Pochodziła z Sinicy w powiecie radomskim, gdzie przyszła na świat 2 marca 1884 roku. Dziadek ze strony matki, Józefy z Płaszczyńskich, był oficerem w powstaniu listopadowym, a ojciec powstańcem styczniowym. Jan Salski administrował majątkiem rolnym, utrzymując liczną rodzinę.

Helena chodziła do wiejskiej szkółki powszechnej, w której uczyła jej mama. Państwowe żeńskie gimnazjum z lekcjami prowadzonymi w języku rosyjskim ukończyła w Piotrkowie. Gdy miała 18 lat, ojciec zawiózł ją do Krakowa. Na Uniwersytecie Jagiellońskim Helena studiowała historię. Naukę musiała przerwać, by po przedwczesnej śmierci rodziców wziąć pod opiekę młodsze rodzeństwo. Zarabiała, pracując w gimnazjach w Łęczycy.

Jej życiorys splata się z dziejami Pabianic dopiero w 1923 roku, gdy Helena Salska zostaje służbowo przeniesiona nad Dobrzynkę. Powodem jest niedostatek nauczycieli historii w pabianickich szkołach. Salska uczyła w Gimnazjum im. Jędrzeja Śniadeckiego i Gimnazjum im. Królowej Jadwigi. Oprócz historii, prowadziła lekcje geografii, była działaczką  patriotycznego Związku Zachodniego i opiekunką szkolnego koła Ligi Obrony Powietrznej Państwa.

Przez dwa lata dorabiała jako kustosz muzeum w Pabianicach i tłumaczka, gdyż biegle władała rosyjskim, niemieckim i francuskim. Dokończyła studia magisterskie w Poznaniu, wygłaszała odczyty o tematyce historycznej. Była ulubioną nauczycielką pabianickich gimnazjalistów.

W maju 1939 roku długo rozmawiała z uczniami o tym, co po kolejnym rewizjonistycznym wystąpieniu Adolfa Hitlera oświadczył polski minister spraw zagranicznych - Józef Beck: „My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest tylko jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą jest honor”. Aby sprzeciwić się agresywnym zamiarom faszystów wobec Polski, nauczycielka Salska zwołała uliczną manifestację młodzieży, podczas której na ulicy Zamkowej palono antypolskie książki obficie kolportowane wśród tutejszych Niemców. Deptano też portrety Adolfa Hitlera.

 

Szykujcie się do wojny

Wiosną 1939 roku Salska przeszła intensywne szkolenie wojskowe dla polskich kobiet z wyższym wykształceniem. Nauczyła się zarządzać składem żywności, kierować ewakuacją, obsługiwać radiostację, biegle czytać wojskowe mapy.

Gdy Hitler znowu zażądał Gdańska i zagroził Polsce wojną, postanowiła złożyć ojczyźnie najwyższą ofiarę - swoje życie. Zgłosiła się do oddziału straceńców – sterników torped z dwustukilogramowym ładunkiem wybuchowym, szykowanych przez dowództwo Wojska Polskiego, by zadać niemieckiej flocie wojennej dotkliwe straty na Bałtyku. 55-letnia nauczycielka z Pabianic chciała być „żywą torpedą”.

W liście do organizatorów naboru napisała: „Zgłaszam akces do zespołu żywych torped, korzystając z tej szczęśliwej okoliczności, że kandydaci na żywe torpedy nie muszą być koniecznie ludźmi młodymi i mężczyznami. Jest to bowiem niezmiernie szczęśliwa okoliczność, że każdy Polak, bez względu na wiek, płeć czy stan zdrowia, może stanąć na zew swej Ojczyzny… Chcę teraz przejść do czynu”.

Oprócz Salskiej, do oddziału „żywych torped” ochotniczo zgłosiło się blisko trzy tysiące Polaków, w tym ośmioro pabianiczan: Zygmunt Cieślak z ulicy Sienkiewicza, Jan Jasiński z Polnej, Józef Mazur z Pięknej, Irena Mikłos z Karolewskiej, Franciszek Meissner z Piłsudskiego, Jan Poleski z Zamkowej, Jan Radziejnowski z Karola, Zofia Sowianka z Cegielnianej. Z całego kraju do Warszawy nadchodziły kolejne zgłoszenia ochotników, ale po kilku miesiącach wahań dowództwo wojska odstąpiło od tego szalonego pomysłu.

 

W areszcie gestapo

Po wybuchu wojny Helena Salska objęła komendę nad ewakuowanym szpitalem miejskim przy ulicy Żeromskiego. Dowodzone przez nią harcerki z Pogotowia Wojennego sprawnie przejmowały zadania personelu medycznego, wywożonego na wschód. Nastolatki były pielęgniarkami i sanitariuszkami, niosły pomoc rannym żołnierzom i uciekinierom, których w Pabianicach wciąż przybywało. Komendantce Helenie Salskiej pomagał felczer Jan Marcinkowski, księża: Czesław Dubiel i Lucjan Jaroszka oraz pabianiczanki: Krystyna Altenberger, Leokadia Hawel, Bronisława Kasprzak, Zofia Rabiega.

Gdy Wehrmacht zajął miasto, mieszkający w Pabianicach Niemcy, zdeklarowani hitlerowcy, szybko donieśli na Salską. „To ta Polka śmiała maszerować przez miasto z biało-czerwonym sztandarem i rzucać na bruk portrety Adolfa Hitlera” – dowiedziało się gestapo. 20 września 1939 roku nauczycielka Salska dostała nakaz meldowania się trzy razy dziennie w niemieckim urzędzie okupacyjnym. Była przesłuchiwana i zastraszana.

25 września 1939 roku przyszło po nią gestapo. Wywleczoną z domu, pobitą przez tajniaków Salską, zamknięto w policyjnym areszcie przy ulicy Garncarskiej. Gestapo oskarżało ją o działalność we wrogim Trzeciej Rzeszy Polskim Związku Zachodnim. Śledczy doskonale wiedzieli, kiedy i gdzie przed wojną Helena Salska dawała wykłady o słowiańszczyźnie.

Trzy dni później naziści wywieźli ją do aresztu w Łodzi, a stamtąd towarowym pociągiem do więziennych cel we Wrocławiu, Głogowie i Berlinie. 2 listopada 1939 roku za Heleną Salską zamknęła się brama kobiecego obozu koncentracyjnego w Ravensbrück koło Berlina, zbudowanego przez nazistów dla groźnych przestępców kryminalnych i wrogów hitlerowskiej Rzeszy. Więźniarka z Pabianic dostała numer obozowy P2323.

 

„Żeby nie zwariować”

W liście zza drutów pisała: „Polki wywoływały wielką sensację w lagrze, ze względu na propagandę antypolską w Niemczech. Byłyśmy przede wszystkim obiektem nienawiści Niemców. Początkowo nienawiści, później szacunku. Od 19 grudnia 1939 roku pracuję przy obieraniu kartofli, w kucki nauczam Niemców i Polaków historii ich krajów. Od kwietnia 1940 roku przybywają tu liczne transporty z Polski młodzieży od lat 14. (…) Wykłady i pogadanki mamy w zatłoczonym miejscu spania. Na ziemi rysujemy mapy Polski i jej granic. Uczymy się, żeby nie zwariować, żeby pamiętać…”.

Była bardzo silną i bardzo odważną kobietą. Wieczorami urządzała nielegalne dwujęzyczne pogadanki historyczne dla więźniarek z Polski i Niemiec. Prowadziła też tajne lekcje gimnazjalne dla kobiet, które w swych życiorysach miały tylko paroklasową szkołę powszechną.

Od 1944 roku Salska przymusowo pracowała w obozowej fabryce amunicji dla Wehrmachtu, regularnie bombardowanej przez alianckie samoloty. Więźniarki musiały robić głowice do pocisków. Karmiono je zupą z brukwi i pajdą chleba dziennie. Na niedziele dostawały po 25 gramów sera i po 50 gramów margaryny.

„W czasie nalotów zamykano nas w podziemiach, jak w grobie” - napisała Salska w powojennych wspomnieniach. Bała się, że po kolejnym nalocie nikt nie otworzy ciężkich wrót schronu… „W huku wybuchających bomb i składów amunicji słabsze kobiety traciły zmysły, uderzały głowami w ścianę albo przeraźliwie krzyczały” – opowiadała. W obozie skonało z wycieńczenia kilka tysięcy kobiet. Drugie tyle zginęło od wybuchów.

 

Powrót do domu

Za drutami obozów zagłady przetrwała pięć lat, siedem miesięcy i dziesięć dni - do kwietnia 1945 roku, gdy Międzynarodowy Czerwony Krzyż wywiózł wycieńczone więźniarki do Szwecji. Kobiety zakwaterowano w mieście Lund na południu kraju, które nie zaznało drugiej wojny światowej. Dostały dach nad głową, łóżko, ciepłe ubrania, trzy posiłki dziennie i lekarską opiekę. Salska nie próżnowała. Mozolnie spisywała zeznania ocalałych więźniarek, gromadząc w ten sposób dowody zbrodni hitlerowskich przeciwko ludzkości.

Choć mogła zostać w Szwecji, gdzie obiecano jej dobrze płatną pracę i duże mieszkanie, pierwszym statkiem z wojennymi tułaczami wróciła do Polski. Był listopad 1945 roku. Statek dopłynął do Gdyni. Już dwa tygodnie później Helena Salska poprowadziła pierwszą po wojnie lekcję historii w pabianickim Gimnazjum im. Śniadeckiego.

Z wojennej zawieruchy wracali do miasta młodzi ludzie, ledwie czytający szyld nad sklepem, ledwie podpisujący się na kwicie przydziału mąki i marmolady. Dwudziestolatkom z pięcioletnią wojenną wyrwą w szkolnych życiorysach trudno było odbudowywać zrujnowany kraj. Nauczycielka Salska energicznie zabrała się do pracy, urządzając kursy dla tutejszych półanalfabetów i analfabetów. Uczyła na trzy zmiany, także w niedziele, bo czytać i pisać chciały tysiące. Bywało, że niedzielne kursy dla dorosłych analfabetów trwały do północy.

Wkrótce Salska została mianowana dyrektorką państwowego liceum dla dorosłych i państwowej szkoły ogólnokształcącej w Pabianicach. Wieczorami, jako społeczna kuratorka sądu dla nieletnich, opiekowała się dziećmi porzuconymi i trudnymi. Własnych dzieci nie miała.

Odrobinę swego czasu ofiarowała ulubionej archeologii.

Wraz z licealną młodzieżą Salska przemierzała podmiejskie pola, szukając śladów praprzodków. Młodzi archeolodzy wyłuskiwali z ziemi kamienne żarna, skorupy glinianych naczyń, prymitywne narzędzia, biżuterię. Starannie to opisywali i przekazywali do zbiorów Muzeum Archeologicznego w Łodzi.

 

Znów przesłuchiwana

Przez dziesięć lat Helena Salska była bezpartyjną radną miejską, udzielała się także w Związku Byłych Więźniów Politycznych i Komisji Dokumentacji Zbrodni Hitlerowskich. Chorowała na serce. W 1951 roku przeszła na emeryturę, mając 67 lat. „Pomogła” jej w tym komunistyczna bezpieka, uparcie szukając w życiorysie nauczycielki kontaktów z „wrogami klasy robotniczej” oraz „imperialistami” z hitlerowskiego obozu w Ravensbrück i krótkiego pobytu w Szwecji. Helena Salska znów była przesłuchiwana i zastraszana.

Pięć lat później przez chwilę zapomniała o swej ciężkiej chorobie, bardzo się zdenerwowała podczas obrad Prezydium Rady Narodowej i dostała ataku serca.

Zmarła 11 grudnia 1956 roku w szpitalu. Tym samym, którym komenderowała w pierwszych dniach wojny.

Pochowano ją na pabianickim cmentarzu komunalnym, żegnaną przez wielotysięczny tłum pabianiczan. „Odeszła nasza Kochana Siłaczka” – któryś z uczniów pani profesor napisał w odręcznie sporządzonym nekrologu.

Roman Kubiak