- W schronisku mamy 150 psów – mówi Bożena Pluta, pracownica schroniska. - Miejsc jest dla 140. Mamy więc ciasno. W czerwcu padł rekord tego roku. Przyjęliśmy 43 kundelki.
W 2009 roku najgorszy był lipiec. W schronisku zamieszkało 48 psów.
Gdy przyjeżdżają, są wystraszone. Nie wiedzą, co się dzieje. Chowają się w budach, śledzą każdy ruch pracowników. Wokół słychać głośne ujadanie z sąsiednich boksów.
- Psiaki muszą oswoić się z nową sytuacja – mówi pani Bożena. - Widać, że są smutne. Bywa, że długo się aklimatyzują, czasem w ogóle.
W boksach mieszkają po kilka. Tolerują się.
- Bywa jednak, że po pół roku zgody musimy jakiegoś psa odizolować, bo robi się agresywny, awanturuje się – dodaje pracownica.
Zdarzają się też przyjaźnie i miłości.
- Mieliśmy dwa podobne pieski, razem mieszkały – opowiada pani Bożena. - Gdy jeden został adoptowany i pojechał do Niemiec, drugi wpadł w depresję. Nie chciał jeść przez dwa tygodnie, był osowiały, tak tęsknił.
Pieski są regularnie wyprowadzane na wybieg. Pobiegać chodzą w grupach, boksami. Bo są o siebie zazdrosne. Mogłyby pogryźć faworyzowanego burka zabieranego na częstsze spacery.
Smakołykami też muszą być częstowane umiejętnie. Żeby się nie pogryzły. Tylko w jednym boksie psiaki przestrzegają ustalonej hierarchii.
- Ustawiają się i czekają, każdy na swoją kolej – mówi Pluta. - Nie warczą, na siebie, nie gryzą się.
Ale schronisko nie jest dla nich przyjaznym miejscem.
- Wszystkie tęsknią za domem i własną miską – dodaje Pluta.

W minionych tygodniach do schroniska trafiły: (zdjęcia psów w galerii)
Nieduży rudy piesek. Przyjechał z ul. Partyzanckiej.
Rudzielec „mieszkał” na niej od lat. Zaopiekowali się nim pracownicy okolicznych firm. Rozpieszczali go, dokarmiali. Był nawet zaszczepiony. Niestety, jednej z mieszkanek ulicy pies przeszkadzał. Wezwała Straż Miejską. Pies został schwytany. Teraz rudy cierpi, bo kocha wolność. „Demoluje” boks. Godzinami siedzi przy wyjściu, wali łapkami w furtkę. Psiaka nikt nie chce przygarnąć. A pracownicy schroniska nie mogą wypuścić go na ulicę.

Czarnego jamnika potrącił samochód na ul. Smugowej. Pies długo błąkał się po lesie w Woli Pszczółeckiej. Przygarnął go jeden pan. Rozwiesił nawet plakaty po okolicy. Szukał dla niego domu. Psiak jednak mu uciekł. Miał wypadek. Jego skutek to złamana miednica. Jamnik cierpi, ale na każdy gest pracowników merda ogonem.

Dużego, podobnego do charta psa przywieźli do schroniska mieszkańcy ul. Śliwkowej. Miał zniszczoną obrożę, może zerwał się komuś z łańcucha. To łagodny pies, choć trochę nieufny.

Półtorarocznego owczarek w boksie roznosi energia. Skacze, szczeka, cieszy się, gdy ktoś do niego podejdzie. Jest wesoły i łagodny dla ludzi, nie toleruje jednak innych psów. W boksie siedzi sam. Gdy miał kwarantannę, wiele osób o niego pytało, teraz jest cisza...

Średniego kundelka przypominającego owczarka służby miejskie przywiozły ze Zgierza. Wesoły psiak szefuje w boksie. Przepycha się, gdy ktoś podchodzi bliżej.

Beżowy kundelek ma dopiero 6 miesięcy, a jest jednym z większych psów w schronisku. Szczeniak przyciska się do barierki w boksie i prosi o pieszczoty. Zamiata wielkim ogonem.

Mieszaniec teriera z haskim to grzeczny piesek. Do schroniska trafił ze Zgierza. Zawołany podchodzi i merda ogonem.

Mały czarny pinczerek wpadł pod auto przy ul. Warszawskiej. Przypuszczalnie ktoś wypuścił go z domu, żeby sobie pobiegał. Nie ma żadnych złamań, ale jest poobijany. Dostał tabletki przeciwbólowe i antybiotyk. Piesek jest bardzo wystraszony.

Biała suczka przywieziona z ul. Świetlickiego. Błąkała się na stacji benzynowej.