ad

Niemcy szli od strony Strzelnicy, wzdłuż torów kolejowych, prościutko na dworzec. Szły wozy pancerne, jeden czołg, drugi czołg, za nimi piechota. Zza muru piekarni Majewskich na rogu Łaskiej i Torowej jeszcze przed chwilą biły do nich dwie lekkie armatki, ale jedna oberwała szwabskim odłamkiem i ucichła. Przy drugiej wciąż uwijał się samotny polski żołnierz. Był siódmy września 1939 roku.

Ten żołnierz miał wyjątkowo celne oko i odwagę szaleńca. Przez dwie godziny trafiał w każdy stalowy pancerz z czarnym krzyżem, jaki wyłonił się zza drzew parku Wolności albo budynku przy ulicy Wiejskiej. Sam jeden zatrzymał atak doborowego pułku SS Leibstandarte Adolf Hitler, wspieranego pancernym batalionem.

Około godziny dziesiątej od strony Wiejskiej Niemcy podciągnęli działo, załadowane pociskiem zapalającym. Huknęło. Po chwili w płomieniach stanął cały piętrowy dom z piekarnią i sklepikiem Majewskich. Odłamki dosięgły żołnierza. Ale nie zabiły. Życie odebrał mu granat, rzucony ręką któregoś z dwóch niemieckich dywersantów, czołgających się za plecami żołnierza. Tak zginął kapral Józef Salwa, ostatni obrońca Pabianic.

***

Leżał przy rozbitej armatce „bofors”, kaliber trzydzieści siedem, z jednym osmolonym, drugim podziurawionym kołem. Z pobliskich domów wyszli pierwsi odważni ludzie. Na wewnętrznej stronie nadpalonego żołnierskiego pasa kaprala widniał odręczny napis: „Józef Salwa - Kielce 72 pp”. Ktoś notował to na kartce wydartej ze szkolnego kajetu. „Żeby nie pomylić, jak będzie malowana tabliczka na cmentarny krzyż” – tłumaczył.

Kobiety klęknęły przy poszarpanych zwłokach, spod których wyciekała krew. Dużo krwi. Modliły się głośno. Syn wozaka Madalińskiego przyniósł stary koc i nakrył nim tężejącą twarz bohatera.

Wiele lat po wojnie ci ludzie opowiedzą historykowi, że widzieli niemieckich oficerów, którzy mijając poległego żołnierza, oddawali mu wojskowe honory.

Koło południa Majewscy z sąsiadem Glapą i chłopakiem od Tomczaków ułożyli kaprala na rozpostartym kocu. We czterech ponieśli go na podwórze przy Łaskiej 15, niedaleko Ostatniej. Poszukali szpadla i w rogu podwórza zaczęli kopać płytką wojenną mogiłę.

Ulica Łaska: tutaj zginął kapral Józef Salwa.

***

Jesienią Józek miał się żenić. Już obstalował u szewca czarne półbuty na miarę, ze skórzaną, cienko zelowaną podeszwą. Znał się na tym, bo zanim dostał posadę elektryka na kolei, dorabiał w szewskim warsztacie. Za parę dni miał się wybrać do krawca, zdjąć miarę na ślubny garnitur, lecz wybuchła wojna z Niemcami.

2 września 1939 roku dwudziestopięcioletni Józef Salwa trzymał w dłoniach kartę mobilizacyjną do 72. Pułku Piechoty w pobliskim Radomiu. 

Wspomina przyrodnia siostra, Anna:

„Pamiętam go z walizeczką w ręku, jak żegnał się z nami, a mama płakała. Józek uspokajał ją: Mamo, tak być musi. Nie ja jeden idę na wojnę. Nie chciał, żeby go odprowadzać”.

72. pułk, włączony do Armii „Łódź”, liczył tysiąc pięciuset żołnierzy i pięćdziesięciu sześciu oficerów. Drugiego dnia wojny wymaszerował nad Wartę, do Rychłocic. Po przegranej potyczce o most, żołnierze wycofywali się przez Widawę w stronę Chechła i Pabianic.

Salwowie nie mieli żadnych wieści od Józka. Dopiero gdy minął drugi wojenny tydzień, dostali grubą kopertę. List nadszedł z Pabianic.

Wspomina siostra:

„Kto go wysłał, tego nigdy się nie dowiedzieliśmy. Podobno zrobił to ksiądz. Napisał, że nasz brat zginął śmiercią bohaterską, walcząc z najeźdźcą. W przesyłce była opalona po brzegach wojskowa książeczka Józka. Zdjęcie brata ocalało”.

Młodszy brat kaprala Salwy natychmiast wyruszył do Pabianic.

Wspomina:

„Chciałem pochować Józka na cmentarzu, żeby nie leżał gdzieś w rowie, na polu albo pod płotem”.

Szmat drogi z Kielc do Pabianic brat przejechał na stopniu towarowego wagonu, potem maszerował polami, zabrał się furmanką i znów maszerował. Do Pabianic dotarł drugiego dnia wieczorem.

Gdy rozkopał mogiłę na podwórku przy Łaskiej, z początku nie rozpoznał Józka. Twarz martwego żołnierza była zniekształcona. Że to Józek, upewnił się po ściągnięciu butów. Dwa palce u prawej nogi żołnierz miał zrośnięte, jak Józek.

W kieszeni munduru brat znalazł metalowy krzyżyk Józka, a na skórzanym pasie wypisane nazwisko „Salwa”. Matce nigdy nie powiedział, że to na pewno był Józek. Nie skłamał tylko siostrze. Umówili się, że w domu będą powtarzać: „Mamo, to z pewnością pomyłka. Dokumenty znalezione przy zabitym żołnierzu wcale nie są dowodem, że tym żołnierzem był Józek, bo Józek żyje”.

Wspomina brat:

„Mama bardzo rozpaczała”.

Syn i córka nigdy nie zabrali jej na komunalny cmentarz w Pabianicach, gdzie wśród dwustu sześćdziesięciu kwater żołnierzy poległych w obronie miasta jest mogiła Józefa Salwy.

***

Był wesoły, w robocie rzetelny, w życiu uczciwy, miał mnóstwo kolegów, lubił grać w piłkę kopaną i oglądać samochody. Jeździł do pożarów, jako druh miejskiej ochotniczej straży. Cztery lata przed wybuchem wojny służył w 2. Pułku Artylerii Lekkiej Legionów, był najlepszym celowniczym przeciwpancernego działka. Takim zapamiętali Józka w rodzinnych Kielcach.

Wspomina siostra:

„Nigdy bym nie przypuszczała, że brat, człowiek skromny i cichy, może się zdobyć na to, co zrobił w Pabianicach. Nam się wydawało, że gdyby mógł, to by się zaszył w mysią dziurę”.

Po przyrodnim bracie, Annie została fotografia odklejona z książeczki wojskowej, którą Józek zgubił 1 września 1937 roku i musiał unieważnić, ogłaszając to w „Kieleckim Dzienniku Wojewódzkim”. Nazajutrz po wydrukowaniu ogłoszenia ktoś wsunął książeczkę pod drzwi mieszkania Salwów.

***

Te pożółkłe teczki kryją opowieści o ostatnich chwilach kaprala Józefa Salwy, lat dwadzieścia pięć, narodowości polskiej, kawalera. Spisano je atramentem na poliniowanych kartach ze stemplem „Związek Bojowników o Wolność i Demokrację”.

Opowiada Józef Majewski, brat piekarza z ulicy Łaskiej, róg Torowej:

„Jak ten polski żołnierz trafił w drugi i trzeci wóz pancerny, a potem w czołg, u Niemców było zamieszanie. Nie wiedzieli, kto strzela, skąd strzela i ile dział mają obrońcy. Posłali tam zwiad. Dopiero zwiad pokazał, że strzela jeden żołnierz. Wtedy Niemcy podciągnęli na Wiejską duże działo i strzelili w kierunku żołnierza. Pocisk zapalający trafił w piętrowy dom z piekarnią mojego brata, Władysława Majewskiego, zamieniając go w kulę ognia. Wszystko wokoło płonęło. Żołnierz też.

Opowiada Kazimierz Glapa, mieszkaniec domu przy ulicy Torowej 2:

„Ten żołnierz jeszcze żył, jeszcze czołgał się do armatki, żeby ją załadować i strzelać. Palił się na nim mundur, ale żył. Wtedy za plecami żołnierza spadł granat. To zrobili bracia Brodel z domu przy Kunickiego 5”.

***

Czterdzieści dwa lata później na skraj nowego blokowiska z betonowych płyt, parę kroków od stacji benzynowej postawionej po wojnie tam, gdzie piekarnia Majewskich, przywieziono kamień z mosiężną tablicą: „Pabianicka Spółdzielnia Mieszkaniowa. Osiedle im. Józefa Salwy, bohaterskiego żołnierza i obrońcy Pabianic we wrześniu 1939 roku”.

Roman Kubiak

(reportaż pochodzi z książki pt. "My, pabianiczanie")