Do wzięcia jest majątek wart aż 600 milionów złotych – w listopadzie 1935 roku dowiedziała się cała Polska. To spadek po zmarłym w Australii bogaczu polsko-niemieckiego pochodzenia, właścicielu świetnie prosperujących kopalni złota.

Nieboszczyk nazywał się Krzysztof Schon i prawdopodobnie pochodził spod Łodzi lub z okolic Kalisza. WAustralii nie miał ani żony, ani dzieci. Spadek należał się jego krewnym mieszkającym w Polsce. Jeden z braci Krzysztofa przed laty miał się sprowadzić z Kalisza w okolice Łodzi. Pozostali krewni mogli mieszkać w okolicach Kielc.

Wiadomość tę potwierdził rząd Australii, konsul w Londynie i warszawskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Kopalnie Krzysztofa Schona były wówczas warte ponad 100 milionów dolarów USA (około 600 milionów złotych). W polskim salonie amerykański samochód marki Buick kosztował wtedy 22.000 zł, Chevrolet - 9.000 zł. Robotnik fabryczny zarabiał około 150 zł miesięcznie. Za bochenek chleba płacił 1,60 zł, za kilogram ziemniaków - 8 groszy. Kilogram kiełbasy kosztował 3,60 zł, buty - 19-30 zł, czajnik – 21 zł, odkurzacz – 200 zł.

Gdy informacja o gigantycznym spadku ukazała się w gazetach i podało ją radio, do ministerstwa i redakcji dzienników przybiegło ponad czterysta osób.

Mieli dokumenty wskazujące na pokrewieństwo z Schonami: albumy rodzinne, akta rejentalne, świadectwa. „Express Wieczorny” pisał: „Trudność w ustaleniu praw do spadku polega na tym, że nie wszyscy mają metryki urodzenia przodków i nie mogą ustalić, z jakiej się linii wywodzą”.

Wśród pretendujących do spadku był Rudolf Schon – właściciel tkalni z ulicy Tuszyńskiej w Pabianicach oraz jego kuzyn Maksymilian Szulc – kupiec z ulicy Warszawskiej. Obaj dowodzili, że Schon z Australii to ich bliski krewniak po kądzieli, wywodzący się ze Schonów saksońskich.

Z Kielc przyjechał Jan Schon, syn farbiarza Gustawa. Jego tata opowiadał, że stryj Krzysztof przed wieloma laty wyjechał do Australii szukać złota. Z samej Łodzi zgłosiło się czterdziestu siedmiu Schonów. „Pretendujący do spadku p. Tietze wraz z kuzynem Schonem napisał do konsulatu polskiego wSydneyz prośbą o dostarczenie mu dokładnych danych o spadku i spadkobiercy” – donosiła prasa.

Majątek kuzyna grabią oszuści

Niebawem „Express” napisał: „Istnieje duża nadzieja na to, że spadkobiercom z Polski przyznane będą prawa do majątku. Członkowie rodziny Schonów, której trzecie pokolenie już w Polsce podrasta, nawiązali ze sobą bliższe stosunki, al­bowiem poszczególne gałęzie tej rodziny w ogóle się nie znały i nie utrzy­mywały ze sobą kontaktu”.

Tymczasem z Australii nadchodziły niepokojące wieści, że „po śmierci Krzysztofa Schona jego australijska gospodyni spaliła dokumenty, chcąc uchodzić za żonę milionera i zagarnąć majątek. Gospodyni miała wspólnika, który zdołał wprowadzić w błąd władze australijskie i na tej podstawie otrzymał na poczet spadku 60.000 funtów. Widząc, że dochodzenia władz nabiera niepożądanego dla niego obrotu, wspólnik gospodyni wyjechał do Paragwaju, gdzie za otrzymane pieniądze kupił olbrzymią farmę”.

A berlińska prasa podała, że w Niemczech odnaleziono krewnych Krzysztofa Schona – bezrobotnego skrzypka kawiarnianego i jego córkę, służącą u profesora w miasteczku Eulenburg.

Dostali oni część majątku – po 5 milionów w niemieckich markach. „Władze Australii zgodziły się na razie na tyle, bo wyprowadzenie całego majątku do spadkobierców oznaczałoby katastrofę gospodarczą tego kraju” – tłumaczyła gazeta.

Polscy Schonowie wynajęli adwokatów z Warszawy. Kupili im bilety na statek do Australii i zrzucili się na bardzo wysokie honoraria prawników. Adwokaci mieli przekonać władze w Sydney, że reszta ogromnego spadku należy się kuzynom z Polski.

Procesy o spadek po Krzysztofie Schonie ciągnęły się latami. Przerwała je druga wojna światowa.

Jeszcze inny (duży) spadek dla pabianiczan - czytaj.

Tylko dla analfabetów!

Równie długo przed sądami trwały procesy o spadek po Ignacym Pałusce, zamożnym właścicielu 45-morgowego gospodarstwa w Rypułtowicach pod Pabianicami. Pałuska był zaciętym wrogiem nauki czytania i pisania. Swe gospodarstwo kazał zapisać 14-letniemu wnukowi, pomijając zamężną córkę. Młodziutkiemu spadkobiercy postawił bardzo surowe warunki.

Według testamentu, wnuk dostanie majątek, jeśli przysięgnie, że nie będzie czytał żadnych gazet i książek. Musi też codziennie się modlić i każdej niedzieli być na nabożeństwie w kościele. W dwudziestym roku życia wnuk musi się ożenić i żonie dochować wierności małżeńskiej. Dziadek zastrzegł, iż „dzieci swoich wnukowi nie wolno uczyć czytać i pisać, gdyż umiejętność czytania dla wielu ludzi stała się przyczyną ciężkich zmartwień”.

Dziennik „Ilustrowana Republika” z czerwca 1926 roku napisał: „Zdaje się jednak, że klauzule, jakimi Ignacy Pałuska opatrzył swą ostatnią wolę, młodocianemu spadkobiercy nie pozwolą nigdy skorzystać z zapisu”.

Wykonawcą swej ostatniej woli gospodarz uczynił księdza Widawskiego, proboszcza parafii Czartowiec w powiecie kowieńskim. Proboszcz był niegdyś katechetą zmarłego syna Pałuski. W specjalnym ustępie testamentu gospodarz z Rypułtowic apelował do księdza o ścisłe przestrzeganie poczynionych zastrzeżeń.

Skąd ta nienawiść do wiedzy? „Ilustrowana Republika” wytłumaczyła to w ten sposób: „Ignacy Pałuska miał ukochanego syna, którego kształcił w gimnazjum. Syn ten w czasie rewolucji wywieziony został na Sybir. Pod opieką Pałuski pozostała synowa i maleńki synek zesłańca. Na wygnaniu, gdzie później umarł, syn miał podobno nawiązać stosunek z jakąś Rosjanką.

Wszystko to zmarły włościanin przypisywał faktowi, że syn umiał czytać i pisać, z gazet bowiem dowiadywał się o Istnieniu różnych organizacji politycznych. Umierając na dostępny swemu poziomowi umysłowemu sposób, Pałuska pragnął z drogi wnuka usunąć przyczynę ewentualnych dramatów życiowych”.

Trzeba przyznać, że czartowiecki proboszcz, choćby tylko z tytułu zaprowadzonego u nas przymusu obowiązku szkolnego, obarczony został misją zarówno niewykonalną, jak i niespołeczną” – zauważyła gazeta.

Ksiądz Widawski oddał sprawę do sądu. Domagał się uchylenia w testamencie „bezsensownych klauzul”.

Roman Kubiak

PRZECZYTAJ INNE ARTYKUŁY TEGO  AUTORA:

Gdy pabianiczanie płynęli do Brazylii. Za chlebem

Jak szynka z Pabianic podbiła Stany Zjednoczone

Będzie wymiana pieniędzy: za 100 starych złotych - tylko 1 zł

Swawolny Zyzio z Pabianic