„Choć Bóg obdarzył go niepoślednim talentem, sporo z tego nasz Swawolny Zyzio roztrwonił na pijackich biesiadach, polowaniach, uwodzeniu dam, zwadach i pojedynkowaniu się. Całe szczęście, że zostawił po sobie przejmujące dzieło o Łodzi, złym mieście” – tak o Bartkiewiczu pisali sto lat temu jego koledzy po piórze.

Dziad Zygmunta, Aleksander Bartkiewicz, kapitan polskiej piechoty, walczył pod rozkazami Napoleona i w powstaniu listopadowym. Przez wiele lat było to rodzinną tajemnicą, zwłaszcza gdy dziadek sprawował urząd burmistrza Pabianic (1838-1864). Ojciec, Stanisław Kalikst Bartkiewicz, był cenionym lekarzem, miał gabinet przy ulicy Zamkowej. Matka, Adela z Jurkowskich, zajmowała się wychowywaniem dwóch córek i dwóch synów.

Zygmunt przyszedł na świat w Pabianicach 21 października 1867 roku. Niektóre źródła podają, że urodził się „na zamku”. Dwa lata później Bartkiewiczowie wyprowadzili się do Łodzi, gdzie doktor Stanisław praktykował przez resztę życia, prowadził dochodowe laboratorium farmaceutyczne o nazwie Valetudo (Zdrowie) i otworzył fabrykę waty higroskopijnej.

Matka zapisała Zygmunta do gimnazjum, ale nauka trwała krotko, gdyż chłopca usunięto ze szkoły za zuchwalstwo i posługiwanie się „cudzoziemskim językiem”. Tak zaborcy nazywali zbrodnię mówienia po polsku i pisania w języku polskim.

Maturę Bartkiewicz junior musiał zdawać w Warszawie, gdzie go nie znali. Mieszkał u ciotki, Heleny Bartkiewicz, prowadzącej zakład fotograficzny przy ulicy Senatorskiej. „Byłem zakałą szkoły, sześć klas kończyłem w dwanaście lat” – wspominał. „Miałem zdolności rysunkowe, rysowałem więc karykatury profesorów i rozsyłałem je pocztą, żeby się nauczycielom nie nudziło”. 

Hulaka z ułańską fantazją

Także w Warszawie Zygmunt został słuchaczem Wyższej Szkoły Handlowej Leopolda Kronenberga. Ale nie chciał spędzić reszty życia w kupieckim kantorze, o czym bez ogródek powiadomił zrozpaczonych rodziców. Wolał rysować i malować.

Czteroletnie studia malarskie Adela i Stanisław sfinansowali synowi w Monachium. To wtedy Zygmunt zaczął pisać. Słał do Łodzi reportaże i felietony, chętnie drukowane w lokalnej prasie, a także w petersburskim „Kraju”, krakowskiej „Ilustracji Polskiej” i warszawskim „Kurierze”. Po powrocie z Monachium młody malarz i dziennikarz zamieszkał w Łodzi. Ojciec wciąż nie skąpił mu grosza, toteż syn mógł sobie pozwolić na szeroki gest i ułańską fantazję, fundując przyjaciołom huczne biesiady w restauracjach. Bywało, że biesiadowano dwie doby, a dwie kolejne Zygmunt odsypiał.

3 grudnia 1895 roku Bartkiewicz otworzył pierwszy w Łodzi salon sztuki przy głównej ulicy miasta, z letnią filią w parku na Helenowie. Chciał też prowadzić elegancką galerię, lecz bardziej pochłonęło go pisanie reportaży, nowel i gawęd. Publikował na łamach poczytnych w mieście dzienników: „Rozwoju” i „Gońca Łódzkiego”.

W Wielkanoc 1896 roku Zygmunt zakochał się po uszy. Sprawiła to ledwie szesnastoletnia panna Miecia Trapszówna, dziesięć lat młodsza od niego. Dziewczę było śliczne i zalotne, a kawaler uchodził w Łodzi za pożeracza niewieścich serc. „Ujmowało mnie jego uczucie, czułam się celem czyichś zabiegów, czyjegoś zainteresowania, bardzo autentycznego i gorącego… Sama nie wiem, jak to się stało, że zgodziłam się na ślub” – wspominała Trapiszówna, po latach bardziej znana jako gwiazda filmowa Mieczysława Ćwiklińska.

Miecia (Ćwiklińska) z ukochanym Zygmusiem.

fot. nac, ipn

Ślub z podlotkiem

Latem 1897 roku w warszawskim kościele Świętego Krzyża Zygmunt poprowadził Mieczysławę do ołtarza. Zamieszkali w Łodzi, wynajmując cztery pokoje za pieniądze rodziców pana młodego. Małżeństwo podlotka ze swawolnikiem przetrwało tylko czternaście miesięcy. Powody rozstania Mieczysława wyłożyła znacznie później w swych szczerych wspomnieniach: „Po pierwszych upojeniach czar prysł. Mąż często wyjeżdżał na polowania, lubił kolacje w gronie przyjaciół, długie nocne posiedzenia… Kiedyś, gdy się pokłóciliśmy, zawołał w gniewie: Już ja znajdę na ciebie sposób! A kiedy zaczepnie i przekornie zapytałam: Ciekawam jaki, odparł: Taki, w jaki się poskramia konie i kobiety…”.

Rozczarowana pani Bartkiewiczowa wyjechała do Warszawy, gdzie mieszkali jej rodzice. Odtąd zarabiała na życie, prowadząc w centrum miasta niewielki salon mody. Rok później pod pseudonimem „Gryf Ćwiklińska” zagrała Helenkę w sztuce „Grube ryby” Michała Bałuckiego na deskach warszawskiego Teatru Ludowego. Tak rozpoczęła się droga Mieczysławy Ćwiklińskiej do wielkiej kariery teatralnej i filmowej. Ćwiklińska kilkakrotnie gościła późnej w Pabianicach, dając występy w kinoteatrze Luna przy ulicy św. Jana.

Zygmunt nie bardzo wiedział, z czego będzie żył. Wahał się, wreszcie wyjechał do Paryża, doskonalić umiejętności malarskie. Płacił ojciec.

Z Paryża Bartkiewicz pisał obszerne korespondencje dla gazet wychodzących drukiem w Łodzi, Warszawie i Krakowie. Opowiadał o urokach życia nad Sekwaną, dzielnicy, w której mieszkają i tworzą artyści, francuskiej kuchni i francuskich perfumach. Malował znacznie rzadziej.

Latem 1906 roku, gdy pracował nad artykułem o dzikich zwierzętach, zapędził się do… klatki z panterą. Zdarzenie to opisał krakowski magazyn „Nowości Ilustrowane” z 30 czerwca 1906 roku, informując: „Znanego literata, pana Zygmunta Bartkiewicza, korespondenta paryskiego pism warszawskich, spotkał przykry wypadek. Pan Bartkiewicz w ostatnich czasach zajmuje się badaniami nad życiem dzikich zwierząt i w tym celu często przebywał w paryskim ogrodzie zoologicznym. W tych dniach, gdy pan Bartkiewicz wszedł do klatki pantery, która zresztą zawsze była łagodna, zwierzę niespodziewanie rzuciło się nań i dotkliwie pokaleczyło. Paru gości z trudem wyrwało pana Bartkiewicza z pazurów dzikiej bestii. Wiadomo nam, że umieszczono go w pobliskim szpitalu”.

 

Powrót w rodzinne strony

Do Łodzi Zygmunt zaglądał coraz częściej i na coraz dłużej. Należał do grona stałych bywalców niedzielnych wyścigów konnych na łąkach koło Ksawerowa i Rudy Pabianickiej. Obyczaje łódzkiej i pabianickiej publiczności wyścigów opisywał w prasie, szydząc sobie ze wszystkich i wszystkiego. „Bo jest takie małe St. Cloud w okolicach Łodzi. Nazywa się Ksawerów. Wrażenie robi takie, jak gdyby zabawa odbywała się na błoniachHoppegarten lub Weissensee - bei Berlin. Mają kolor te łódzkie wyścigi. Barwnie, choć nie zawsze z dobrym gustem ustrojone panie, ogniste kurtki panów dżokejów, złoto-połyskliwe końskie kadłuby. Pań urodziwych, a nawet wdzięcznych w mowie i ruchach, na tym nowym torze sporo. I młodych, i świeżych, i niewinnych, i winnych, i tych z wątpliwością powabną. A obok ojcowie i mężowie. Ścisk, gwar na trybunie dla sędziów i prasy. Zatargów, nieporozumień mnóstwo, bo z rożnych żywiołów zebrany tłum trudno się godzi. Ale oto odezwał się dzwonek, ruszyły konie. Wśród tłumu uciecha, bo koń się wyłamał, współzawodnik ubył. Cichy totalizator coś płaci, więc ożywienia chwila, serc przyśpieszone bicie…” - opowiadał.

W 1907 roku Bartkiewicz wydał drukiem zbiór nowel „Słabe serca”.

Niedługo potem ukazały się „Obrazy z 1907 roku”, rzecz o posępnej Łodzi, siedlisku złodziei, oszustów, prostytutek, biedaków, bezdusznych kapitalistów i chciwych Żydów. O przeklętym mieście, z którego czym prędzej trzeba uciekać. Cztery lata później ukazało sięZłe miasto”, cykl reportaży z Łodzi ogarniętej robotniczymi buntami i krwawymi walkami rewolucji 1905 roku. W „Złym mieście” Bartkiewicz tak pisał o Łodzi: „Jest w Polsce takie miasto – złe. I jakże obłudne, bo jakby w welon żałobny spowite, a drwiące ze śmierci. Tysiące szczytów wyniosło w podniebia wysoko, a spodem we krwi się płuży. Nieugiętą moc czerpie z wiotkich kwiatów bawełny, a z martwego złota życie”.

Bartkiewicz był utalentowanym literatem, słynącym z wykwintnej narracji w stylu staropolskiej gawędy. Napisał opowiadania: „Psie dusze”, „Pierwszy grzech”, „Historia jednego podwórza”, „Krwią i atramentem”, „Polityka w lesie”, „Wyzwolenie”. Dostał nagrodę literacką imienia Elizy Orzeszkowej i Złoty Wawrzyn Polskiej Akademii Literatury.

Pan na „Zagrodzie”

Za pieniądze ze sprzedanych książek pisarz kupił działkę wBrwinowie pod Warszawą. Jesienią 1907 roku stanął tam dworek z białymi kolumnami, przez gospodarza nazwany „Zagrodą”. Wokół roztaczał się ogród z rzeźbami. Na furtce wisiał napis: „Tylko prawdziwa cnota otworzy te wrota”. W swej „Zagrodzie” Bartkiewicz gościł malarzy, rzeźbiarzy, muzyków, literatów i polityków.

Był najsłynniejszym mieszkańcem Brwinowa. Gdy w 1914 roku carski policmajster wsadził Bartkiewicza do aresztu za awanturowanie się w urzędzie wójta, wieść o tym błyskawicznie obiegła Warszawę. Nazajutrz zaczęły się liczne odwiedziny. Do Brwinowa zjechał literatJarosław Iwaszkiewicz,dziennikarze, politycy oraz fotoreporter magazynu „Świat”. Aresztanta trzeba było uwolnić.

Rok po pierwszej wojnie światowej Zygmunt Bartkiewicz ożenił się drugi raz - z malarką Eugenią Glancówną, córką łódzkiego drukarza. Był od niej starszy o dwadzieścia jeden lat.

Pisarz zmarł 10 czerwca 1944 roku w Warszawie. Pochowano go na brwinowskim cmentarzu, tym samym, gdzie spoczywa Jarosław Iwaszkiewicz. Dworek Bartkiewiczów jest dziś siedzibą Towarzystwa Przyjaciół Brwinowa i muzeum, które zgromadziło pamiątki po pisarzu z Pabianic rodem.

Roman Kubiak

Biografia Zygmunta Bartkiewicza (jedna z niemal 100) pochodzi z książki pod tytułem „My, pabianiczaniie” (autor: Roman Kubiak), która niedawno ukazała się drukiem.

PRZECZYTAJ INNE ARTYKUŁY TEGO  AUTORA:

Pod szwabskim butem. Historia szkoły, która stała się hitlerowską fabryką zbrojeniową

Ten wirus zabił tysiące. A zaczęło sie podobnie jak z koronawirusem

100 milionów dolarów czeka na pabianiczanina!

Ogromny spadek dla rodziny z Pabianic?

Gdy pabianiczanie płynęli do Brazylii. Za chlebem

Jak szynka z Pabianic podbiła Stany Zjednoczone

Będzie wymiana pieniędzy: za 100 starych złotych - tylko 1 zł

Co Adolf Hitler robił w Pabianicach we wrześniu 1939 roku?