Sześć wieków temu Pabianice słynęły z pijaństwa. Około 1500 roku gorzałkę, miody i piwo obficie nalewano gościom jedenastu karczm. Wraz z rozwojem miasteczka karczmarzy przybywało. W 1531 roku na rynku oraz w pobliżu Zamku i kościoła św. Mateusza doliczono się aż trzydziestu pięciu karczm otwartych do późnej nocy. Pili w nich mieszczanie, rzemieślnicy, kupcy i kmiecie z okolicznych wiosek, przybywający furmankami na tutejszy targ.

„Dosyć jest gałganów w Pabianicach!” – tymi słowy zarządcy tutejszych ziem skarżyli się biskupom. A pisząc to w liście do kapituły krakowskiej, zarządcy mieli na myśli tabuny grzeszników pijących na umór, trwoniących majątki w karczmach, okradający bliźnich i gwałcących niewiasty.

Lepsze porządki panowały w okolicznych wioskach, gdzie karczm było mniej niż oaz na pustyni. To dlatego, że biskupi (posiadacze dóbr ziemskich) nie dawali pozwoleń na szynkowanie. Jedynie w Kurowicach pozwolili pić do woli. Gorzałka lała się tam od rana w ośmiu karczmach, do których ochoczo zachodzili kmiecie.

A było co pić! Na pabianickim dworze (przy Zamku) zacne piwo warzono już od 1480 roku, zaś gorzałkę pędzono jeszcze wcześniej. Kmiecie z Karniszewic i Łaskowic mieli obowiązek dostarczać na pabianicki dwór corocznie po dwa korce chmielu od łanu uprawianego pola. Kmiecie z Woli Zaradzyńskiej przymusowo zwozili do dworu pszenicę i wysuszone drewno, potrzebne do warzenia i pędzenia.

Nad Dobrzynką pito wtedy bez opamiętania. W wiecznie zatłoczonych karczmach gorzałkę lano prosto z beczek. Po paru kwartach wysączonej wódki wybuchały burdy. Trzeba było siłą rozdzielać zwaśnionych i posyłać po medyka, by opatrzył rozbite głowy pijaków.

Rozrabiały też pijane mieszczki, czyniąc hałas przed karczmami i na ulicach. Zazdrosne panny brały się za łby z rywalkami, a troskliwe niewiasty prały po pyskach mężów i synalków, gdy bez grosza, na chwiejnych nogach i z pustymi kieszeniami wracali do domu z szynku. Wyrokami za burdy uliczne w 1685 roku były chłosty z rąk sługi miejskiego na rynku pabianickim - „po 50 plag każda”.

Kto miał zgodę rządcy na pędzenie w domu, ten sprowadzał cynowe garnce, kotły i rurki destylacyjne – aparaturę do wytwarzania wódki. W 1686 roku gorzałkę legalnie pędziło 16 pabianickich rodów, a piwo – 30 rodów. Od każdej beczułki swojskiego trunku gorzelnik płacić kilka groszy dworskiego podatku.

Do knajpy czy na kazanie?

Z plagą pijaństwa walczono umiarkowanie. W niedziele, święta oraz dni targowe mieszczanom i kmieciom zakazano wchodzenia do karczm. Biskupi przykazywali im, by „czym prędzej na południe wracali do domów” z kościoła lub targowiska. Biskupom chodziło o to, by pieniądze poddanych wpadały do kościelnych skarbon, a nie do szkatułek w karczmach.

Na karczmarzy prawo nakładało przymus „baczyć, aby poddani w cudzych karczmach nie pijali albo cudzych trunków do chałup nie brali”. Karczmarze mieli nakaz donoszenia o tym mieszkającemu we dworze zarządcy, ale zazwyczaj niczego nie widzieli i nie słyszeli.

Swawolnych mieszczan i kmieci próbowano wychowywać w kościołach. W rozporządzeniach z lat 1579-1604 kapituła krakowska nakazywała poddanym, aby we wszystkie niedziele i święta szli na kazania do kościołów. Spośród mieszkańców każdej ulicy pleban wyznaczał dziesiętników, którzy kontrolowali nieobecności sąsiadów na mszach. Karą za ominięcie kościoła w niedzielę był 1 grosz dla proboszcza. Kary ściągał zarząd miejski.

Zubożała szlachta nienawidziła mieszczan, bogacących się na handlu, pędzeniu gorzałki, warzeniu piwa oraz prowadzeniu karczm, zajazdów, piekarni i rzeźnickich straganów. Miała mieszczan za gorszych, bo bez herbów rodowych.

Ci, którzy w karczmach wywołali bójki z siekierami, rychło stawali przed sądem wójtowskim. Dostawali za to przeważnie po 50 batów, więzienie albo karę nazywaną „staniem po mszy świętej”. Skazany stał wtedy pod pręgierzem, w dłoniach dzierżąc tę siekierę, z którą narozrabiał. Stał tak, biedaczysko, przez całą mszę wielką i przez całe kazanie. Na koniec musiał przytargać na ołtarze kościoła od jednego do trzech wrębów wosku – by świece nie zagasły.

 

Piwo made in Pabianice

W dawnych czasach dwór nad Dobrzynką warzył piwo sposobem domowym – w niedużych ilościach. Dopiero gdy liczba mieszkańców Pabianic mocno się powiększyła, budowano browary. W XVII wieku na ziemi pabianickiej dymiły kominy pięciu browarów dworskich. Browary przy Zamku nie czerpały wody z Dobrzynki - miały własną studnię.

Warzenie i rozlewanie (wyszynk) piwa były przywilejem dworu i mieszczan. Ponieważ na piwie dawało się dobrze zarobić, przywileju tego pilnie nad Dobrzynką strzeżono. Obowiązywał surowy zakaz sprowadzania do Pabianic piwa spoza miasta – zwłaszcza z pobliskiego Rzgowa, a także Łasku, Łęczycy i Sieradza.

Karczmy we wsiach musiały kupować piwo z browarów dworskich - pod rygorem konfiskaty „obcych” beczek. Dwór nie mógł jednakże oszukiwać karczmarzy i piworzłopów, warząc byle co. Właściciele tutejszych ziem (biskupi z Krakowa) nakazali, by browary dworskie „w niczym nie ustępowały mieszczańskim”. Miały warzyć piwo bardzo dobrej jakości w cenie, broń Boże, nie wyższej od ceny piwa od piwowarów miejskich.

Prawo i niesprawiedliwość

Prawo łamano przy każdej okazji. W 1534 roku mieszkańcy Górki Pabianickiej, Kudrowic, Żytowic, Piątkowiska i Klimkowizny po cichutku sprowadzali piwo z Sieradza i Łęczycy – tańsze i ponoć smaczniejsze niż z Pabianic. Gdy się o tym dowiedzieli pabianiccy mieszczanie, naskarżyli lustratorowi z Krakowa (siedziby biskupów). „Zakazano tedy jeszcze raz surowo kupować piwo poza obrębem Pabianic, z wyjątkiem wiosny, gdy drogi bywały błotniste i grzęzły w nich ciężkie wody z beczkami sprowadzanymi przez mieszczan, skutkiem czego w karczmach mogło brakować piwa”. Taki werdykt nadszedł z dalekiego Krakowa.

Lepiej powodziło się włościanom z pobliskiego Dłutowa. W drodze łaski biskupi pozwolili im od czasu do czasu warzyć piwo – ale tylko na chrzciny i weseliska. O prawo do pędzenia gorzałki nikt nie pytał, bo pędzono w prawie każdej chałupie.

Piwowarzy z Pabianic ostro konkurowali z browarami ze Rzgowa. W 1536 roku pabianiczanie wysłali do biskupów skargę – że w Rzgowie fałszują piwo. Oskarżenie było ciężkie. Dowodziło, iż rzgowianie nie warzą piwa ze słodów pszennych, jak Pan Bóg przykazał, lecz z mieszaniny jęczmienia, pszenicy i owsa. Warzone tym sposobem rzgowskie piwo było wprawdzie podlejsze, ale tańsze, co martwiło i narażało na straty piwowarów znad Dobrzynki.

Wkrótce do Pabianic i Rzgowa przybyła komisja z Krakowa, by popróbować jednego i drugiego piwa. Werdykt był następujący: skarga mieszczan pabianickich jest słuszna, gdyż piwo ze Rzgowa to mętna lura. Rzgów dostał nakaz warzenia lepszego piwa - z czystych słodów pszenicznych. Gdyby zaś nie posłuchał, biskupi każą zamknąć rzgowskie browary. „To jawna niesprawiedliwość!” – grzmieli oburzeni rzgowianie.

 

Pijaństwo tuczy

Z pędzenia gorzałki i piwa dwór miał znacznie większe korzyści, niż z handlowania zbożem, którym obsiewano pola wokół Pabianic. W 1794 roku zysk ze sprzedaży alkoholu sięgnął 51 procent rocznych dochodów dworu. Gorzałkę na handel legalnie pędziło wtedy także 10 pabianickich mieszczan. Prawo nie pozwalało im wywozić trunku z Pabianic ani na wieś, ani do innych miast. Władze ustanowiły, że „kto potajemnie wywozi gorzałkę, zapłaci karę 10 grzywien”.

Mieszczanom i kmieciom wolno było pić w karczmach, ile dusza zapragnie. Prawo zabraniało natomiast wynosić do domów dzbany z nabytymi trunkami. Zakazane było także picie w gospodach przed południem, choć mało kto tego przestrzegał.

Za Jana Długosza każdy mieszczanin, który warzył piwo, corocznie płacił dworowi grosz, a za miód - dwa grosze. Połowa tych opłat wpadała do sakiewki wójta pabianickiego. Przywilej z 1602 roku nakładał na mieszczan także roczną opłatę od każdego garnca upędzonej gorzałki. Cześć dochodów ze sprzedaży trunków wpływała do kasy miejskiej - jako składki ogniowe, transportowe i szkolne.

Na pabianickim rynku przy kościele św. Mateusza stały karczmy dworskie i mieszczańskie, zażarcie rywalizujące o gości z pełnymi sakiewkami. „Ludzie dworscy wpędzają przyjezdnych i poddanych do austerii dworskiej, zaganiając dochody” – skarżyli się mieszczanie. Ostra konkurencja sprawiła, że biskupi znów przysłali do Pabianic lustratora. „Szynkarzów przy miasteczku wielu się namnożyło” – meldował lustrator, zalecając, by ukrócić handel trunkami oraz „powszechne opilstwo”.

Gorzelnia na plebanii

Proboszcz ze św. Mateusza dostał od biskupów prawo pędzenia wódki i warzenia piwa. Beczki z „kościelnym” alkoholem ksiądz sprzedawał dwóm karczmarzom ze Starego Rynku. Wszystko, co na tym zarobił, szło na utrzymanie jego, plebanii, organisty i dzwonnika.

Plebanowi wolno było handlować tylko własną wódką i własnym piwem. W 1729 roku kapituła krakowska nakazała mu, by wódki i piwa nie sprzedawał taniej niż inni dostawcy trunków, lecz aby „trzymał” ceny ustanowione przez dwór dla całego miasta.

Prawo handlowania trunkami własnego wyrobu miał również (od 1541 roku) pleban w Dłutowie. Ale tylko w jednej karczmie.

Kapituła odebrała mu ten przywilej w 1665 roku, gdyż pleban oszukiwał biskupów, nadmiernie sProboszczowie byli chciwi. Z premedytacja pędzili mnóstwo gorzałki, handlowali nią na prawo i lewo i opijali parafian. Na dodatek z premedytacją omijali zakazy biskupów, nieprzyzwoicie się bogacąc.

W 1676 roku biskupi stracili cierpliwości do zachłannych plebanów i wytoczyli im sprawy karne przed krakowskim konsystorzem generalnym. Pabianicki proboszcz został obwiniony o to, że „szynkuje w mieście”, podczas gdy wówczas miał prawo handlować trunkami tylko na księżym folwarku za miastem. Natomiast pleban z Dłutowa odpowiadał przed sądem biskupim za to, że sprzedał setki beczek trunków, choć nie miał prawa ani pędzić wódki, ani warzyć piwa.

Gdy w połowie XVIII wieku plebani z Pabianic, Rzgowa i Kurowic znów złamali zakazy biskupów, rozpijając wiernych, kapituła krakowska odebrała im przywilej warzenia gorzałki przy plebaniach.

--------------------------------

Podczas pisania tego artykułu skorzystano z pracy naukowej „Pabianice i włość pabianicka w drugiej połowie XVII i w XVIII wieku” historyka Jana Fijałka z Uniwersytetu Łódzkiego (1952) oraz pracy „Pabianice, Rzgów i wsie okoliczne” Maksymiliana Barucha (1903).