Była córką wiejskich nauczycieli Niewieczerzałów. Jej dziadowie przywędrowali w te strony niemal wiek temu, prawdopodobnie z Wielkopolski. Na świat Milenka przyszła 20 kwietnia 1901 roku w wiosce Kuców koło Bełchatowa, której już nie ma na mapie, bo leżała na węglu brunatnym wywiezionym do pieców pobliskiej elektrowni. W latach 80. zeszłego wieku Kuców zmiotły z powierzchni ziemi potężne koparki.

Niewieczerzałówna miała sześcioro rodzeństwa. W 1906 roku cała rodzina przeprowadziła się do Łodzi, gdzie rodzice dostali pracę i dwuizbowe mieszkanie. Milena pomaszerowała do czteroklasowej szkoły rządowej (elementarnej). Kilka lat później w gimnazjum im. Hevelkówny zdała z wyróżnieniem maturę. Aby móc zapłacić za studia na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego i opłacić stancję, pracowała w pralni. Wczesnym rankiem dorabiała też w szpitalnej kuchni, obierając ziemniaki. Parę złotych, jakie zarobiła ponad własne potrzeby, wysyłała mamie - na buty dla młodszego rodzeństwa.

Gdy bolszewicka nawałnica dotarła do przedmieść Warszawy i zagroziła młodemu państwu polskiemu, Milena Wieczerzałówna porzuciła zeszyty i książki. W biurze werbunkowym na stołecznej Pradze rozpętała awanturę, bo oficer nie chciał dać jej karabinu i wysłać na front. Mało go nie pobiła. Odważna dziewczyna dostała torbę z bandażami i przydział do szpitala polowego.

Pierwszą pracę po złożeniu lekarskiej przysięgi podjęła w łódzkim szpitalu Anny Marii (obecnie im. Korczaka). Rok później pilnie potrzebowano doktora w Zelowie, bo w miasteczku nie przyjmował nawet felczer. Na chętnego medyka czekał tam służbowy pokoik przy aptece. Milena pojechała. Wkrótce wyszła za poznanego w Zelowie ginekologa Walentego Piotrowskiego i zamieszkała z nim.

 

Spotkanie z Pabianicami

Pabianic nie znała. Pierwszy raz doktor Piotrowska pojawiła się tutaj z zadaniem przebadania dzieci w miejskim żłobku. Nazajutrz zbadała też uczniów Gimnazjum Królowej Jadwigi i młodzież z Seminarium Nauczycielskiego. Miała być krótko, została na zawsze.

Miesiąc później z pasją zakładała pabianicką filię sekcji higienicznej „Kropla Mleka”, porwana ideą karmienia niemowląt pasteryzowanym mlekiem od czystych krów z folwarku pod miastem. Sama nosiła butle z mlekiem dla dzieci zagrożonych gruźlicą i matek, którym brakowało pokarmu dla niemowląt.

„Liczba stacji opieki «Kropla Mleka» powinna być zdwojona, by opieka objęła wszystkie dzieci potrzebujące” – pisała doktor Piotrowska w sprawozdaniu dla magistratu Pabianic. „Stacje powinny być urządzone na wzór łódzki, gdzie w ogródku przylegającym do stacji dzieci mają możność używania słonecznych kąpieli, gdyż jest tam zainstalowana lampa kwarcowa. Należy też sprawować opiekę lekarską nad matką w okresie ciąży i opiekę nad kobietą ciężarną w jej mieszkaniu”.

Małych pacjentów doktor Piotrowska przyjmowała w szpitalu i gabinecie przy ulicy Zamkowej 7, róg Pierackiego (dziś Okulickiego). Wieczorami zachodziła do sąsiadów z oficyny, fabrycznych robotników. Podpowiadała im, jak obchodzić się z dziećmi, by rzadziej chorowały. Mąż lekarki, który także sprowadził się do Pabianic, pracował w szpitalu, udzielał się w poradni eugenicznej i tutejszym oddziale Polskiego Czerwonego Krzyża.

 

Niestrudzona

Doktor Piotrowska była kobietą niestrudzoną. W marcu 1932 roku dziennik „Republika” napisał: „W lokalu bezpłatnej kuchni przy ulicy Zamkowej 61 dokonano otwarcia świetlicy dla bezrobotnych. Kierowniczką świetlicy jest pani doktor Milena Piotrowska, doskonale znana w Pabianicach lekarka dzieci. Pomagają jej członkinie związku pracy obywatelskiej kobiet”. Kuchnia wydawała obiady dla wielodzietnych rodzin, a lekarka zajmowała się dziećmi chorymi, niedożywionymi i niedorozwiniętymi.

Bezrobocie nad Dobrzynką było wtedy ogromne. W sprawozdaniu dla władz województwa doktor Milena Piotrowska alarmowała: „Katastrofalne warunki materialne rodzin bezrobotnych odbijają się ujemnie przede wszystkim na dzieciach, jako na istotach bardzo delikatnych i wrażliwych. Wielką dla nich pomocą jest pabianicka Stacja Opieki nad Matką i Dzieckiem, karmiąca i udzielająca wskazówek. Pomaga ona także walczyć z przesądami i zabobonami na temat żywienia i pielęgnowania dziecka, a takich zabobonów dużo krąży po Pabianicach. Bardzo przydałby się w mieście żłobek dla niemowląt oraz ogrody jordanowskie, w których małe dzieci mogłyby być objęte fachową opieką, zamiast siedzieć w dusznych mieszkaniach czy biegać po zakurzonych ulicach i brudnych podwórkach”.

Cztery lata przed wybuchem drugiej wojny światowej doktorostwo Piotrowscy zbudowali dom przy ulicy Konopnickiej 6. Tam zamieszkali. Na parterze urządzili dwa lekarskie gabinety: pediatryczny i ginekologiczny, z jednym telefonem o numerze 267. Pacjenci wiedzieli, że od biednych doktor Milena i doktor Walenty nie wezmą grosza. Niektórzy nadużywali życzliwości.

 

Bezinteresowna

O bezinteresowności doktor Piotrowskiej krążyły legendy, a „Gazeta Pabjanicka” pisała: „Przy ulicy św. Jana 28 wznosi się ładny dwupiętrowy gmach, na froncie którego widnieje napis: «Katolickie Towarzystwo Dobroczynności». W gmachu tym mieści się żłóbek dla niemowląt i sierociniec. W żłobku znajduje się 11 niemowląt, sierociniec zaś przygarnia 41 dzieci. Nad stanem sanitarno-zdrowotnym zakładu czuwał bezinteresownie pani doktor Milena Piotrowska”.

Gdy hitlerowskie bomby spadły na Warszawę, doktor Milena natychmiast pojechała ratować rannych. Razem z córką wyciągała ludzi spod gruzów kamienic, opatrywała okaleczonych, operowała postrzelonych żołnierzy. Krysia dzielnie pomagała mamie w warszawskim szpitalu. Po kapitulacji stolicy matka i córka wróciły do Pabianic. Szły prawie tydzień.

„Dlaczego wbrew zakazom leczy pani żydowskie dzieci?” – rok później doktor Piotrowska usłyszała od hitlerowca na przesłuchaniu w gestapo. Nie aresztowali jej, bo w mieście potrzebny był lekarz. Pogrozili tylko i puścili wolno.

Nie zlękła się. Za to, że z apteczką chodziła do getta na Starym Mieście i pod płot stadionu, gdzie hitlerowcy zapędzili Żydów, w 1942 roku dwa razy siedziała w niemieckim areszcie. Wyszła i wróciła do żydowskich pacjentów.

Do kolejowych wagonów, którymi Niemcy transportowali przez Pabianice polskich więźniów, podrzucała jedzenie i butelki z wodą.

 

Pobita przez faszystów

Trzeciego roku okupacji zmarł doktor Walenty Piotrowski. Wdowa została z córką - Krysią. Nie załamała się. W sierpniu 1944 roku na bocznicy stacji kolejowej w Pabianicach stanął pociąg towarowy wiozący do Rzeszy wysiedlonych warszawian, wśród których lekarka dostrzegła dzieci. Ludzie byli wycieńczeni, od trzech dni nie dostawali jedzenia i wody. Błagali o wodę. Doktor Piotrowska błyskawicznie zorganizowała akcję pomocy. Skrzyknęła odważne pabianiczanki, zdobyła żywność i w grupie kilku pań pojechała na stację kolejową. Gdy wrzucała zawiniątka do wagonów, niemieccy żandarmi pobili ją i skopali.

W styczniu 1945 roku, gdy hitlerowcy uciekli przed Rosjanami, trzeba było wstawić szyby w oknach szpitala. Piotrowska nauczyła się tego. U komendanta miasta wybłagała narzędzia chirurgiczne i lekarstwa. Gdy załatwiła ciężarówkę puszek z amerykańskim mlekiem, „Głos Pabianic” napisał: „Urządzona została Stacja Opieki nad Matką i Dzieckiem, z której korzystać będą pracownice Państwowych Zakładów Przemysłu Bawełnianego w liczbie 1400. Stacja rozpocznie czynności 1 lipca. Nadzór lekarski sprawować będzie dr Milena Piotrowska, specjalistka chorób dziecięcych”.

Największe zmiany zachodziły w pabianickim Szpitalu Miejskim. „Nie proszę o pieniądze na wyposażenie nowego oddziału, możecie nie płacić mi za dyżury, ale musicie zrozumieć, że bez oddziału dziecięcego w szpitalu rokrocznie będzie umierało wiele pabianickich dzieci” – w 1950 roku doktor Milena Piotrowska pisała w podaniu do władz miasta.

Miała dar przekonywania. Wkrótce w starym szpitalu pozwolono jej wydzielić nieduży oddział dziecięcy, pierwszy w dziejach Pabianic. Sobie tylko znanym sposobem doktor Piotrowska sprowadziła na oddział łóżeczka, pościel, wanny, miski i węgierską aparaturę medyczną. Została ordynatorem pediatrii.

 

W poradniach dla matek

Niebawem na obu brzegach Dobrzynki otworzyła poradnie dziecięce, wyznaczyła rejony pediatryczne i szukała budynku, w którym da się ulokować schronisko dla samotnych matek w trudnej sytuacji życiowej. Jeździła na przedmieścia organizować „białe niedziele” – darmowe badania lekarskie, w szkołach i zakładach pracy wygłaszała odczyty o potrzebie higieny.

Latem 1955 roku doktor Piotrowska dopięła swego. W lipcowe święto uroczyście otwarto nad Dobrzynką Państwowy Dom Matki i Dziecka.

Rok później niestrudzona lekarka zorganizowała „Kuchnię Mleczną”, dożywiającą niemowlęta. „W czasie, gdy rodzice stoją przy warsztatach pracy, o ich dzieci w żłobku dba specjalna «Kuchnia Mleczna». W niej przygotowuje się porcje jedzenia dla każdego dziecka oddzielnie, według wskazań lekarza. Dziećmi pracowników Państwowych Zakładów Przemysłu Bawełnianego w Pabianicach zajmuje się doktor Milena Piotrowska, osoba bardzo dobrze znana w mieście” – pisał „Głos Robotniczy”.

Na emeryturę przeszła niechętnie, dopiero w 1968 roku. Wciąż przyjmowała w gabinecie przy Konopnickiej 6, korespondowała z lekarzami zrzeszonymi w Towarzystwie Pediatrycznym. „Skromna, pracowita, zawsze reagowała, gdy ktoś potrzebował pomocy” – wspominał ją zięć Janusz Jabłoński, także lekarz.

W 1994 roku doktor Milena Piotrowska ze wzruszeniem przyjęła tytuł honorowego obywatela Pabianic.

Zmarła 13 stycznia 1996 roku, mając dziewięćdziesiąt pięć lat. Na pogrzeb „Dobrej Pani Doktor” przyszły tłumy tych, którym uratowała życie albo pomogła przetrwać.

Milena Piotrowska spoczęła na pabianickim cmentarzu, obok męża.

----------------------

Na podstawie książki Romana Kubiaka, „My, pabianiczanie”