U schyłku XIX wieku po chleb, mąkę, marmoladę, gorzałkę, cukier, świece, naftę do lamp trzeba było biegać do sklepu, w którym sprzedawał Żyd. W rękach Żydów były także niemal wszystkie sklepiki z mięsem, wędlinami, garnkami, patelniami, meblami i ubraniami. Choć pabianiccy Żydzi stanowili tylko 18-23 procent ludności naszego miasta, handel opanowali niemal całkowicie. To oni decydowali, ile co kosztuje. A kazali sobie płacić słono. Dlatego światli Polacy postanowili przerwać ten łupieżczy monopol. W pierwszych latach XX w. założyli Stowarzyszenie Spożywcze Społem.
Jak chciano rywalizować z żydowskimi kupcami? Plan był prosty: należało robić tańsze zakupy prosto od wytwórców kaszy, mąki, kiełbasy, mydła, nafty. W hurcie płaciło się mniej. Zakupione towary sprzedawano w polskich sklepach – po kosztach produkcji, dostawy i handlu. Dzięki temu były tańsze od żydowskich.

TERAZ POLSKA
W 1906 roku sklepy spółdzielcze zaczęły wyrastać przy ulicach: Zamkowej, Łaskiej, Partyzanckiej, Lutomierskiej, Moniuszki i Piotra Skargi. Rok później połączyły się pod nazwą Stowarzyszenia Spożywców Społem. Do zarządu weszli czcigodni pabianiczanie: Konstanty Adamczeski, Józef Bartkiewicz, Franciszek Kubiś, Józef Kneblewski, Kazimierz Marchwicki, Wojciech Pulc, Antoni Rakowski, Konstanty Andrzejewski, Kacper Alwasiak, Kazimierz Jachimek, Tomasz Matuszkiewicz, Zygmunt Mikuta, Stanisław Wypych i Wincenty Kowalski.
Wkrótce za cenę 8.740 rubli zarząd kupił dwa place, na których stanęła piekarnia, budynki gospodarcze i dom. W 1912 r. za 5.276 rubli dokupił trzeci plac. Zbudował na nim dwupiętrowy magazyn i stajnię. W tej ostatniej odpoczywały konie rozwożące do sklepów mleko, chleb, śledzie, kiełbasy, piwo i inne specjały. Konie harowały od świtu, bo niektóre sklepy otwierano już o 4.30. Robotnicy idący na pierwszą zmianę do tkalni kupowali w nich pół bochenka chleba i parę plastrów słoniny.
Wiosną 1913 r. sekcja kobieca Społem otworzyła kuchnię. Gotowała w niej obiady (głównie gęste zupy) dla mniej zamożnych pabianiczan. Można je było zjeść na miejscu, albo zabrać do domu w przyniesionych naczyniach. Do końca 1914 r. kuchnia wydała 7.000 obiadów. W tym samym roku liczba członków Społem wzrosła do 1.500. Kapitał udziałowy wynosił wtedy 25.000 rubli.
Niebawem nasi spółdzielcy otworzyli sklep z garnkami, czajnikami, miskami, wiadrami, rondlami i talerzami. Można w nim było kupić także noże i łyżki. Aby wiedzieć, co się dzieje w handlu w innych miastach, prenumerowali tygodnik „Społem”.

SKLEPY ZABITE DECHAMI
Po wybuchu pierwszej wojny światowej sklepów Społem trzeba było bronić jak fortec. Powód? Wojska maszerujące przez miasto łupiły wszystko, co nadawało się do zjedzenia. Dlatego witryny sklepów przezornie zabijano deskami. Handel skrył się na podwórzach i w piwnicach. Mimo to straty spowodowane rekwirowaniem żywności i grabieżami były ogromne.
W 1915 r. podczas ostrzeliwania Pabianic z ciężkich armat, pociski trafiły w dom społemowców. Budynek legł w gruzach.
Po odzyskaniu niepodległości sklepy Społem skutecznie powstrzymywały żydowskich kupców przed windowaniem cen. Ale nadal Żydzi rządzili handlem detalicznym. Według spisu powszechnego z 1931 r., w Pabianicach mieszkało 33.005 Polaków, 8.117 Żydów i 4.494 Niemców.

KOMUNIZM CZYLI BIEDA
W powojennej Polsce Ludowej miejsce żydowskich sklepików zajęły „państwowe placówki handlowe”. Różniły się tym, że brakowało w nich wszystkiego. Nawet papieru do zawijania solonych śledzi. Sklepy Społem ocalały, bo według teorii wodza rewolucji proletariackiej – Lenina, były własnością społeczną. A komuniści przepędzali tylko prywaciarzy.
Sklepy Społem miały: „Przyczynić się to do stworzenia ludziom pracy lepszych warunków zaopatrzenia w artykuły codziennego użytku” – brzmiał jeden z punktów programu wyborczego Frontu Jedności Narodu.
Do przodujących należał spożywczy przy ul. Traugutta 2. Jak relacjonował reporter gazety, ekspedientki wzorowo dbały o czystość sklepu, a klientów obsługiwały szybko i uprzejmie. „Stan sanitarny sklepów, uprzejmość i bezwzględna uczciwość sprzedawców – to zasada działalności wszystkich placówek handlu uspołecznionego w naszym mieście” – chwalił dziennikarz Życia Pabianic. Gazeta nie napisała, że brakowało w nim masła, cukru, kaszy, herbaty, ryb, sera, kiszonych ogórków…
Skoro nie było czym handlować, to przynajmniej świętowano. Jubileusz 50-lecia Spółdzielni Spożywców Społem zgromadził tłum gości w sali posiedzeń Prezydium Miejskiej Rady Narodowej. Przy stole, na którym były nawet czekoladowe cukierki, zasiadły władze miasta. Przemówił towarzysz Wiesław Miśkiewicz, pierwszy sekretarz Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Wspierał go pierwszy sekretarz Komitetu Miejskiego PZPR - Mieczysław Orel. Towarzysze rozprawiali o tym, że przyczyną braków w sklepach są knowania wrednych kapitalistów, spekulanci, neohitlerowcy, bumelanci oraz stonka ziemniaczana zrzucana na polskie kartofliska z samolotów USA.
W sali Zakładów Przemysłu Bawełnianego przy ulicy Traugutta zasłużeni spółdzielcy dostali odznaczenia państwowe. Tego dnia ukazała się jednodniówka – gazetka o sukcesach Społem. Można ją było kupić we wszystkich sklepach PSS.

GDY BUNKIER SZTURMOWANO
W 1971 r. przy skrzyżowaniu ulic Zamkowej (wtedy Armii Czerwonej) i Kilińskiego stały XIX-wieczne parterowe domy ze spadzistymi dachami krytymi papą. Były w nich sklepy z tkaninami w belach, sztucznymi kwiatami, żyrandolami oraz kiosk z gazetami. Dwa lata później zburzono je. Na centralnym placu Pabianic rozpoczęła się budowa potężnego domu handlowego – dumy Pabianic. „Już za kilka miesięcy załogi tutejszych zakładów pracy docenią starania partii w dziedzinie poprawy zaopatrzenia” – pisał Głos Robotniczy.
Betonowe gmaszysko obłożone blachą uroczyście otwarto w grudniu 1975 r. Z tej okazji na stoiskach pojawiło się sześć telewizorów, dwie maszyny do szycia, młynki do kawy (choć kawy nie dowieźli), ręczniki i węgierskie majtki. Tych ostatnich sprzedawano po dwie pary na głowę. Kolejka spragnionych klientów sterczała przed drzwiami przez calutką noc.
Dyrektorem naczelnym Spółdzielczego Domu Handlowego „Trzy Korony” został Zenon Spychalski, a zastępcą do spraw handlu – Eugeniusz Matyniak. W gmachu uwijała się 150-osobowa załoga, na imponującej powierzchni 2.000 metrów kw. (na parterze i pierwszym piętrze). Drugie piętro przeznaczono na magazyny. Marzeniem pabianiczan była wtedy znajoma lub znajomy w magazynie SDH. Kto je miał, ten przemykał tam tylnym wejściem od ulicy Złotej (dzisiejsza ul. Kolbego). I triumfalnie wracał do domu z niemieckimi rajstopami, czeskim piwem, enerdowską czekoladą, bułgarskim winem albo węgierską halką.
Z powodu braku okien mieszkańcy nazwali SDH „bunkrem”. Na dachu bunkra szybko przepalił się piękny neon z napisem PSS SPOŁEM i żółtymi koronami. Ale i tak pabianiczanie byli dumni ze swego sezamu. Po zakupy przyjeżdżały tu autokarami wycieczki z Bełchatowa, Wielunia, Łęczycy, Konina, Sieradza.
W latach 90. Społem wydzierżawiło część domu handlowego. Dziś spółdzielcze stoiska zajmują 700 metrów kw. „esdehu”. Społem ma w Pabianicach także 23 sklepy, w tym 22 spożywcze. Zatrudnia ponad 200 osób.

Co tydzień w papierowym wydaniu Życia Pabianic znajdziecie całą stronę poświęconą historii naszego miasta. Dotychczas ukazały się drukiem publikacje między innymi o tym, jak wyglądała nauka w szkołach, z kim handlowaliśmy i kto nami rządził w XVII i XVIII wieku. Ukazały się też artykuły okolicznościowe, np. o Bożym Narodzeniu w latach 1959, 1982 i 1989 czy teksty o wybitnych, ale też nie wszystkim znanych pabianiczanach - żołnierzu Walentym Zorze i psycholog Halinie Spionek-Pelc.