie szły w parze z organizacją zadań. Oczekiwaliśmy wsparcia ze strony klubu, ale w pewnym momencie między nami, a zarządem PTC zabrakło „chemii”.

Sportowo mierzyliście wysoko. Jednak pucharowe starcie z drugoligowcem z Huty Mińskiej (porażka 1:2) odsłoniło Wasze braki.

Radomir: Przegraliśmy mecz w Pucharze Polski nie z powodu braku umiejętności, lecz za sprawą braku doświadczenia i spokoju. Ale w zeszłym roku pojechaliśmy do Opola na sparing i zremisowaliśmy 2:2. To był pierwszy mecz, przed którym dziewczyny spędziły kilka godzin w busie, musiały wyjść z auta i niemal od razu grać. Dla tej grupy dziewczyn awans do II ligi jest osiągalny.

Bartosz: Graliśmy minimum dwa sparingi w każdej rundzie z pierwszoligowcami i drugoligowcami z Tomaszowa, Zduńskiej Woli. Zwłaszcza te drugie mecze były niezwykle wyrównane.

Bracia Znojkowie w liczbach:

174 – tyle goli w lidze strzeliły „Perełki” pod ich okiem

57 – w tylu meczach ligowych prowadzili PTC

36 – tyle zwycięstw odniosły „Perełki”

13 – tyle poniosły porażek

8 – tyle meczów zremisowały

Jakie macie dalsze plany zawodowe?

Radomir: Ja prowadzę grupę młodzieżową w Jagiellonii Tuszyn, Bartek też niebawem będzie trenował swój zespół. Na brak propozycji nie narzekaliśmy. Do Tuszyna poszliśmy ze względu na konotacje rodzinne. Jest kwestią czasu, kiedy podejmiemy pracę z zespołem seniorskim.

Żeńskim czy męskim?

Radomir: W grę wchodzi i taki, i taki. W pracy z drużyną pań mamy już spore doświadczenia. Z facetami pracuje się inaczej.

Wyobrażacie sobie pracę osobno?

Bartosz: Już przeżyliśmy jedną rozłąkę (śmiech). Razem pracowaliśmy z chłopakami z rocznika 2007. Radek przeszedł do rocznika 2005. Podczas pierwszych treningów solo czułem się dziwnie, bo zazwyczaj dzieliliśmy zespół na pół, a potem się wymienialiśmy drużynami. Ale dałem radę sam ogarnąć chłopaków.

Macie podział obowiązków w duecie: kto jest liderem, a kto asystentem?

Bartosz: Tak, ale się to zmieniało. Role trenera i asystenta zależały od tego, który z nas miał mniej napięty grafik. Czasami graliśmy trzy mecze w weekend.

Radomir: Na treningach też było różnie. Przed sezonem siadaliśmy, by ustalić mikrocykle treningowe i zajęcia według grafiku. Jeśli ćwiczyliśmy taktykę, ja brałem zawodników ofensywnych, Bartek defensywnych. Większość treningów bramkarskich prowadził Bartek, chociaż to ja kiedyś stałem w bramce PTC. Brat ma większe wyczucie.

Z kim pracuje się trudniej: z dziećmi czy kobietami?

Radomir: Dzieci się mniej gniewają (śmiech).

Da się zrozumieć kobiety?

Radomir: Jeśli ktoś będzie w stanie opanować sztukę zrozumienia kobiety, to chętnie zapiszę się do niego na korepetycje (śmiech). Jeśli chodzi o psychologię, to ukończyłem pedagogikę kultury fizycznej i zdrowotnej na Uniwersytecie Łódzkim, więc wiem jak ludzie reagują. Ja byłem tym, który te reakcje widzi, a Bartek wchodził „na żywioł”. Bartek był złym policjantem, ja dobrym. Obaj są potrzebni w policji.

Czego zatem Wam życzyć w nowym roku?

Bartosz: Zdrowia i… większej motywacji. Mamy sporo noworocznych postanowień.

Dziękuję za rozmowę.