Za własnoręczne spisanie testamentu zamożnego mieszczanina ksiądz życzył sobie niekiedy aż tyle, ile kosztował drewniany dom z czterema izbami, zbudowany w pobliżu Starego Rynku. Za wyprowadzenie zwłok parafianina proboszcz brał tyle, ile kowal miał za miesiąc roboty z ciężkim młotem. Pod koniec XVII wieku wielebnego znad Dobrzynki spokojnie było stać na utrzymywanie dwóch kucharek (gotowały mu cztery posiłki dziennie i piekły ciasta), pokojowej, praczki, stajennego, ogrodnika i paru pachołków do robót w ogrodzie.

Na plebanii proboszcz wyprawiał uczty. Oprócz pieniędzy zebranych na tacę i do kościelnych skarbon, oprócz dziesięcin ściąganych z okolicznych chłopów, oprócz opłat za chrzczenie dzieci, za wpisy do księgi metrykalnej, „co łaska” za udzielanie ślubów i wyprawianie pogrzebów, księża dużo zarabiali na spisywaniu testamentów, bo notariusz jeszcze nie urzędował. W 1679 roku umierający bogaty mieszczanin pabianicki chciał odkupić swe grzechy. Jego wolę spisywał ksiądz, bo mało kto umiał wtedy stawiać litery na papierze. Testament mieszczanina ksiądz rozpoczął tak: „Wziąwszy przed oczy śmierć, nad którą nie ma nic pewniejszego (…), ten testament pora napisać, aby duszy wiecznie nie zatracić i na Sąd straszny Boży się stawić”. A po wstępie skwapliwie wyliczył, ile który kościół dostanie po śmierci zamożnego parafianina ze szkatuły zmarłego.

Na liście obdarowanych kościołów znalazły się świątynie w Pabianicach, Lutomiersku, Łasku oraz klasztory dominikanów i franciszkanów w Piotrkowie.

Żona zmarłego miała znaleźć – jak to ujął ksiądz - „konfidenta dobrego i poufałego” (duchownego suto wynagrodzonego). Z nim to przez okrągły rok odmawiałaby różaniec za dusze zmarłego męża.

 

Chcesz leżeć w kościele? To płać!

Ów bogaty mieszczanin pragnął być pochowany w kruchcie kościoła św. Mateusza - tam, gdzie podczas mszy św. siedzieli ubodzy pacjenci pobliskiego szpitala. Żegnający się ze światem, wyznaczał wykonawców swego testamentu, sowicie ich wynagradzając. Byli to zwyczajowo: pleban, wikary lub organista.

W testamencie mieszczanina pabianickiego Mateusza Kucowskiego zapisano, by na pogrzeb przeznaczyć 100 złotych polskich (równowartość solidnego drewnianego domu lub dwóch mniejszych), na obrusy i alby do kościoła św. Mateusza dać plebanowi 100 złotych polskich. Zaś w rocznice śmierci Kucowskiego miała być odprawiana msza święta, po której rodzina zmarłego była zobowiązana zaprosić na obiad księży oraz ubogich pabianiczan. Mieszczanin przeznaczał na to kolejne 100 złotych polskich. Bardzo dużo.

Według ksiąg miejskich w XVII wieku, kowal pracujący w kuźni na prawym brzegu Dobrzynki zarabiał rocznie 165 złp i 20 gr. Murarz (głównie lepił kominy i piece, bo z cegieł był tylko zamek i kościół) – zarabiał rocznie 281 złp, stolarz – 134 złp, ślusarz – 127 złp.

Za drewniany dom z podwórzem płacono w Pabianicach 50-80 złp. Najwyższą ceną odnotowaną w księgach miejskich z tego okresu osiągnął rozległy dom z wozownią, ogrodem, dwiema stodołami na plony oraz własną studnią - przy ul. Piotrkowskiej (dzisiejszej Warszawskiej). Ta „rezydencja” kosztowała aż 350 złotych polskich. Sprzedał ją pisarz prowentowy Antoni Szydłowski szlachcicowi Jakubowi Zagórskiemu.

W owym czasie drewno na trumnę i robocizna stolarza szykującego trumnę kosztowały 2 złp i 8 gr. Proboszcz brał co najmniej 8 złp i 28 gr za wyprowadzenie zwłok oraz 7 zł za mszę żałobną. Przed trumną z ciałem niesiono dwa krzyże i dwie chorągwie. Ludzie niosący je, dostawali po 12 gr. Po pochówku wyprawiano „obiady żałobne”. Obiad dla ubogich kosztował 3 złp 38 gr, a dla zamożniejszych („solanny”), na którym podawano pieczone kury, gęsi, przyprawy korzenne i miody kosztował aż 34 złp 11 gr.

Ołtarz jak bank

Księża zarabiali też na wynajmowaniu mieszczanom skrytek w kościołach. Podczas wojen i przemarszów wojsk znosiło się do tych skrytek co cenniejszy dobytek – by go ukryć przed złoczyńcami. Skrytki były za ołtarzami, pod podłogą, na strychach, za belkami stropów, w skrzyniach stojących w kruchcie. Dosyć często się zdarzało, że mieszczanie okradali skrytki bliźnich. Wtedy wybuchały awantury i bijatyki o skórę z niedźwiedzia albo srebrny kielich.

W latach 1704-1717 akta sadowe wypełniły się sporami o kradzieże z kościelnych skrytek żywności, ubrań, uprzęży, kosztowności, pościeli. W 1717 roku mieszczanin pabianicki Wojciech Markowicz nie poczekał aż ludzie wyjdą z kościoła po nieszporach i zaczął odrywać deski z podłogi kaplicy św. Anny. Gdy chcieli go powstrzymać, zdarł z ołtarza obrusy i zelżył proboszcza oraz kościelnego „słowy niepoczciwymi” – jak zanotował pisarz sądowy.

W sądzie Markowicz tłumaczył, iż poszedł do kaplicy po swoją mąkę na chleb. Za burdę w kościele sąd wójtowski skazał go na więzienie oraz oddanie 2 wrębów wosku i zapłacenie 3 grzywien.

Prawo z 1600 roku stanowiło, że każdy mieszkaniec Pabianic musiał maszerować do kościoła w każdą niedzielę oraz każde święto – pod przymusem. Karą za „wagarowanie” był 1 grosz dla proboszcza. Władcy chcieli w ten sposób opanować rozpustę powszechną, upadek moralny. Jednakże autorzy zapisków miejskich i sądowych z tamtych lat utrzymują, iż religijność w Pabianicach była powierzchowna, pełna zabobonów i podejrzeń o czary. W kościołach okradano się i wybuchały awantury.

 

Tylko spróbuj nie pójść do spowiedzi!

Na msze i do spowiedzi chodzili wszyscy. Rzemieślnicy rozmaitych cechów, mieszczanie, włościanie oraz baby i dziadowie szpitalni należeli do bractw kościelnych. Bractwa świadczyły posługi: znosiły wosk na świece, stroiły ołtarze, niosły chorągwie w procesjach. Lecz – jak utrzymują ówcześni pisarze - robiły to dość obojętnie, „jakby zadość uczynić zwyczajom”. W XVIII w. bractwo pabianickie liczyło ok. 80 parafian. Zapisany do bractwa, dawał proboszczowi pieniądze, wosk lub beczkę piwa.

W dzień powszedni w kościołach Pabianic odprawiano dwie msze (poranne w kościele farnym i szpitalnym), a w niedziele i święta po dwie: poranne i przedpołudniowe. Na msze niedzielne sprowadzano skazanych przez sąd. Leżeli oni krzyżem na posadzce lub stali przywiązani do pręgierza przed drzwiami kościoła.

Roman Kubiak

-----------------------------------------------------------

Przy opracowaniu tematu posłużono się pracą „Pabianice i włość pabianicka w drugiej połowie XVII i w XVIII wieku”,  historyka Jana Fijałka z Uniwersytetu Łódzkiego (1952 rok)

 

PRZECZYTAJ INNE ARTYKUŁY TEGO  AUTORA:

Gdy pabianiczanie płynęli do Brazylii. Za chlebem

Jak szynka z Pabianic podbiła Stany Zjednoczone

100 milionów dolarów czeka na pabianiczanina!

Będzie wymiana pieniędzy: za 100 starych złotych - tylko 1 zł