„W każdą sobotę wieczorem goła blondynka daje popis za trzy tysiące złotych” – takiej treści donos wpłynął 60 lat temu do komendy Milicji Obywatelskiej przy ul. Wandy Wasilewskiej (dziś Gdańskiej). Zaniepokojony komendant natychmiast wysłał do kawiarni Mocca wywiadowcę ubranego w cywilną marynarkę. Przy sąsiednim stoliku usiedli dziennikarze łódzkich gazet, bo wieść o striptizerkach znad Dobrzynki rozchodziła się szybciej niż fale radiowe. Przyjechali też zamożni prywaciarze z okolicy. Drogę do słynnej kawiarni przy ulicy Armii Czerwonej 26 (dziś Zamkowej) bez problemu wskazał im każdy tutejszy dzieciak.

„Mocca w Pabianicach to jakby pabianicki Grand, gdzie życie płynie raczej podskórnym nurtem. Spotykają się tutaj wszelkiej maści spekulanci, cwaniacy i nieroby na utrzymaniu bogatych rodziców” - pisał „Głos Robotniczy”. A tygodnik „Odgłosy” donosił, że „kawiarnia z dansingiem przez pięć dni w tygodnia świeci pustką, nie licząc paru wojewódzkich kociaków przy barze, a w soboty i niedziele odwiedzają ją tłumnie łódzcy turyści bez żon - z nadzieją na dobrą zabawę lub załatwienie jakiegoś interesiku, najchętniej za dolary”.

W sierpniu 1959 roku redaktor Julian Brysz tak oto opisał striptiz w Mokce: „Orkiestra gra, gdy nagie przy jednym ze stolików daje się zaobserwować znaczniejsze ożywienie. Zaciekawieni sąsiedzi spoglądają w kierunku przystojnej blondynki, starszego siwiejącego pana i trzech młodych mężczyzn. Spojrzenia koncentruje się na dziewczynie. Zapada cisza, orkiestra przestaje grać. Blondynka podnosi się i wystudiowanym krokiem przechodzi przez salę w kierunku szatni. Wszystkie głowy odwracają się za nią. Jest na co popatrzeć...

Za chwilę dziewczyna wkracza na salę ubrana w futro. Wspina się na krzesło, potem na uprzątnięty zawczasu stolik i jednym ruchem zrzuca z ramion futro. Jest zupełnie naga. Powolnym ruchem, zgrabnie wyprostowana, obraca się wokoło na stoliku w takt melodii. Przygodni widzowie kamienieją. Ale orkiestra nie przestaje grać. Muzykanci siedzą za filarem i nie widzą sceny. Trwa to wszystko kilkanaście sekund, po czym dziewczyna zeskakuje ze stolika, kuli się pad futrem i ucieka”.

Milicyjny wywiadowca napisał o tym w raporcie służbowym. Kilka dni później do komendy MO wezwano cały personel kawiarni, lecz podczas przesłuchań kelnerki, barmanka, kucharki i muzycy zeznali, że żadnego striptizu nie widzieli.

Tymczasem miasto obiegały kolejne plotki a to, że w Mokce płacą dziewczynom po 3.000 złotych za rozebranie się, a to że wczoraj rozebrała się do cna i wywijała oberka na stole córka pewnego dyrektora państwowej fabryki – dziewczyna wielce urodziwa i zgrabna. Mówiono, że wśród gości kawiarni widziano pabianickiego proboszcza i jego gosposię, która na pewno jest kochanką księdza.

Jedna z pierwszych fotografii kawiarni Mocca, fot. „Odgłosy” 1959

To ta bezwstydnica!

Niespełna tydzień później wieczornym tramwajem ze spektaklu w łódzkim teatrze wracała do domu 20-letnia pabianiczanka Elżbieta B. Towarzyszyła jej koleżanka. Gdy młoda kobieta kupowała bilety u konduktora, gdy konduktor Stanisław Stusio omiótł ją wzrokiem i wrzasnął na cały wagon: „Patrzcie, to ta, co się rozebrała do naga za trzy tysiące”. Pasażerka rozpłakała się i na pierwszym przystanku wysiadła z tramwaju.

Elżbieta B. była pielęgniarką, pracowała w zakładowej przychodni. Raz czy dwa weszła do kawiarni Mocca, by w gronie koleżanek napić się kawy i zjeść ciastko. Jednak nigdy nie była tam na dancingu w sobotę. Tymczasem po głośnym incydencie w tramwaju ludzie wytykali ją palcami, miała nieprzyjemności w pracy i ze strony sąsiadów. Elżbieta bała się wyjść z domu. W Pabianicach szeptano, że próbowała popełnić samobójstwo, co było kolejną plotką.

Jakiś czas później odwiedził ją redaktor „Odgłosów”, zaniepokojony plotkami o zaszczuciu Bogu ducha winnej dziewczyny z Pabianic. „Zaszczucie człowieka przez opinię publiczną i prowincjonalna dulszczyzna wciąż nie przestają nas straszyć” – pisała gazeta w artykule pod tytułem „Zemsta prowincji”.

Wkrótce „Odgłosy” doniosły: „Elżbieta, którą zastaliśmy w domu nad miską pełną mydlin, trzymała się dzielnie. Nic chciała porzucać pracy, ani uciekać z miasta, które wzięło ją na języki. Ucieszyła się, że chcemy jej zrobić zdjęcie i napisać prawdę o niej do gazety”. Pielęgniarka miała nadzieję, że artykuł o niej w łódzkiej prasie zamknie plotkarzom usta.  Nic z tego!

Matka Elżbiety podała konduktora do sądu. Na procesie okazało się, że konduktor Stanisław Stusio z Woli Zaradzyńskiej, pracownik Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacji, nigdy nie był w kawiarni Mocca i nigdy nie widział nagiej kobiety na stole. W tej sytuacji sąd uznał, że Stusio jest roznosicielem plotek. Konduktor poszedł na ugodę. W kilku gazetach dał płatne ogłoszenia z przeprosinami dla młodej pielęgniarki. Musiał też pokryć koszty sądowego procesu.

Jednak nie był to koniec przykrości Elżbiety. Prasa pisała, że wracający ze szkoły uczniowie wytykały pielęgniarkę palcami, sąsiadki na jej widok pluły pod nogi, a sklepowa odmówiła jej sprzedania smalcu. Szwagier Elżbiety chciał się rozwodzić, bo ogarnął go wstyd, że ma zonę „z takiej rodziny”.

„Bezlitosna i żądna sensacji opinia małego miasta dorobiła dziewczynie rodowód” – pisała prasa. „Podobno - mówiono - jej ciotka przed wojnę wyskoczyła nago z okna jednego z łódzkich hoteli, gdy nakryto ją in flagranti. Podobno - mówiono - milicja zakończyła już zbieranie dowodów przeciwko dziewczynie rozbierającej się za pieniądze, a prokurator wszczął postępowanie.

Pabianice szybko zyskały opinię miasteczka plotkarek i sensatów. „Kto następny wejdzie na tapetę?” – pytały „Odgłosy”. „Obywatele miasta Pabianic, czcigodnego grajdoła na dalekiej prowincji - 16 kilometrów od wielkiej Łodzi, spieszcie się z nową rozróbką. Macie coś lepszego do roboty?” – grzmiała gazeta.

Pisano, że po Pabianicach krąży kolejna plotka, jakoby ktoś widział na katafalku zwłoki pewnej znanej doktorowej. Tydzień później doktorowa wróciła z urlopu nad morzem i plotki ucichły.

Za sprawą plotkarzy 20-letnia Elżbieta miała mnóstwo przykrości, fot. „Odgłosy” 1959

Takie ogłoszenia musiał wykupić w gazetach konduktor, który pomówił dziewczynę.

Bywał tu Roman Polański

Otwarta w sylwestra 1957 roku Mocca była pierwszą po wojnie kawiarnią w Pabianicach. „Jest uważana za coś w rodzaju klubu inteligencji, choć to najzwyklejsza, tyle że efektowna kawiarnia. Przesiadują w niej wieczorami troszeczkę snobujący ludzie z tzw. sfer inteligenckich Pabianic, a ostatnio także z Łodzi” – o lokalu przy ul. Armii Czerwonej pisał „Głos Robotniczy”.

W styczniu 1958 roku „Życie Pabianic” zachwycało się Mokką: „Jest nareszcie w naszym mieście lokal pierwszej kategorii, o którym można śmiało powiedzieć – klasa. W tym słowie mieści się obowiązkowa szatnia, uprzejma obsługa, dobra kawa. Pomysłowo rozwiązane wnętrze, przyjemna barwa ścian o niezbyt silnych kontrastach, pomysłowe wzory draperii, jakby żywcem wyjęte z obrazów Picassa”.

Gości zapraszano do dwóch kawiarnianych sal. W tej większej stoliki ustawiono pod rozłożystymi palmami. Tam podawano kawę i ciastka. W mniejszej sali urządzono bar. We wtorki, czwartki, soboty i niedziele do tańca grała tam paroosobowa orkiestra. Muzycy występowali w brązowych smokingach. Pod koniec lat 60. w Mokce grywał band Zbigniewa i Jerzego Badowskich.

Wiosną i latem do ogródka na tyłach kawiarni wystawiano stoliki pod parasolami. Bywali tam aktorzy (Hanka Bielicka, Jan Świderski), reżyser Roman Polański, artyści, radiowcy, poeci i pisarze. Podawano niezrównana szarlotkę i lody.

W młodzieżowym zespole grywał na dancingach licealista Bogusław Bereś – po latach konstruktor najlepszych polskich szybowców z wytwórni w Mielcu. „Kiedyś późno wieczorem zaszedł do Mokki dyrektor mojego liceum, pan Feliks Pachnowski” – wspominał Bereś. „Miałem nieprzyjemną rozmowę. Dyrektor spytał, co tu robię i czy chcę skończyć szkołę. Maturę zdałem, ale musiałem przysiąść fałdów. Pomógł pan profesor Lenda, który dawał mi dodatkowe lekcje. Co tydzień musiałem zaliczyć u niego materiał z jednego roku. Na maturze dostałem z matematyki czwórkę, a na studia zdałem bez trudu”.

Chlubą miasta była kawiarnia Mocca i pobliska restauracja Stylowa, fot. archiwum

Widywano też Niczego i Bońka

Pół wieku temu w Mokce przesiadywali prywaciarze, badylarze (właściciele szklarni), cinkciarze (pokątni sprzedawcy dolarów) i wytwórcy poszukiwanych kap na łóżka. Sączyli tam koniak, wódeczkę albo likier miętowy. Piwa do stolików nie podawano. Wyjątkiem były święta państwowe, zwłaszcza 1 Maja i 22 Lipca. Wtedy w kawiarni pojawiało się eksportowe piwo z browaru w Żywcu. Zgłodniałym kuchnia podawała jajecznicę z bułką posmarowaną masłem. Od czasu do czasu serwowano zimne nóżki. Z prywatnych cukierni przynoszono do bufetu ptysie (z prawdziwą śmietaną), wuzetki, bezy, murzynki (z cukierni Antczaka) i szarlotkę od Malinowskiego.

W 1970 roku tuż po Konkursie Chopinowskim do Mokki wszedł laureat – pianista Karol Nicze. W lokalu było sino od papierosowego dymu było. Na widok Karola brzdąkający do wuzetki muzykanci zerwali się ze stołków. Wielki Nicze podszedł do nich, stuknął palcem w klawisz pianina, zamówił pliskę i rozdał autografy na serwetkach. Oblewali do rana.

Pod koniec rządów Edwarda Gierka ciasną Mokkę postanowiono rozbudować. W 1977 roku  „Dziennik Łódzki” pisał: „Dzięki powiększeniu lokali kawiarni Mocca, restauracji Staromiejskiej i baru Słonecznego liczba miejsc przy stolikach wzrośnie w Pabianicach o 350. Chętnie zaglądali tutaj piłkarze łódzkich klubów, widywano nawet Zbigniewa Bońka. Za sylwester w Mokce trzeba było zapłacić 1.800 zł od osoby –nieco mniej niż w słynnej łódzkiej restauracji Europa (2.400 zł) czy Kaskadzie (2.500 zł).

POSŁUCHAJ PIOSENKI O KAWIARNI "MOCCA" - TUTAJ

Pod koniec zeszłego wieku prywatny najemca zmienił nazwę kawiarni. Odtąd (krótko) była tutaj restauracja Europa z domowym rosołem, bigosem, schabowym i frytkami. Ale szło to kiepsko. Nie pomagały organizowane w Europie bale mistrzów sportu, charytatywne potańcówki, nawet cotygodniowe striptizy. Wkrótce do upadłej Europy wprowadził się wydział finansowy ratusza, a potem Urząd Skarbowy. 

Roman Kubiak

PRZECZYTAJ INNE ARTYKUŁY TEGO  AUTORA (Romana Kubiaka):

Ten wirus zabił tysiące. A zaczęło sie podobnie jak z koronawirusem

100 milionów dolarów czeka na pabianiczanina!

Ogromny spadek dla rodziny z Pabianic?

Gdy pabianiczanie płynęli do Brazylii. Za chlebem

Jak szynka z Pabianic podbiła Stany Zjednoczone

Będzie wymiana pieniędzy: za 100 starych złotych - tylko 1 zł

Co Adolf Hitler robił w Pabianicach we wrześniu 1939 roku?