„Dlaczego zadusił rodzinę?”, „Desperat bardzo kochał, a mimo to zabił”, „Straszna tragedia w Pabianicach” – na pierwszych stronach pisały tutejsze gazety. Do domu przy ulicy Pięknej, gdzie wieczorem znaleziono ciała trzyosobowej rodziny Redzyńskich, zjechała ekipa policji kryminalnej z Łodzi.

Ustalenia śledczych były takie: 27-letni robotnik Józef Redzyński od ślubu mieszkał tutaj (na parterze oficyny) z 23-letnią Anną. Cztery miesiące temu na świat przyszła ich córeczka. „Dotychczas jeszcze niechrzczona” – skrzętnie podał dziennik „Ilustrowana Republika”.

Józef i Anna bardzo się kochali. Co do tego zgodni byli wszyscy sąsiedzi i znajomi. Widywano ich zawsze razem, zawsze uśmiechniętych, życzliwych ludziom. Nigdy się nie awanturowali. Oboje ciężko pracowali na trzy zmiany w pabianickiej fabryce włókienniczej. Razem zarabiali około 70 złotych tygodniowo, co zapewniało im przyzwoite warunki życia w wynajętym pokoju z kuchnią.

Czasami, gdy Anna i Józef pracowali na tej samej zmianie, swą maleńką córeczkę Redzyńscy zanosili do matki Anny – gospodyni domowej. Babcia, która mieszkała dwie ulice dalej, troskliwie opiekowała się wnuczką.

Pobrali się półtora roku temu - wbrew woli rodziców Anny. Dziennikarz „Republiki” tłumaczył to tak: „Rodzice chcieli dla córki znaleźć lepszą partię, aniżeli zamążpójście za robotnika. Mimo zgodnego pożycia Redzyńsklch matka Anny często odwiedzała ją w czasie nieobecności zięcia i namawiała do rozejścia się z mężem i powrotu do rodziców”.

 

Teściowa niemile widziana

Józef szybko się dowiedział o knowaniach teściowej. Zabronił jej przychodzić do mieszkania przy ulicy Pięknej – zwłaszcza, gdy był w pracy. Prosił żonę, by nie ulegała namowom matki. Wszak Redzyński starał się być dobrym mężem i ojcem. Sam wyremontował mieszkanie, sprzątał je, chodził po zakupy, nie przepił ani złotówki.

Dobę przed tragedią sąsiedzi Redzyńsklch usłyszeli pierwszą głośną sprzeczkę młodych małżonków. On krzyczał, ona szlochała. Trwało to krótko. Potem w mieszkaniu na parterze znowu zapadła cisza.

Wieczorem do drzwi zastukała matka Redzyńskiej. Była mocno zaniepokojona, bo tego dnia Anna nie przyniosła jej wnuczki. A przecież Anna i Józef szli do fabryki na poranną zmianę. Choć teściowa długo pukała i od podwórza zaglądała w okna, nikt nie otworzył drzwi. Klucz tkwił w zamku od wewnątrz. Sąsiedzi nie widzieli Redzyńskich od wczoraj.

Matka Anny przeczuwała, że zdarzyło się nieszczęście. Pobiegła do komisariatu policji. Na ulicę Piękną komendant natychmiast posłał dwóch posterunkowych z łomem.

 

To nie było samobójstwo Anny

Policjanci wyłamali zamek w drzwiach. Ale drzwi ustępowały z wielkim trudem, coś je blokowało od wewnątrz. Gdy wreszcie weszli do mieszkania, z przerażenia zamarli. „Republika” opisała to w ten sposób: „Przybyłym przedstawił się straszny widok. Na klamce drzwi wejściowych wisiały zwłoki Redzyńskiego, co utrudniało dostanie się do mieszkania, zaś opodal na gałce szuflady od kredensu wisiały zwłoki Redzyńskiej.

W pierwsze] chwili nie znaleziono w pokoju 4-mleslęczne] córeczki Redzyńskich i dopiero po dalszych poszukiwaniach znaleziono zwłoki zaduszonego dziecka na łóżku, nakryte kołdrą i pierzyną.

Początkowo władze policyjne przypuszczały, że Redzyńscy popełnili samobójstwo, dziecko zaś pozostawione na łóżku pod kołdrą i pierzyną uległo uduszeniu. Dalsze dochodzenie dało jednak sensacyjne wyniki. Ustalono mianowicie, że Redzyńska została uduszona przez męża, którego ślady palców stwierdzono na jej szyi, a następnie powieszona, celem upozorowania samobójstwa”.

Stwierdzono również, że Redzyńskl zadusił swe dziecko i przykrył pościelą, a następnie popełnił samobójstwo.

Według opinii władz prowadzących śledztwo Redzyński obawiając się prawdopodobnie, by żona, którą kochał do szaleństwa, ulegając namowom matki, nie porzuciła go, zdecydował się zamordować żonę i dziecko, a następnie popełnił samobójstwo”.

Na pogrzeb Redzyńskich przyszło kilka tysięcy pabianiczan. Matkę Anny, której powszechnie przypisywano sprawstwo nieszczęścia, chroniło trzech policjantów.