Zaczęło się banalnie – od urlopu, jaki w sierpniu 1931 roku zafundował sobie Zięba. „Pan dyrektor udał się na wypoczynek do Kazimierza nad Wisłą. Powróci za około trzy tygodnie” – zanotowano w urzędowym dzienniku. Mieszczącym się przy ulicy św. Rocha pabianickim oddziałem Kasy Chorych miał w tym czasie kierować pierwszy zastępca Zięby. Kasa dysponowała sporymi pieniędzmi ze składek pracowniczych. Jej zadaniem było finansowanie opieki zdrowotnej (wizyt u lekarzy, interwencji pogotowia, pobytów w szpitalach i sanatoriach) tym osobom, które wpłacały składki ubezpieczeniowe.

Gdy tylko zamknęły się drzwi za dyrektorem Ziębą (od trzech lat piastującym stanowisko w Pabianicach), rozdzwoniły się telefony w komendzie policji i u prokuratora. Szeregowi pracownicy Kasy Chorych, jeden przez drugiego, donosili na szefa. Według prasy, takich donosów było kilkadziesiąt. „Władze śledcze powiadomiono, iż dyrektor miał korzystać z każdej sposobności, aby wyłudzać pieniądze zarówno od pracowników Kasy Chorych, jak i interesantów, dostawców oraz osób ubezpieczonych. Chodzi o grube tysiące złotych” – napisał „Głos Poranny”.

„Doniesienia na Ziębę i zarzuty wobec niego skłoniły komisarza policji do bezzwłocznego zawieszenia dyrektora w urzędowaniu. Do Pabianic przyjechał z Warszawy wizytator, p. Dziamarski, który z wielką energią wziął się do pracy” – informowała prasa.

Wizytator i śledczy ustalili, że zarzuty wobec Zięby są zasadne. „Zmuszał urzędników do żyrowania mu weksli, ani myśląc o wykupieniu tych weksli. Brał też od podwładnych pożyczki (bezzwrotne) i wykorzystując swoje stanowisko, wyłudził klika tysięcy złotych od dostawcy mleka dla Kasy Chorych” – pisał „Głos”. Szacowano, że nadużycia popełnione przez dyrektora przekroczyły 20 tysięcy zł. Zięba to „ładny ptaszek”… - szeptano w mieście.

 

Aresztować go!

Prokurator wydał nakaz aresztowana Zięby. „Do policji w Kazimierzu nad Wisłą wysłano polecenie natychmiastowego sprowadzenia Zięby do Pabianic” – pisał dziennik „Republika”. „Jednakże polecenie to nie mogło być wypełnione, gdyż Zięba, w obawie przed aresztowaniem, zbiegł w niewiadomym kierunku”. Rozesłano listy gończe.

Tropem byłego dyrektora ruszyli policyjni wywiadowcy z Kazimierza nad Wisłą. Wkrótce ustalono, że zbieg zaszył się w stolicy. Dwa dni później prasa pisała: „W ubiegłą sobotę jeden z wywiadowców policji zwrócił uwagę na pewnego osobnika, bawiącego się w znanej warszawskiej restauracji Adria przy ulicy Moniuszki. Osobnik ów zdawał się być  identyczny z wyrażonym na fotografii w listach gończych.

Wywiadowca zwrócił się o wsparcie kolegów z komisariatu, po czym policjanci obsadzili wejście do restauracji. Za pośrednictwem kelnera wywołali podejrzanego pod pozorem, że chce się z nim widzieć jakaś kobieta. Nie przeczuwając podstępu, Zięba przeprosił towarzystwo przy stoliku i wyszedł. Gdy wywiadowcy otoczyli go i nakazali mu pójść do komisariatu, Zięba błyskawicznie rozepchnął policjantów i rzucił się do ucieczki”.

W dalszej części relacji z próby zatrzymania Zięby gazeta pisała: „Wywiadowcy byli przygotowani na atak zdemaskowanego złoczyńcy. Zięba nie zdołał ubiec kilkudziesięciu kroków, gdy został obezwładniony i odstawiony do komendy. Stamtąd zaś - wobec stawiania oporu policji – przewieziono go do Pabianic, następnie osadzono w łódzkim więzieniu przy ul. Kopernika. Jest teraz do dyspozycji sędziego śledczego, p. Borka.

Przy aresztowanym znaleziono zaledwie 29 złotych i 30 groszy. Podczas dochodzenia zbadano też towarzystwo siedzące wraz z Ziębą przy stole w Adrii. Jak się okazało, Zięba przybył do restauracji z kobietą - przygodną znajomą. Po wylegitymowaniu, kobietę puszczono wolno”.

 

Kawał cwaniaka

 „Krętacz, cwaniak, łapownik, nawet gońcy Kasy Chorych musieli mu płacić haracz” – grzmiał prokurator oskarżający Ziębę. „O wartości moralnej Zięby niech świadczy fakt, iż kilkakrotnej zmiany swych przekonań politycznych dokonywał wyłącznie po to, by utrzymać się na stanowisku. To piskorz i kameleon” – pisał „Głos”. Oskarżony Zięba wyłudzał pieniądze także od lekarzy i pacjentów. Ci ostatni dawali mu łapówki, jeśli chcieli dostac skierowanie i podleczyć się w sanatorium.

W listopadzie 1931 roku Władysław Zięba stanął przed sądem. „Sprawę rozpatrywał sędzia Lewandowski, oskarżał prokurator Grzegorzewski, bronił adwokat Lilker” - relacjonowała prasa. „Na pytanie sędziego, czy oskarżony przyznaje się do winy, Zięba odpowiedział przecząco. Twierdzi, iż cała sprawa oparta jest na podłożu politycznym. Jednakże liczni świadkowie w całości potwierdzili przed sądem akt oskarżenia.

Prokurator Grzegorzewski w mocnych słowach scharakteryzował rodzaj przestępstwa Zięby, podkreślając, że nic nie usprawiedliwia nadużyć dokonanych w stosunku do niezamożnych pracowników i dostawców przez dobrze sytuowanego i działającego w pełni świadomości dyrektora Kasy Chorych”.

Obrońca starał się wykazać, że Zięba zaciągał jedynie prywatne pożyczki, co nie jest karalne. „Gdyby oskarżony dziś jeszcze pracował, na pewno wywiązałby się z wszelkich należności” – upierał się obrońca, wnosząc o uniewinnienie oskarżonego.

Sąd był zdumiewająco łagodny. Władysław Zięba został skazany na rok więzienia. Po złożeniu apelacji, karę zmniejszono mu o połowę.

Zięba stawał przed sadem jeszcze kilkakrotnie. Za wyłudzenie 20 tysięcy zł od znanego w Pabianicach lekarza, siedział rok. Za przywłaszczenie pieniędzy przemysłowca, inżyniera Karola Thiela – także siedział rok.

Nigdy nie udało się ustalić, na co (lub na kogo) Władysław Zięba przepuszczał cudze pieniądze. Podejrzewano, że zgubiły go kobiety…