W państwie pabianickim, bo tak wówczas nazywano nasze miasto oraz podległe mu okoliczne miasteczka i wsie, żyło 5.000 poddanych. Liczba ta utrzymywała się przez dwa wieki, bo ciągle wybuchały zarazy i masowo umierały niemowlęta. Na wyżynach społecznych grodu nad Dobrzynką stał patrycjat miejski, czyli ci, którzy mieli najwięcej ziemi. Zamożność dawała im władzę – to patrycjat de facto (oraz księża) zarządzał miastem. Godności miejskie w XVIII wieku sprawowały rody: Derskich, Kuczewskich, Latkowskich, Morzyszków, Masławkowiczów.
Zamożni mieszczanie stanowili około 18 proc. pabianiczan. To o nich często pisano w księgach miejskich. Ponieważ mieszczanie ci mieli własne żyto i jęczmień oraz pieniądze na zakup urządzeń do produkcji, zajmowali się warzeniem piwa i pędzeniem gorzałki. W 1686 r. wódkę legalnie robiło 16 pabianiczan, a piwo – 30.
Tylko najzamożniejszych było stać na wygodne urządzenie mieszkań: krzesła, szafy, zdobione skrzynie. Ci, którzy pędzili alkohol, mieli garnce cynowe, kotły i garnce gorzałczane, zaopatrzone w rurki destylacyjne. Natomiast rzemieślnikom rekrutującym się z małorolnego mieszczaństwa musiały wystarczyć w izbach ławy, łóżka stojące obok pieca i półki na naczynia, które rozwieszano na ścianach. Zastawa stołowa „średniaków” składała się z cynowych talerzy i miseczek, półgarcówek, cynowych lub glinianych garnców oraz łyżek.
Najbiedniejsze grupy społeczne: komornicy, służba, ubóstwo (dziady i baby szpitalne) nie miały nawet tego. Ci ostatni od połowy XVI w. chronili się w przytułku (szpitalu) dla starców „bez opieki i włości”. Budynek szpitala stał przy ulicy Tuszyńskiej (okolice Starego Rynku), obok kościoła. Do biednego szpitala krewnych oddawali ubodzy lub ci, którzy nie mieli aż tyle chleba, by utrzymać zniedołężniałych starców. Dlatego ostatnie dni życia mijały babom i dziadom szpitalnym na żebraninie, czekaniu na „łaskawy chleb dworu”, modlitwie i grzaniu ławy kruchty w kościele. Starcy chętnie zapisywali się do bractwa św. Łazarza. Jak zapisał ówczesny kronikarz, w XVIII w. o przyjęcie do tego bractwa starała się pabianiczanka Gertruda Wawrzykówna.
„Szpitalni” dostawali z dworu minimum wyżywienia. Sytuacja ta poprawiła się nieco w drugiej połowie XVIII wieku, kiedy to na liście produktów dworskich dla bab i dziadów pojawiła się sól, ubrania i pieniądze na mięso. Ale wciąż w mizernych ilościach. „Wydatki te, tak minimalne w budżecie zarządu, który potrafił wydawać na przyjęcia i prezenty bardzo wysokie sumy, stanowiły mimo wszystko pewną ulgę dla najbiedniejszych spośród biedoty miejskiej” – pisali historycy.
Zwykli mieszczanie, czyli średnia grupa społeczna, żyli głównie z uprawy roli lub zajęć z nią związanych: warzenia piwa, pędzenia gorzałki i mielenia ziarna na mąkę. Część pabianiczan (w 1794 r. było to 5 procent mieszkańców) zajmowała się rzemiosłem. Rzemieślnicy tworzyli cechy. Według rozporządzenia z 1741 r., wszyscy szewcy mieszkający w promieniu 7 kilometrów od Pabianic powinni należeć do cechu szewskiego. Cech ten, połączony z bractwem św. Łazarza, był liczny i dobrze zorganizowany.
Na czele cechów stali majstrowie, którzy – jak podają źródła historyczne – na ogół dobrze traktowali swych uczniów i czeladników. Badacze tamtych czasów tylko raz trafili na „kryminalną” wzmiankę w dokumentach. Według niej, szafarz cechu Marcin Spionkowicz, posądzony o defraudację pieniędzy składkowych, urządził na zebraniu wyborczym awanturę i niemal pobił się z członkami cechu.
Do zadań rzemieślników należała między innymi… opieka nad ołtarzami w kościele. Bo cechy były silnie związane z bractwami: Różańca Świętego i św. Anny. Związek polegał na tym, że cechmistrz reprezentował zarówno cech, jak i bractwo. Szewcy opiekowali się ołtarzem różańcowym, a piwowarowie – ołtarzem aniołów i św. Antoniego, zaś krawcy i sukiennicy  – ołtarzem Najświętszej Marii Panny. Pod opieką kowali, kołodziejów i garncarzy był ołtarz św. Trójcy. Bracia cechowi musieli też chodzić w procesjach i nosić sztandary.
Mieszczanie, rzemieślnicy i ubóstwo zbytnio się nie kochali. Wybuchały kłótnie, bijatyki, samosądy. O tym, że prawo nie dosięgło tych, którzy mieli pieniądze, świadczą sądowe dokumenty sprzed wieków. Trafiamy tam na opis pobicia owczarza miejskiego przez zamożnego mieszczanina. Powód? „Piesek jego został utytłany w błocie”. W zapiskach badaczy natrafiamy też na opisy bezwzględnego traktowania pabianiczan, którzy zalegali z płaceniem podatków. Pewną niewiastę, mającą kłopoty finansowe, pobito i wtrącono do więzienia. Na nic zdały się tłumaczenia, że w domu czeka na nią trójka małych głodnych dzieci.
Przy lada okazji ubodzy mieszczanie odpłacali się sługom pańskim. W 1703 r. mocno pobili wójta pabianickiego i pisarza miejskiego.

------------
Przy opracowywaniu tematu posłużono się pracą „Pabianice i włość pabianicka w drugiej połowie XVII wieku i w XVIII wieku”, historyka Jana Fijałka z UŁ (1952 r.)

artykuł z cotygodniowej strony historycznej w papierowym Życiu Pabianic