ad

Red.: Cześć. Dzień dobry. Przepraszam za poufałość, ale w ogóle nie wyglądasz jak polityk. Koszula w kwiaty, broda. Człowiek ma wrażenie, że wpadł do kumpla na piwo, a nie na wywiad.

Michał Pietrzak: (śmieje się) Tak, broda zdecydowanie wpływa na poziom poufałości. Kiedyś, żeby pogadać z kimś na spacerze, musiałem mieć psa i zagadywać innych psiarzy. Dziś do rozpoczęcia rozmowy wystarczy broda. Aż się dziwię, że nawet kobiety są zainteresowane opowieściami o tym, jak ją pielęgnować.

Red.: I psy przestały być potrzebne?

MP: Nie. Mamy psy.

Nie dlatego, że są potrzebne. Raczej nie są to psy obronne, tylko cztery, małe, schroniskowe ogryzki. Takie psy do obrony, że trzeba ich bronić (śmieje się). Oboje z Asią kochamy zwierzęta. To legło u podstaw naszego proekologicznego zaangażowania. Zawsze od czegoś się zaczyna. Skierowaliśmy też zainteresowanie na inne zwierzęta, również dziko żyjące, potem na środowisko, w którym żyją, następnie na globalne ocieplenie. Na końcu doszliśmy do filozoficznych rozmów przy herbacie o tym, jak pogodzić dbałość o ekologię z zapotrzebowaniem świata na energię. Jak temat mnie wciągnie, to nie mogę odpuścić. Zdobyłem tyle wiedzy o odnawialnych źródłach energii, że założyłem firmę wdrażającą te rozwiązania.

Red.: Tak od zera posiadłeś wiedzę techniczną? Z Internetu?

MP: Skończyłem technikum budowlane, więc nie tak całkiem od zera. Wybrałem tę szkołę, bo miałem techniczne zainteresowania. Budowlanka była uznawana za słabą, a ja jako niezły uczeń ciągle słyszałem od nauczycieli, że „Jak to? Michał! Zmarnujesz potencjał!”. Tyle, że ja chciałem być budowlańcem. Nasz tata był hydraulikiem. Ja i brat już jako młode chłopaki jeździliśmy z tatą pracować na budowach. Lubiłem to. Nauczyciele nie mogli zrozumieć, że jak ktoś kończy szkołę z czerwonym paskiem, może chcieć być hydraulikiem. Architekt robił większe wrażenie (śmieje się). A ja chciałem być budowlańcem jak tata, choć i tak w końcu wylądowałem na architekturze na Politechnice Łódzkiej.

Red.: Politechnika brzmi dumnie. Musiałeś nieźle napisać maturę. Dobrze, że ominęły Cię takie stresy, jakie dotknęły tegorocznych maturzystów.

W klasie maturalnej mój rocznik też padł ofiarą swoistej reformy. Moja szkoła została połączona z inną. To nieporównywalne do zmian, które zaszły w edukacji pod rządami PiS. Wtedy nie zmieniła się podstawa programowa, zostali ci sami nauczyciele, a jednak dla nas, uczniów, zmienił się cały świat. To na pewno odbiło się na wynikach matur. Przede wszystkim jednak odbiło się na klimacie w szkole. To doświadczenie nauczyło mnie, że wszystkie nagłe zmiany w szkolnictwie prowadzą do dezorganizacji życia społeczności szkolnej w wielu wymiarach. Reformę oświaty trzeba zawsze dobrze przemyśleć i rozłożyć na lata. Strategia zmian w szkolnictwie powinna być realizowana przez kolejne rządy. Nie może być tak, że każda kolejna ekipa przychodzi i wprowadza swoje porządki. Ja nie popierałem likwidacji gimnazjów, ale na tym etapie nie domagałbym się ich przywrócenia. Program Wiosny zakłada ewolucyjne zmiany w obszarze edukacji oraz znaczące podwyżki dla nauczycieli.

Red.: No tak, to Twoje środowisko. Nic dziwnego, że wspierasz ten postulat. Czemu nie zostałeś architektem?

MP: Musiałem przerwać studia z bardzo prozaicznego powodu. Musiałem pójść do pracy. Musiałem się z czegoś utrzymać, a rozkład zajęć uniemożliwiał mi podjęcie pracy. Widzisz, nie chciałbym, żeby ktokolwiek musiał podejmować decyzję, czy będzie jadł, czy się uczył. W ludziach drzemie taki potencjał! To fatalne, że jak ktoś pochodzi z mniejszego miasta lub z uboższej rodziny, to musi go sobie schować do kieszeni. Chciałbym lepszego wsparcia i wyrównania szans na dobry start. Mamy w programie europejskim takie rozwiązania.

Red.: I co? Rzuciłeś studia i poszedłeś na etat do korpo?

MP: Pracowałem przez chwilę na etacie, ale widocznie nie jestem do tego stworzony, bo sztywne ramy i godziny pracy bardzo mnie demotywują. Od dłuższego czasu prowadzę własną działalność gospodarczą. To duże wyzwanie. Każdy, kto był kiedyś swoim szefem, wie, ile stresu to kosztuje. Bazując na tym doświadczeniu, chciałbym być reprezentantem mikroprzedsiębiorców w parlamencie. Chciałbym zniesienia pełnych kontroli skarbowych w małych przedsiębiorstwach. Ważne jest, żeby uprościć system podatkowy. Nawet nie wiesz, jakim wyzwaniem jest dla mnie kontakt z moją księgową (śmieje się). Ona mówi do mnie jakimś innym językiem. A przecież podatki to nie jakieś niezwykłości. Masz jakiś przychód, masz powiązane z nimi wydatki, od różnicy płacisz podatek. W dużych firmach pewnie jest zagrożenie jakimś ukrywaniem dochodu, ale wierz mi, że małe, jednoosobowe podmioty trzęsą się ze strachu przed Urzędem Skarbowym nie dlatego, że próbują oszukiwać, tylko dlatego, że nie rozumieją, czego się od nich wymaga. Funkcjonują w warunkach niepewności. Poświęcają czas na śledzenie zmian w przepisach, zamiast na prowadzenie biznesu. Ja Ci to mówię, a wyobraź sobie, że prowadzę stosunkowo prostą działalność. Jestem fotografem.

Red.: Czyli masz też kawałek artystycznej duszy?

MP: Chyba tak. Jestem wrażliwy na obraz i dźwięk. W 2010 roku założyłem w Pabianicach razem z siostrą i kolegą klub muzyczny „Rock Fabryka”. Zorganizowałem tam ponad 100 koncertów w dwa lata. Poznałem mnóstwo fantastycznych ludzi, między innymi moją wielką miłość. (przytula Joannę Mandat, która przyszła z nim na wywiad).

To było świetne doświadczenie. Ja bardzo stawiam na relacje z ludźmi.

Red.: I dlatego zostałeś pedagogiem?

MP: Życie stawia różne wyzwania i staram się na nie odpowiadać. Po zamknięciu klubu kolega wciągnął mnie do pracy z niedostosowaną społecznie, niemiecką młodzieżą. Praca była bardzo satysfakcjonująca, ale czułem, że muszę wiedzieć więcej.

Red.: Jak wtedy przy OZE?

MP: Trochę tak. Wtedy po 10 latach wróciłem na studia. Skończyłem pedagogikę resocjalizacyjną i wyjechałem do Niemiec kontynuować pracę. Miałem tam okazję pracować między innymi  z uchodźcami z Afganistanu. To spowodowało, że zrewidowałem swoje poglądy. Kiedyś myślałem, że młodzi mężczyźni powinni walczyć w swoim kraju, a nie chronić się w krajach europejskich. Myślałem, że przyjeżdżają po zasiłki i poprawę ekonomicznych warunków. Tymczasem to ludzie, którzy uciekając przed wojną, zmuszeni są zostawiać swoje rodziny. Przemierzają tysiące kilometrów pieszo, po to, by spotkać się z brakiem akceptacji i nienawiścią. W Niemczech sam byłem imigrantem ekonomicznym. Tęskniłem za rodziną i domem, ale czułem, że mam prawo tam być. Zadawałem sobie pytanie, dlaczego oni nie mieliby też tak czuć? To umocniło moje przekonanie, że ludzie są równi. I obojętne jest to, skąd pochodzą, do jakiego chodzą kościoła, czy komu wyznają miłość. Równe prawa – to mój europejski, polski i życiowy postulat.

Red.: Jak pabianiczanie mogą na Ciebie zagłosować?

Wybory są już 26 maja. Pabianiczanie i mieszkańcy całego województwa łódzkiego mogą na mnie zagłosować – wystarczy pójść i oddać głos na szczęśliwą dziewiątkę z listy partii Wiosna Roberta Biedronia.

Red.: Szczęśliwą dziewiątkę? Wierzysz, że numer 9 przynosi szczęście?

Nie do końca (śmieje się). Numer 9 po prostu towarzyszy mi chyba od zawsze. Pamiętam, że jako kilkulatek naszyłem sobie ten numer na najlepszą bawełnianą koszulkę. Chciałem grać w piłkę jak tata. To od taty mam tę miłość do sportu. Piłkarska koszulka z numerem 9 to dla mnie symbol najwspanialszych wspomnień.