ad

- Tata już wyszedł? – zapytał jednego z kibiców znany pabianicki sędzia Zbigniew Bonczał.

- A co tu miał oglądać? – usłyszał w odpowiedzi.

Istotnie, pan Janek, który na mecze „zielonych” chodzi od lat 50-tych ubiegłego stulecia nie wytrzymał i poszedł do domu po pierwszych 45 minutach.

- Zęby mnie bolą, jak na to patrzę – skwitował inny wierny fan Włókniarza, po kolejnym niecelnym podaniu piłkarza gospodarzy.

W pierwszej połowie golkiper z Parzęczewa mógł sobie spokojnie zajadać pizzę lub przeglądać w smartfonie portal społecznościowy, bo do roboty nic nie miał. Pewnie podłubałby sobie w nosie z nudów, niestety, nie mógł zdjąć bramkarskich rękawic.

Tymczasem goście ukąsili dwukrotnie. Po raz pierwszy Michał Marciniak musiał wyciągać piłkę z siatki w 10. minucie, a druga bramka padła w 29. minucie, po nieporozumieniu bramkarza z obrońcą. Piłkarze Orła tak rozochocili się w pierwszej połowie, że próbowali lobu z połowy boiska (Marciniak zdołał chwycić piłkę). W doliczonym czasie gry gracz gości przewrócił się w polu karnym Włókniarza, ale sędzia zdecydowanym gestem pokazał mu tylko, żeby wstał.

Po zmianie stron goście nadal dążyli do strzelenia trzeciej bramki, próbowali to uczynić uderzeniem z przewrotki, lecz nieskutecznie. Gdy piłka po raz trzeci wpadła do bramki Włókniarza, sędzia boczny uniósł chorągiewkę, sygnalizując pozycję spaloną napastnika Orła.

Pabianiczanie przypomnieli sobie, że są na boisku w 68. minucie – wówczas z lewej strony piłkę w pole karne zagrał Szymon Szafoni, a Rafałowi Rikszajdowi zabrakło pół stopy, by zamknąć to podanie i skierować piłkę do siatki.

Pięć minut później Szafoni znów błysnął podaniem z lewej strony. Piłka dotarła do Patryka Olszewskiego, który przejął ją na 16. metrze i mocnym strzałem w górny róg nie dał szans bramkarzowi rywali.

Ożywili się kibice na trybunach, którym zamarzył się choćby punkt dla Włókniarza. Najbliżej szczęścia był Rikszajd, który przed polem karnym ładnie obrócił się z piłką, lecz po jego uderzeniu futbolówka poszybowała obok słupka. Goście też mieli swoje okazje – w 85. minucie strzał z woleja z 12. metrów minął bramkę Marciniaka, zaś 60 sekund później sunący z kontrą gracz z Parzęczewa minimalnie chybił obok dalszego słupka.

Czasy, gdy stadion przy „Grota”-Roweckiego był twierdzą nie do zdobycia odeszły (na razie?!) do lamusa. W tym sezonie w Pabianicach rywale wygrywają jak chcą i ile chcą. Na cztery mecze u siebie Włókniarz cztery przegrał. Wielka promocja na punkty trwa w najlepsze…

Włókniarz: Marciniak – Kosatka, Bronka, Żabolicki (35. Becht), Jarych (82. Mazur) – Mikołajczyk (46. Rikszajd), Czerwiński, Kaczorowski, Szafoni (86. A. Malinowski) – Olszewski, Sobytkowski (73. Przyk).