- Pożar zauważyły dzieci, które były w sąsiednim domu, u moich teściów – opowiada Anna Kołodziejczyk. – Zaczęły krzyczeć.

Ich wrzaski usłyszeli rodzice.

- Mąż pobiegł do auta po gaśnicę, teść odkręcił wodę z węża, ale wyskoczyły korki – opowiada 36-latka.

Kołodziejczykowie stracili w ten sposób możliwość zadzwonienia po pomoc z telefonu stacjonarnego, a telefony komórkowe w ukrytej w lesie Rokitnicy nie mają zasięgu.

- Ludzie stali za płotem i przypatrywali się pożarowi. Nagrywali go telefonami – komentuje Anna Kołodziejczyk. - Krzyczałam, żeby ktoś zadzwonił po pomoc. Nie wiedziałam, co robić.

Straż pożarna z Łasku przyjechała po pół godzinie. W tym czasie mąż pani Ani zdążył już wynieść z domu część najważniejszych rzeczy.

- Ja chwyciłam swoją torebkę i ważne dokumenty, po czym przypomniałam sobie, że w pokoju dzieci zostały szynszyle. Gdy po nie biegłam, słyszałam, że trzeszczy dach – dodaje. – Ktoś krzyczał, żeby wynieść butle z gazem, bo będzie wybuch.

Akcja strażaków była bardzo sprawna i przemyślana – jedni gasili pożar, drudzy wynosili sprzęty. Bardzo uważali, żeby niczego nie zniszczyć.

Trójka dzieci Kołodziejczyków chodzi do Szkoły Podstawowej nr 9 w Pabianicach. 10-letnia Wiktoria i 8-letnie bliźnięta – Nadia i Szymon bardzo te wydarzenia przeżyli.

- Bali się, że mnie i mężowi coś się stanie – nie kryje 36-latka.

 Szymek był akurat po operacji ścięgna Achillesa. Podczas pożaru tak tupał z nerwów nóżkami, że później przez kilka dni nie mógł chodzić. Dziewczynki siedziały na łóżku i się przytulały.

- Gdy mąż wynosił sprzęty z garażu, poparzył rękę, poparzył też stopy. Mnie ktoś dał syrop na uspokojenie. Chcieli wzywać do nas karetkę – dodaje kobieta. 

Akcja strażaków zakończyła się o godz. 22.30. Większość sprzętów z domu udało się uratować, ale straty i tak są ogromne: strażacy oszacowali je na 250.000 zł.

Całe szczęście, że dom był ubezpieczony.

- Dwa dni wcześniej odnawialiśmy umowę ubezpieczenia – zdradza pani Ania. – Zastanawialiśmy się, czy to aby na pewno konieczne, bo wydatków i tak mamy bardzo dużo.

Państwo Kołodziejczykowie co miesiąc płacą 2.500 zł na rehabilitację swoich młodszych pociech. Bliźnięta urodziły się z dziecięcym porażeniem mózgowym. Są sprawne umysłowo, ale mają problemy z poruszaniem się. Nadia swoje pierwsze kroki postawiła dopiero w wieku 5 lat.

- A to wszystko zasługa żmudnych i bolesnych ćwiczeń. Bez rehabilitacji bliźniaki by nie chodziły – uważa pani Ania.

Choć od pożaru minęło już kilka tygodni, dzieci jeszcze do siebie nie doszły. Gdy czują dym, nawet z rozpalonego grilla, dobiegają do okien i wyglądają, gdzie się pali.

- Pytają, co teraz będzie, czy będą jeszcze miały swoje pokoje – nie kryje łez kobieta. – Bardzo chciałyby tam wrócić.

Jeśli ktoś chciałby pomóc państwu Kołodziejczykom, może wpłacić pieniądze na konto: 56 1140 2004 0000 3102 5974 5130.

Można również wesprzeć finansowo rehabilitację Nadii i Szymona, wpłacając 1 procent podatku na konto fundacji „Zdążyć z pomocą”: KRS 0000037904 z dopiskiem: 19121 Kołodziejczyk Nadia.