Wychował się w wielkim brazylijskim mieście, nad którym góruje rozpoznawalny w całym świecie znak – statua Chrystusa Zbawiciela. Ma starszą siostrę i młodszego brata. Rio de Janeiro nauczyło go samodzielności.

- Z mojej rodziny tylko ja wyjechałem w świat, daleko od domu – mówi Welsam. – Dzielnica Rio, w której się wychowywałem nie należała do bezpiecznych. W piłkę zacząłem grać w wieku ośmiu lat.

W okolicy, gdzie mieszkał Welsam, piłkę kopał każdy chłopak.

- Graliśmy od rana do wieczora, z przerwa na naukę w szkole – opowiada. – Gdy trafiłem do pierwszego klubu, Maua, miałem 12 lat. Nie trzeba było uczyć mnie podstaw futbolu. Pewne nawyki wyrobiłem w sobie, grając na osiedlowych boiskach.

W parze z futbolem szły praca i nauka.

- Bywało, że już o godzinie piątej rano byłem na nogach i wyruszałem do pracy. Przedrzeć się przez Rio nie jest łatwo – wspomina. – Liceum ukończyłem, chodząc do szkoły wieczorami. Od 18.00 do 22.30.

Takie godziny nauki w Kraju Kawy nikogo nie szokują.

- W Polsce jest dużo mniej dzieci niż w Brazylii, dlatego nie ma trzeciej zmiany – mówi Welsam. – U nas to normalne, że szkoły pracują od ósmej rano niemal do jedenastej wieczorem.

Welsam zwiedzał kolejne kluby: Boavista, słynne Fluminense, Sao Goncalo, brazylijską szkółkę hiszpańskiej Composteli oraz Belavista Rio de Janeiro. Grał w obronie. Ponieważ szybko rósł, przekwalifikowano go na bramkarza. Treningi bramkarskie dodały mu pewności siebie.

- Grałem też w siatkówkę. Lekarze przepowiedzieli, że będę miał dwa metry wzrostu, ale się pomylili – śmieje się. – Wyrosłem do 190 centymetrów. Byłem wysoki i szybki, więc nadawałem się na bramkę.

Jego piłkarskim idolem został Dida, z „Canarinhos”, piłkarski mistrz świata z 2002, dwukrotny triumfator Ligi Mistrzów z włoskim AC Milan.

Jak Welsam trafił do Polski?

Z klubem Belavista bardzo dobrze prezentowali się w Lidze Rio de Janeiro (odpowiednik naszej ligi wojewódzkiej). Wtedy ktoś zaproponował, że najlepsi piłkarze pojadą na tournée po Europie. Mieli grać w Niemczech, Austrii i Polsce.

- Wylot się jednak opóźnił, więc Niemcy i Austriacy odwołali mecze. Została więc Polska. Tempo było mordercze: 12 sparingów w 30 dni – opowiada Welsam. – Nie pamiętam z kim graliśmy i gdzie. Na mecze jeździliśmy dość daleko.

Ostatni sparing mieli w Piotrkowie. Gra Welsama i czterech jego rodaków spodobała się Dariuszowi Dzwonnikowi, trenerowi tamtejszej Concordii. Brazylijczycy zostali więc w Polsce.

- Rodzina się ucieszyła, że zostaję w Polsce – wspomina Welsam. – Tutaj pierwszy raz widziałem śnieg, a wasza zima dała mi w kość. Po raz pierwszy w życiu bardzo się rozchorowałem.

Z czasem Brazylijczyk się zahartował. Teraz żaden ziąb mu niestraszny. Wręcz przeciwnie, tęskni za zimą z mrozem i śniegiem.

- Dużo lepiej funkcjonuję, gdy jest mróz i słońce, niż, gdy pada deszcz i wieje – zapewnia.

Z piątki Brazylijczyków w Piotrkowie został tylko Welsam. Zamienił Concordię na Polonię Piotrków.

- Dużo zawdzięczam prezesowi Polonii, Robertowi Grzesiukowi – zaznacza.

 Trzech Brazylijczyków wróciło do Rio. Czwarty – Icaro Perreira Santos pracuje dziś w szkółce piłkarskiej w Sopocie.

Przybysz z Ameryki Południowej odnalazł się w dalekim kraju.

- Zaskoczeniem dla mnie było polskie jedzenie – mówi Brazylijczyk. - Na początku nie mogłem przełknąć kiszonej kapusty i kiszonych ogórków. Teraz bez problemu wcinam surówki. Dziwiło mnie także to, że niemal codziennie jecie zupę.

W Brazylii zupa na obiad to rzadkość.

- Właściwie podaje się ją tylko… chorym w szpitalu – śmieje się Welsam. – Bo w brazylijskich restauracjach raczej jej nie zamówicie.

Pierwsze słowa, jakie poznał w języku polskim… nie nadają się do zacytowania.

- W szatni pełnej facetów to normalne, że się przeklina – przyznaje. – Zresztą, przyjechałem tutaj grać w piłkę, a nie uczyć w szkole.

Z Piotrkowa Welsam przeniósł się do Bytovii Bytów, grającej w II lidze. Był trzecim albo czwartym bramkarzem, raczej bez szans na grę. Miał czas na zawieranie znajomości…

- W Bytowie poznałem żonę, Martynę. Jesteśmy szczęśliwi, wychowujemy dwójkę dzieci: syna Ethana (5 lat) i córkę Marie (3 lata) – mówi. – Z Bytowa siedem lat temu przeniosłem się do Buczku. Tam mam dom i pracuję.

Grał w miejscowym Orkanie. Teraz nie pojawia się na boisku, ze względu na kontuzję. Jest trenerem. W 2017 roku uzyskał kategorię trenerską UEFA C, niebawem zdobędzie uprawnienia UEFA B. Pracował z dziećmi w Łasku: w MULKS i Korabie. W Tarnowskich Górach na Śląsku wraz z Sylwestrem Kurkiem współtworzy przedszkole piłkarskie UKS Brasil.

Jak zatem trafił do Pabianic?

- Na turniejach kontaktowałem się z Tomaszem Koszytarskim, kierownikiem drużyny Włókniarza z rocznika 2010. Zaprzyjaźniliśmy się – opowiada. – Poza tym półtora roku grałem z Arkadiuszem Piotrowskim, trenerem rocznika 2009 we Włókniarzu. Dzięki Tomkowi i Arkowi poznałem prezesa Jacka Zarzyckiego, który zaproponował mi treningi z młodzieżą w Pabianicach

Rodzinny dom w Rio, Welsam odwiedza rzadko, średnio co dwa lata. Gdy był młodszy, do Brazylii latał częściej. W 2017 roku do Buczku zjechała jego brazylijska rodzina.

- Podobało im się w Polsce. Przylecieli w maju, a mimo to… było im zimno – śmieje się Welsam.

Brazylijczyk świetnie radzi sobie z językiem polskim, choć czasami kłopot sprawia mu gramatyka. Na treningach sporo krzyczy, ale musi okiełznać dość liczną (około 20 chłopców) grupę dziewięciolatków. Daje radę, choć szkolenie w Polsce różni się od szkolenia w Brazylii.

- W Rio trenerzy mają dużo łatwiej, bo dzieci zaczynają grę w piłkę na ulicy i do klubu trafiają już z pewnymi podstawami. Trenerowi pozostaje tylko oszlifowanie tego talentu. W Polsce tych podstaw trzeba uczyć – zaznacza. – Niemniej bardzo lubię tę pracę i nie zamieniłbym jej na żadną inną.

Jeśli Brazylijczyk dojdzie do pełni zdrowia i pełni formy, niewykluczone, że w ekipie „zielonych” będzie nie tylko trenerem. Jest pewna szansa, że wzmocni rywalizację na pozycji bramkarza. Golkiper z Brazylii? Tego jeszcze w 74-letniej historii Włókniarza Pabianice nie było!