Niedługo podrugiej  wojnie władze kraju wprowadziły zakaz sprzedawania mięsa w poniedziałki, wtorki i środy. „Komisja specjalna przyłapała konsumenta restauracji Zgoda, gdy w dzień bezmięsny spożywał kotleta mielonego. Obywatel ten stanie przed sądem, gdzie będzie przykładnie ukarany” – w 1947 roku donosiła lokalna prasa. Wieczorem skontrolowano w Łódzkiem 81 barów i restauracji. Na gorącym uczynku (przy golonce) schwytano jedenastu konsumentów.

„W wielu sklepach wędliniarskich da się zaobserwować pewien popłoch. Z lad znikają boczki, rolady, serdelki. Mimo to niektórzy klienci zdążyli za grube pieniądze zaopatrzyć się w połacie słoniny” – pisał „Dziennik Łódzki”.

Powodem paniki były zarządzenia Ministerstwa Aprowizacji, by w poniedziałki, wtorki i środy „wstrzymać wszelkie obroty mięsem i tłuszczami zwierzęcymi, jak słoniną, łojem, sadłem, boczkiem i smalcem w restauracjach, stołówkach, sklepach żywnościowych i rzeźniczych”. Zakaz nie dotyczył kaszanki, podrobów, kości, drobiu, królików i dziczyzny.

Oficjalnym powodem państwowego postu były „przejściowe trudności na odcinku mięsnym”. Ministerstwo apelowało do obywateli: „Musimy się przez pewien czas ograniczyć, aby wyrównać deficyt w pogłowiu na skutek zniszczeń wojennych i bandyckiej gospodarki Niemców”. W rzeczywistości „ludowa władza” kompletnie na radziła sobie z hodowlą zwierząt, przetwórstwem żywności i handlem, bo chciała wszystko upaństwowić i ściśle kontrolować.
Obżarstwa zabraniano też w dniach mięsnych. W restauracjach wolno było podawać schabowego lub golonkę, ale małe porcje - do 100 gramów na talerz. Przepis stanowił, że „jednej osobie można podawać tylko jedno danie z mięsa, przy czym jadłospis nie może obejmować więcej niż cztery dania z mięsa”.
Podczas dni (i nocy) bezmięsnych nie wolno było nosić w torbach i wozić tramwajem albo autobusem rąbanki, słoniny i kiełbasy. Ministerstwo dawało szczegółowe wytyczne: „W dni bezmięsne przechowywanie mięsa w sklepach może odbyć się tylko w pomieszczeniach niedostępnych dla klientów”.

Łapać kotleciarzy!

12 lutego 1947 roku prasa doniosła o wielkim nalocie na targowiska i sklepy: „O dziewiątej rano odbyła się kontrola dni bezmięsnych. Zakwestionowano 30 kg mięsa, w tym 13 kg bezpańskiego, gdyż handlarz porzucił towar i uciekł. Wieczorem odbędą się w Sądzie Starościńskim procesy właścicieli nielegalnego mięsa.
Kontrolujących było więcej niż handlujących. „W akcjach wzięło udział 219 osób. Sporządzono 300 protokołów karnych” – donosił „Dziennik”. „W piętnastu sklepach znaleziono mięso i przetwory pochodzące z nielegalnego uboju oraz porcje przygotowane do wydania, mimo że był to dzień bezmięsny”. 


Niebawem wpadł rzeźnik ze Rzgowa, który miał sklep przy Nowym Rynku 20. Gazety napiętnowały go jak gangstera: „Władysław Dratwicki magazynował dużą ilość słoniny. Kontrola wykazała 120 kg solonej słoniny, którą Dratwicki trzymał dla celów spekulacyjnych. Komisja uznała to za szczególnej wagi szkodnictwo gospodarcze i ukarała spekulanta grzywną 300 tys. zł”.

Sklepy kontrolowano także w dni mięsne. Po co? By łapać spekulantów. „Dziennik” donosił: „W 20 sklepach stwierdzono odmowę sprzedaży klientom mięsa i wędlin ukrytych w przyległych mieszkaniach. W 25 sklepach stwierdzono pobieranie nadmiernych cen i sprzedaż zakładom gastronomicznym, podczas gdy w sklepie artykułów tych nie sprzedawano z powodu rzekomego ich braku”.

Goście won z domu

Gazety drukowały poradniki dla pań domu: „Co zrobić w dni bezmięsne, gdy przyjdą nieproszeni goście?”. Odpowiedź była taka: „Hm, najlepiej nie przyjmować gości, ale jeśli już trzeba, to pamiętajmy o tym, by mieć w zapasie kilka puszek mięsnych konserw, przyrządzone z cebulką na pewno będą smakowały”. Przed świętami gazeta dawała kolejną radę: „w przypływie gościnności nie stawiać wszystkiego na stół”.
Zadaniem dziennikarzy było przekonywanie czytelników, by jedli ryby. „Władze obiecują, że otworzą sklep rybne, w których będzie można nabyć po stosunkowo niskich cenach doskonale przyrządzone dania rybne. Pierwszy taki otwarto przy w Łodzi przy Piotrkowskiej 273”. Jesienią sklep z rybami miał być otwarty w Pabianicach.


Z pomocą władzom przyszła Liga Kobiet, która urządzała kursy „potraw z ryb”. Przeszkolone panie miały zakładać spółdzielnie „Ryba”, „by zaopatrywać stołówki zakładowe i klientów indywidualnych na domowe przyjęcia”. Podano cenniki: sałatka jarzynowo-rybna – 40 zł za porcję (15 dag), porcja gotowanego dorsza – 50 zł, porcja karpia – 90-150 zł.

Wyobraźnię obywateli rozpalały relacje z przygotowań do Międzynarodowych Targów Poznańskich. Powód? W 1949 r. władze kraju zakomunikowały, że podczas targów, w Poznaniu będą zniesione dni bezmięsne. „Zgromadzono 500 ton mięsa, 700 ton ryb, 120 ton masła” – podała „Trybuna Ludu”. Z Pabianic do Poznania pojechały dwie wycieczki - pracowników Zakładów Przemysłu Odzieżowego i Zakładów Przemysłu Bawełnianego. Pretekst był „mocny”, bo obie fabryki pokazywały na targach swe najlepsze wyroby.
Nadzieję na lepsze jutro dawały relacje ze Związku Radzieckiego. W 1949 roku ukazał się artykuł: „Obniżka cen w ZSRR. Dalszy wzrost dobrobytu ludności”. Pisano w nim: „Naród radziecki z wielkim entuzjazmem przyjął postanowienie Rady Ministrów o nowej obniżce państwowych cen detalicznych artykułów powszechnego użytku. Robotnicy wyrażają wdzięczność partii, rządowi i Stalinowi za troskę o podwyższenie poziomu życiowego mas pracujących”.
Korespondent „Prawdy” opisał, jak obniżkę cen przyjęli chłopi. „Przewodniczący kołchozu wsi Kalaczejewo – Kwostikow, powiedział, że wydatki na zakup artykułów przemysłowych zmniejszyły się, a dochody kołchoźników uległy zwiększeniu. W odpowiedzi na przejaw nowej troski władz kołchoźnicy nie będą szczędzić sił, ażeby dać krajowi więcej chleba, mięsa i tłuszczu”.

Były też "dni bezciastkowe"

Do jesieni 1948 roku były też dni bezciastkowe (piątki i niedziele). Pod karą wysokiej grzywny nie wolno było sprzedawać i kupować pączków, słodkich bułek, faworków, tortów, nawet drożdżowca. Władze tłumaczyły to przejściowymi brakami pszenicy (na białą mąkę) i cukru.

W kawiarniach podawano bułki z kwaśnymi konfiturami, przecier z jabłek albo śliwkową marmoladę.

Przed Wielkanocą Ministerstwo Aprowizacji wyjątkowo zezwoliło sprzedawać wyroby cukiernicze w piątek. Dzień bezciastkowy został wtedy przesunięty z piątku na czwartek.

(artykuł z cotygodniowej strony historycznej w papierowym Życiu Pabianic)