„Do Pabianic wreszcie jadą buty!” – ta radosna wieść błyskawicznie rozniosła się po mieście w lutym 1948 roku. „Będą to wprawdzie buty używane, jednak dobrze wyreperowane przez szewców i jeszcze dość mocne” – kilka dni później podał „Dziennik Łódzki”. Chodziło o około 900 par starego obuwia sprowadzonego w kolejowych wagonach z zachodniej Europy. Kto w nim już chodził? O tym gazety milczały. Nie wiedziano także czy będą to buty poniemieckie, czy może wywiezione z faszystowskich Włoch. Mimo to radość nad Dobrzynką była ogromna.

„Przyszły też buty z demobilu, po 300-700 zł za parę” – donosił „Dziennik”.

Będą je rozprowadzały wśród swych członków związki zawodowe w fabrykach”. „Demobil” przywieziono w zielonych skrzyniach po amunicji. Ładunek zawierał kilkaset par skórzanych wojskowych buciorów, dość mocno znoszonych na froncie albo w koszarach. Co drugą parę trzeba było oddać do szewca.

Pół roku później, w sierpniu 1948 roku, z Czechosłowacji przyjechało pierwsze po wojnie nowe obuwie. 6.000 par półbutów z upaństwowionej fabryki „Bata” przeznaczono dla Pabianic. Trzewiki miały być sprzedawana na bony - po 700-1000 zł za parę. „Jeszcze w połowie zeszłego roku para nowych butów była obiektem marzeń trudnym do osiągnięcia” – pisała prasa. „Łataliśmy tę samą parę starych butów z takim uporem, że szewc spoglądał na nas spode łba”.

 

Afera zeszytowa

15 lat więzienia i konfiskata całego mienia – taki wyrok usłyszał kierownik Oddziału Materiałów Piśmiennych, Marian K., który spekulował szkolnymi zeszytami w kratkę. Kupował tanio, a sprzedawał dzieciom drogo. Sąd był bezlitosny. „Zamiast po 2 zł i 41 gr za brulion 14-kartkowy nieuczciwy kierownik kazał płacić w sklepach papierniczych aż po 7 zł” pisała prasa. W ten chytry sposób Marian K. szybko dorobił się mieszkania i motocykla z koszem.

W śledztwie wyszło na jaw, że kierownik miał wspólnika w warszawskim Ministerstwie Oświaty.

Wspólnik pomagał mu zamawiać tanie zeszyty w państwowych drukarniach. W drodze z drukarni do sklepów papierniczych oszuści podmieniali ceny i rachunki. Urzędnik z Warszawy pomaszerował do więzienia na 3 lata.

Surowe kary dostali też kolejarze, którzy na bocznicach podkradali spirytus z wagonów towarowych. Spirytus wożono wtedy w drewnianych beczkach. Kolejarze wtykali w beczki gumowe wężyki i ściągali po kilka litrów z każdej. W pośpiechu nie sprawdzali, czy w beczkach jest spirytus etylowy. Afera wyszła na jaw, gdy w Koluszkach 8 osób śmiertelnie zatruło się metanolem, a ponad 100 chorowało.

 

Włókniarze rybakom

Pabianickie Zakłady Przemysłu Bawełnianego będą produkowały sieci rybackie – w 1948 roku doniosła ogólnopolska prasa. Informowano, że fabryka pokaże te sieci już na najbliższych Targach Poznańskich. Oprócz tego „PZPB produkuje 1000 kg waty dziennie oraz dużą różnorodność kretonów, tkaniny na płaszcze kąpielowe i ręczniki, flanelę, koszulówki i firanki” – pisały gazety.

Śladem rybackich sieci we wrześniu 1948 roku do Pabianic przyjechał reporter „Dziennika Łódzkiego”.

Po krótkiej wizycie u dyrektora tkalni zajrzał do księgarni przy ul. Armii Czerwonej (dzisiejsza ul. Zamkowa).

- Jakie książki najchętniej kupują pabianiczanie? - spytał kierownika.

- Przeważnie „idą” autorzy przedwojenni: Rodziewiczówna, Żeromski, Prus, Reymont - usłyszał.

- A Michał Bałucki?

- Też, dla jego komedii, na których ćwiczą się nasze zespoły teatralne.

- A z nowych autorów?

- Największym powodzeniem cieszy się Jan Dobraczyński.

- A jeszcze?

- Podręczniki szkolne, bo rok szkolny właśnie się zaczął.

 

Uwolnić kaszankę!

Rok później wolno już było nieść w torbie salceson, kaszankę, kiełbasę i rąbankę. Ale nie więcej niż 5 kilogramów na osobę. Do tej pory (do września 1949 roku) za wożenie mięsa i wędlin bez zezwolenia władz groziła kara więzienia (przywilej taki miały tylko samochody państwowej Centrali Mięsnej). Teraz Urząd Komisarza Rządowego do spraw Organizacji Gospodarki Mięsnej zniósł zakaz. Jeśli jednak obywatel chciał przywieźć od szwagra ze wsi więcej niż 5 kg kaszanki, musiał się postarać o zgodę władz, opieczętowaną trzema stemplami urzędów państwowych.

„Już niedługo każdy pracownik, członek związków zawodowych, będzie mógł kupić 1 kg mięsa lub wędlin na legitymacje związkową” – obiecywała prasa. Dla tych, którzy nie należeli do związku zawodowego, wyznaczono tylko jeden sklep, w którym rąbanka skończyła się po niespełna godzinie handlowania.

Nadal obowiązywał zakaz sprzedawania kabanosów i białej kiełbasy. Chleb żytni i pszenno-razowy sprzedawano wyłącznie na kartki. Przed świętami na bony tłuszczowe można było kupić kostkę masła – zamiast przydziałowego smalcu.

 

Po kilo arbuza na głowę

„Z Rumunii nadszedł transport arbuzów, przeznaczonych dla świata pracy” – triumfalnie informowały gazety. Arbuzy miały być rozprowadzane wyłącznie w fabrykach. Dla biuralistów, nauczycieli, lekarzy, sklepikarzy i prywaciarzy była figa z makiem. Gazety pisały: „Każdy członek związku zawodowego będzie mógł nabyć 1 kg arbuza w cenie 150 zł”.

Niedługo potem pabianiczanie jeździli tramwajami do świeżo otwartej paszteciarni nr 9 przy ul. Piotrkowskiej 92 w Łodzi.

Wabił ich zapach gorącego bigosu, ozorków w sosie chrzanowym, cynaderek i pieczonego boczku – konsumowanych „na stojąco”, bo w lokalu nie ustawiono stolików. Był to pierwszy tego rodzaju bar w regionie, otwarty w czerwcu 1949 roku. Do dymiących potraw podawano piwo w kuflach albo setkę wódki.

„Do bufetu obficie zastawionego przekąskami podchodziło moc gości” – pisał „Dziennik Łódzki”. „Nikt jednak zbyt długo nie czeka na zamówione danie. Nad jakością przyrządzanych potraw czuwa wytrawny mistrz sztuki kulinarnej, p. Gwizdała (były nadworny kucharz cesarza Franciszka Józefa). Podobna paszteciarnia w Pabianicach miała być otwarta dopiero za trzy lata.

 

Będą kolorowe papugi?

„W Pabianicach będzie palmiarnia, hodowla roślin egzotycznych, ptactwa egzotycznego i ryb egzotycznych. Obok powstanie basen pływacki, korty tenisowe, boisko hokejowe, tor saneczkowy z krytą salą sportową, ośrodek rozrywkowy dla dzieci, ośrodek wypoczynkowy dla osób starszych i muszla koncertowa” – trzy lata po wojnie zapewniał „Dziennik Łódzki”.

Obiecywano też „boisko reprezentacyjne do piłki nożnej, dwa boiska treningowe i bieżnię lekkoatletyczną”.

„Oczy całego miasta Pabianic zwrócone są teraz na dyrekcję PZPB, od której zależy wykonanie tego pięknego planu. Zgoda będzie na pewno” – pisał „Dziennik Łódzki”. Był tylko jeden warunek: władze Pabianic dostaną 40 hektarów parku, przed wojną należącego do fabryki Kruschego i Endera, a po wojnie do majątku PZPB. „Gdy dyrekcja fabryki zgodzi się na wydzierżawienie parku, miasto niezwłocznie przystąpi do budowy ośrodka sportowego dla młodzieży z całego świata” – zapewniał „Dziennik”.