Popularny „Koziołek” w czerwcu zawiesił buty na kołku. W rozmowie z Życiem Pabianic podsumowuje swoją przygodę z futbolem.

Życie Pabianic: W najbliższy weekend startuje liga okręgowa. Już nie obejrzymy w niej bramek Damiana Kozłewskiego. Dlaczego?

Damian Kozłewski: Chyba już za długo byłem przy piłce. Zdrowie też już nie to, co kiedyś. Zaczęło mnie to wszystko męczyć, zawsze powtarzałem, że jak przestanę strzelać bramki to odpuszczę. Uważałem, że ten moment zbliża się wielkimi krokami. Dałem się jeszcze namówić na rundę wiosenną, ale w czerwcu już powiedziałem: pas. Nastąpiło zmęczenie materiału.

Ile lat grałeś na ligowych boiskach?

Łącznie z rozgrywkami trampkarzy będzie tego ponad 30 lat. Zaczynałem we Włókniarzu u Wojciecha Kubiaka.

Spiąłeś tę grę w piłkę swoistą klamrą – zaczynałeś we Włókniarzu i ostatnią bramkę w lidze strzeliłeś Włókniarzowi. Niespecjalnie Cię ten gol cieszył…

Ostatnio te bramki mniej mnie cieszyły. Lubiłem strzelać gole, ale od pewnego czasu mnie to nie nakręcało. Najbardziej ucieszyłem się z przedostatniego gola strzelonego Włókniarzowi – z Iskrą Dobroń wygraliśmy w Pabianicach 4:3 po mojej bramce. Stało się tak głównie dzięki tym, którzy mnie cały mecz obrażali, za wszelką cenę chcieli upokorzyć. Zapomnieli, co zrobiłem dla Włókniarza. Na meczu była moja żona, która to wszystko słyszała. Strzeliłem tę bramkę dla niej i dla zmarłego taty.

W rozgrywkach seniorskich grałeś ponad 20 lat. Jak w tym czasie zmieniła się piłka w regionie łódzkim, w samych Pabianicach?

Piłkę zmieniła reorganizacja rozgrywek, gdy czwarta liga stała się piątą, itd. Swoje zrobiły też systemy gry – bardzo dużo drużyn przestało grać dwójką napastników, tylko jednym. Ja tego nie lubiłem, choć trzeba było się dostosować do ustawienia na boisku. Kiedyś poziom był wyższy. Być może wynikało to z tego, że było wielu chętnych do gry, trener miał możliwość wyboru. Więcej było ludzi, którzy chcieli grać w piłkę. Teraz jest z tym problem.

Przez całą Twoją przygodę z piłką w ligach okręgowych z pewnością nie brakowało ciekawych historii…

Dla mnie to nie są ligi okręgowe, tylko ligi ogórkowe. Jeśli ktoś uważa, że w tych ligach jest piłkarzem, to musi zmienić coś w swoim życiu. (śmiech). A ciekawostki? Najgorsze szatnie były w Gałkówku, wiele osób to potwierdzi. Kiedyś w Rogowie pan trener Rutkowski wyrzucił mnie do szatni, bo nie chciałem wejść na boisko w 90. minucie. Sęk w tym, że za szatnię przy boisku w lesie robił… stary wagon kolejowy. Z oryginalnych boisk chyba najlepiej pamiętam to w Pęczniewie. Z jednej strony droga, z drugiej działki, gdzie ludzie za płotem grillowali i pili piwo, a pośrodku łąka, na której toczył się mecz ligowy. Grałem w Burzy Pawlikowice, gdzie boisko było małe i niezbyt równe. Jedna połowa boiska była położona wyżej niż druga. Przez 45 minut trzeba było grać „pod górkę”. Wszyscy na to narzekali, a ja uwielbiałem tam grać. Mogłem tam dużo kiwać, grać piłką i nie musiałem biegać, bo tego nie lubię. Teraz sporo się pozmieniało na lepsze, są coraz lepsze warunki do gry.

Najlepszy napastnik z jakim grałeś w ataku?

Lubiłem grać z Patrykiem Olszewskim, choć „Ucho” często grywał za moimi plecami. Dobrze mi się współpracowało z Krystianem Wielemborkiem, z którym we Włókniarzu awansowaliśmy do czwartej ligi. Chociaż nie zawsze graliśmy razem, bo trener Leszek Rosiński lubił mnie odstawić od składu. Krystian dogrywał mi dużo piłek, do tej pory mamy kontakt.

A najlepszy zawodnik z jakim grałeś w drużynie?

Tomasz Ostalczyk. Pan Piłkarz. Przyszedł do Ksawerowa, gdzie grałem. Tak zagrywał, że ja nabiegałem na te podania, a on mnie nabijał piłką. Nie musiałem nic robić (śmiech). Piłkarsko było widać wielką klasę Tomka. Świetnie ułożoną nogę miał Ireneusz Grącki. Dużo goli strzeliłem po jego wrzutkach. W Zelowie duże wrażenie zrobił na mnie Jacek Berensztajn, na każdym treningu musiał założyć komuś siatkę – inaczej był bardzo zły...

Miałeś jakiegoś ulubionego przeciwnika, któremu – niezależnie od dyspozycji – strzelałeś bramki?

Zdecydowanie Jagiellonia Tuszyn. Żaden wielki przeciwnik, ale były mecze, że ładowałem im po trzy-cztery gole. Kiedyś mieliśmy kłopoty kadrowe i w ataku partnerował mi… bramkarz, Damian Rzeźniczak. Nie zrobiło to różnicy, bo przyjęli od nas siódemkę, w tym ja ustrzeliłem hat-tricka, a Damian wpisał się na listę strzelców dwa razy. To był przeciwnik idealnie skrojony pode mnie. Uwielbiałem strzelać też PTC. Lubiłem pojedynki derbowe, przychodziło sporo ludzi. Raz strzeliłem hat-tricka przy Sempołowskiej. Wtedy zaufał mi trener Jacek Włodarczewski, bo byłem po słabszym meczu. Te trzy bramki widział mój tata i mój brat. Dało mi to wielką satysfakcję.

Był taki obrońca, który szczególnie dał Ci się we znaki?

Nie. Pamiętam taki moment w czwartej lidze, podczas meczu z Lechią Tomaszów, gdzie przy ich prowadzeniu wchodziłem na boisko i w szeregach Lechii zapanował lekki popłoch. Piłkarze z Tomaszowa krzyczeli, że trzeba go „złapać” i dobrze przykryć. Przyjemne to było.

Piłkarze z Tomaszowa się bali, bo w rundzie jesiennej po Twojej bramce i remisie 1:1 działacze Lechii zwolnili trenera, byłego reprezentanta Polski, Sławomira Majaka…

Ten mecz był dla mnie dziwny. Tydzień wcześniej strzeliłem hat-tricka Włókniarzowi Zgierz, a jeszcze wcześniej zostałem królem strzelców okręgówki. Co kopnąłem w stronę bramki, to wpadało. Byłem w niesamowitym gazie. Swoim golem uciszyłem półtora tysiąca kibiców na stadionie, a w 60. minucie Rosiński zdjął mnie z boiska. Czułem, że coś więcej bym jeszcze wtedy strzelił…

Ulubiony trener?

Najlepszym trenerem dla mnie, a wcześniej kolegą z boiska, był Piotr Grącki. Już nie chciałem grać w piłkę, ale Piotrek wyciągnął mnie na czwartą ligę. Powiedział, że mam stać w polu karnym i się stamtąd nie ruszać. Jak się cofnę i zacznę rozgrywać, to zejdę do szatni. (śmiech). Pasowało mi to, bo miałem tylko dokładać głowę do wrzutek. Bardzo lubiłem pracować z Piotrem Urbaniakiem i Pawłem Szałeckim, z którym byłem w Burzy Pawlikowice oraz w PTC. Dobrze układała mi się współpraca z Jackiem Dolińskim. Jechaliśmy na mecz do Brzezin, były jakieś remonty w Andrespolu, ledwie dojechaliśmy na mecz. Przebieraliśmy się w busie, „Dolina” w busie ustalał skład. Powiedział, że zagramy jednym napastnikiem. Zaprotestowałem. Stwierdziłem, że powinniśmy grać dwoma napastnikami. Doliński wziął głęboki wdech, po czym wystawił mnie w ataku z Kamilem Zieją. Kamil strzelił dwa gole, ja jednego, wygraliśmy z liderem 4:0, przez godzinę grając w dziesiątkę po czerwonej kartce dla Kamila Pietraszewskiego.

Były propozycje z klubów z wyższych lig?

Za czasów Dolińskiego sporo strzelałem i zimą rozdzwonił się telefon. Ze Zduńskiej Woli zadzwonił Romuald Solarek, z Zelowa Piotr Szarpak. Poszedłem do Szarpaka. Byłem przyzwyczajony do ciężkich treningów zimą, on preferował zajęcia z piłką. Zapytałem chłopaków, czemu tak mało biegamy. Dotarło to do Szarpaka i rzucił przy drużynie, żebym zaczął trenować lekkoatletykę, jak mam za mało biegania. Spodobałem się w Zelowie, w trzeciej lidze. Strzelałem w sparingach, ale tydzień przed ligą podziękowano mi wraz z siedmioma innymi piłkarzami. Nagle zaczęli kontraktować jakichś dziwnych ludzi, których zimą nie widzieliśmy na żadnym treningu. Szkoda mi tego Zelowa, miałem ochotę się sprawdzić. Nie miałem też menedżera, który szukałby mi klubu. Zresztą sam nigdy tego nie robiłem, po prostu dzwonili do mnie działacze. Miałem też propozycję z trzecioligowej Pilicy Przedbórz, moją osobę zaproponował tam Bartłomiej Grala. Jednak trzy razy w tygodniu na trening trzeba by było jechać łącznie 200 kilometrów. Odpuściłem.

Jesteś zadowolony z tego, co osiągnąłeś w futbolu?

Dzięki temu, że grałem w piłkę, mam dużo kolegów, znajomych. Przeżyłem dużo miłych chwil. Sportowo nie jestem jednak zadowolony. Grałem najwyżej w czwartej lidze. Marzenie sięgały znacznie wyżej. Gdybym urodził się drugi raz i miał zaczynać wszystko od początku, postawiłbym wszystko na piłkę. Byłem przez jakiś czas didżejem, próbowałem łączyć życie nocne z życiem piłkarskim. Tak się nie da. Do końca życia nie zapomnę bordowej twarzy wściekłego trenera Rutkowskiego, gdy zobaczył mnie na przedmeczowej zbiórce po godzinie snu.

Co będziesz teraz robił? Trenerka?

Nie ciągnie mnie do grania w piłkę. Czasem pokopię na orliku. Bycie trenerem jest większym wyrzeczeniem niż gra. Musisz być te trzy razy w tygodniu na treningu, w weekend jest mecz. Tu już nie ma przebacz.

Skąd zamiłowanie do muzyki? W radiu internetowym masz swoje audycje z muzyką elektroniczną.

Mnóstwo lat pracowałem jako didżej. Grywałem na osiemnastkach, połowinkach, organizowałem własne imprezy. Od kilku lat gram w radiu internetowym – muzyka to moja pasja. W tym momencie gram muzykę house. Bawi mnie to, sprawia dużo satysfakcji i nadal zamierzam to robić.

Rozmawiał: Grzegorz Ziarkowski

***

Damian Kozłewski (ur. 4 listopada 1983) grał jako napastnik. Kluby: Włókniarz (trzy razy), Burza Pawlikowice, PTC (dwukrotnie), Pogoń Kolumna, Orzeł Piątkowisko, Iskra Dobroń (dwukrotnie), GKS Ksawerów.