Msza żałobna w kościele św. Floriana odprawiona zostanie o godz. 13.30. O godz. 15.00 pogrzeb na cmentarzu katolickim.
Doktor Kasperski był emerytowanym chirurgiem. W tym roku skończyłby 96 lat. Przez wiele lat walczył o budowę nowego szpitala - tego przy ulicy Jana Pawła II. Wychował wielu świetnych lekarzy. Był Honorowym Obywatelem Pabianic. Był najstarszym żyjącym maturzystą Gimnazjum im. Jędrzeja Śniadeckiego (maturę pisał w 1930 r.) To absolwent Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Warszawskiego. Doktorat i specjalizację z chirurgii zrobił w 1947 roku w 1. Klinice Akademii Medycznej w Łodzi. Był lekarzem wojskowym. W pierwszych dniach wojny na dworcu w Sieradzu zorganizował punkt sanitarny PCK. W latach 1942-1944 był lekarzem partyzantów w powiecie radomszczańskim. Brał udział w akcji rozbicia więzienia w Radomiu i uwolnieniu 41 żołnierzy AK. W listopadzie 1944 r. został lekarzem I Batalionu 74. Pułku Piechoty AK. Po wojnie został pełnomocnikiem PCK w Pabianicach. Na dworcu kolejowym urządził punkt sanitarno-odżywczy dla powracających z frontu i obozów koncentracyjnych. Po 50 latach, w 2001 roku uhonorowano go Odznaką Honorową Polskiego Czerwonego Krzyża. W tym roku dostał awans na pułkownika.

Pierwsze dni II wojny światowej wspominał w Życiu Pabianic:

– Skończyłem studia medyczne i odbyłem roczną służbę wojskową. Miałem 26 lat. 1 września miałem iść do cywila. Zamiast tego dostałem 10 żołnierzy i 10 sióstr z PCK, kuchnię polową i rozkaz zorganizowania punktu sanitarno–odżywczego w Sieradzu. Miałem opatrywać rannych żołnierzy, nakarmić i odesłać pociągiem do szpitali w Łodzi. Po dwóch dniach musieliśmy ewakuować Główny Punkt Opatrunkowy. Wtedy dostałem 10 karetek. Do końca września przejechaliśmy nimi pół Polski. Najpierw woziliśmy rannych żołnierzy ze Zduńskiej Woli do Łodzi. Jeździliśmy non stop. Po drodze czasami zatrzymywałem się w Pabianicach. Tutaj toczyło się jeszcze normalne życie. Były czynne sklepy. Ludzie chodzili po ulicach. Kilka dni później pod obstrzałem ewakuowaliśmy się z Tymienicy do Woli Pszatowskiej. Rannych wzięliśmy też na furmanki i przez Aleksandrów pojechaliśmy do Łodzi. Nie spałem od kilku dni. Nie miałem grosza w kieszeni. Byłem głodny. Piekarz z ul. Piotrkowskiej dał mi bochenek chleba tureckiego. Dostałem rozkaz wyjazdu do Warszawy. Wiedzieliśmy, że przegrywamy tę wojnę, ale mimo wszystko był wielki duch walki w polskich żołnierzach. Cały czas wierzyliśmy, że Anglia i Francja ruszą nam z pomocą. Wtedy jedno bombardowanie wystarczyło, żeby łączność nie działała, a bez łączności nie było wiadomo, gdzie wróg, a gdzie przyjaciel. Mieliśmy świetne armatki przeciwczołgowe. Niestety, nie mieliśmy lotnictwa. Dlatego najbardziej dawały nam się we znaki niemieckie naloty, wobec których byliśmy bezsilni. Z Warszawy kazali nam jechać do Garwolina, bo tam planowano koncentrację wojsk. W efekcie z 8 karetkami dojechałem aż do Lublina. 16 września dotarłem do Dubna. Wreszcie po raz pierwszy od wybuchu wojny się wyspałem i wymyłem w rzece. Dostałem 200 zł żołdu. Gdy rozeszła się wieść, że idą Rosjanie, niektórzy wierzyli wtedy, że pospieszyli nam na pomoc. Już było wiadomo, że Rydza–Śmigłego nie ma w kraju, że Mościcki uciekł, że Warszawa się broni. Z pułkownikiem Kuleszą i 4 karetkami doszliśmy aż do Kamionki Strumiłowej nad Bugiem. Tu natknęliśmy się na Niemców. Wygraliśmy bitwę i wzięliśmy do niewoli 100 Niemców z generałem. Kierowaliśmy się na Węgry. W ręce Niemców wpadliśmy koło Jarosławia nad Sanem. Do Pabianic wróciłem w ostatnią niedzielę września. Najcięższe rany żołnierzy polskich były od artyleryjskich odłamków. Niebezpieczne były też postrzały w brzuch, nie do uratowania w tych warunkach. Chirurdzy w polowych szpitalach amputowali nogi rozerwane przez odłamki. Wciąż widzę zdeformowane szczęki od odłamków artyleryjskich. Pamiętam twarze rannych. Słyszę ich jęki.