Gmach dawnej tkalni i przędzalni, bo o nim mowa, stanął przy ulicy Zamkowej w 1891 roku. To w nim robiono tysiące kilometrów tkanin bieliźnianych – dla wojska, mieszczan, chłopów, kupców, rzemieślników i na eksport. Budynek należał do spółki fabrykantów pochodzenia niemieckiego - Kruschego i Endera.
Dwupiętrową budowlę z czerwonych cegieł wzniesiono na planie wydłużonego prostokąta. Zaprojektował ją Tadeusz Markiewicz - architekt powiatu łaskiego. Nie ma w niej piwnic ani poddasza. Tak wtedy budowano fabryki – szybko, na lata koniunktury.
Bryła przędzalni jest surowa. Jej oblankowane attyki i wieżyczki na konsolach miały nawiązywać do średniowiecznej architektury obronnej. Ciekawym elementem są filary między oknami - w formie lizen, a także liczne łuki.
Brama wjazdowa jest charakterystyczna dla fabryk budowanych na ziemiach polskich w końcu XIX wieku. Robotnicy przędzalniani wchodzili przez nią trzy razy dziennie, bo fabryka pracowała bez przerw. Przy bramie głównej była portiernia (dziś jest tam bank). Ku maszynom robotnicy mogli iść jednym z trzech wejść od strony południowej.
Ważniejsi interesanci korzystali z głównego wejścia od północy. Stamtąd mieli blisko do gabinetu dyrektora przędzalni.
Do końca pierwszej wojny światowej mieściła się tu fabryka spółki Krusche&Ender. Przed 1914 r. doliczono się w niej 47.656 wrzecion cienkoprzędnych, 12.000 wrzecion odpadkowych i 1.899 krosien mechanicznych. Firma zajmowała 87 hektarów, zatrudniała aż 4.400 robotników. Pracowali w wykończalni, farbiarni, drukarni, draparni, gazowni i elektrowni. Gdy królowie bawełny budowali swoje przemysłowe imperia, mało obchodziły ich warunki pracy tkaczy, prządek i farbiarzy. Hale produkcyjne były ciemne, wilgotne, kiepsko wentylowane.
Podczas pierwszej wojny światowej fabryka stanęła. Zajęli ją Niemcy, którzy zarekwirowali bawełnę, przędzę, tkaniny i maszyny warte niemal 2 mln dolarów. Była to pierwsza duża strata fabrykantów. Kiedy władzę w Rosji przejęli bolszewicy, fabrykanci stracili drugi raz - 2.100.000 złotych rubli ulokowanych w rosyjskiego imperium. Pieniądze te zagarnęli rewolucjoniści.
Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę, tkalnia centralna ruszyła. W 1926 r., z okazji 100-lecia firmy, Feliks Krusche i Stefan Ender podarowali prezydentowi Polski - Ignacemu Mościckiemu, pamiątkowy album. Dwa lata później zakłady zmieniły nazwę na: Spółka Akcyjna Pabianickich Fabryk Wyrobów Bawełnianych Krusche i Ender.
Podczas drugiej wojny światowej fabryka pracowała dla Niemców, bo jej właściciele podpisali volkslistę, czyli niemiecką listę narodową. Robiła głównie tkaniny na mundury dla Wehrmachtu.
Po wkroczeniu Rosjan (1945 r.) zakłady upaństwowiono. Czterdzieści małych fabryk bawełnianych rozrzuconych po mieście połączono z dawną dużą fabryką Kindlera. Tak powstały Pabianickie Zakłady Przemysłu Bawełnianego (PZPB). W 1955 r. komuniści nadali im patrona - Bojowników Rewolucji 1905 roku.
Upadek fabryki rozpoczął się latach 90. zeszłego wieku. Wtedy to okazała się, że pabianicki moloch produkuje tkaniny za drogo, źle (niska jakość, brzydkie wzory), za wolno. I niszczy środowisko (ścieki, gazy z komina). Europę zalewały tanie wyroby z Chin, Tajlandii, Indii, Egiptu. Na domiar złego Rosjanie przestali brać nasze tkaniny na kalesony, bluzy i spodnie dla żołnierzy Armii Radzieckiej. Na konkurencyjnym rynku Pamotex (to ostatnia nazwa fabryki) nie miał szans. Stopniowo ograniczano więc produkcję zamykano kolejne działy, by ostatecznie wynajmować opustoszałe hale.
Stara przędzalnia, jako obiekt zabytkowy, nie mogła być przekazana producentom mebli czy materiałów budowlanych. Sprzeciwiał się temu konserwator zabytków. Już w latach 70. zeszłego wieku budowlańcy sugerowali, by wyprowadzić fabrykę z coraz bardziej kruchych murów. Twierdzili, że drgania, jakie wywołują pracujące maszyny włókiennicze, fatalnie wpływają na stare mury i dekoracyjne fasady.
Prace adaptacyjne rozpoczęto w 1997 r. od remontów i aranżacji wnętrz. Wojewódzki konserwator zabytków wydał wtedy mnóstwo zaleceń chroniących cenną fasadę. Właścicielom sklepów i biur nakazał robić repliki zabytkowych drewnianych drzwi.
Wcześniej fasada przędzalni „przeżyła” tylko jedną ingerencję w swój wygląd. W 1961 r. dyrekcja fabryki kazała pomalować budynek na paskudny kolor ciemnoburaczkowy. 20 lat później konserwacji doczekał się 80-letni zegar, umieszczony w zwieńczeniu fasady (stąd nazwa obiektu: fabryka pod zegarem).
Dużą konserwację przędzalnia i tkalnia przeszły w 2007 r. Projekt tych prac wykonała Helena Kurmanowicz. Roboty konserwatorskie prowadzono pod nadzorem Jerzego Witczaka. Skupiono się wtedy na renowacji fasady obiektu wraz z otoczeniem: bramą wjazdową, podwórzem, przejazdem i nawierzchnią, gdzie użyto materiałów z prac rozbiórkowych. Wykonano nowe elementy metalowe: rynny i rury spustowe. Oczyszczono mury z nawarstwień i przemalowań, przywrócono im pierwotną kolorystykę, wzmocniono struktury cegieł, uzupełniano ubytki. Na fasadzie znowu ruszył zegar.
Nowe okna gmachu, choć zrobione z PCV, odwołują się do dawnego wyglądu fabryki. Mają elementy imitujące szprosy, a ich kształt podporządkowano oryginalnym – z XIX wieku.
Zachowano industrialne elementy budynku: żeliwne słupy, płyty posadzkowe, żelazne nitowane schody i drzwi – tak, by „nowe nawiązywało do starego”.
 

Co tydzień w papierowym wydaniu Życia Pabianic znajdziecie całą stronę poświęconą historii naszego miasta. Dotychczas ukazały się drukiem publikacje między innymi o tym, jak wyglądała nauka w szkołach, z kim handlowaliśmy i kto nami rządził w XVII i XVIII wieku. Ukazały się też artykuły okolicznościowe, np. o Bożym Narodzeniu w latach 1959, 1982 i 1989 czy teksty o wybitnych, ale też nie wszystkim znanych pabianiczanach - żołnierzu Walentym Zorze i psycholog Halinie Spionek-Pelc.