Powód był złowieszczy - z fabrycznego magazynu zginęło 18 litrów spirytusu metylowego.

Spirytus metylowy (metanol) zniknął z Fabryki Lamp Żarowych przy ulicy Partyzanckiej, gdzie 31 grudnia 1965 roku zauważono włamanie. Brakowało prawie pół bańki trucizny. Fabryka sprowadzała metanol w dużych ilościach - do czyszczenia szkła i zasilania palników w maszynach produkujących żarówki. Wszyscy pracownicy fabryki byli przeszkoleni przez behapowca w obchodzeniu się metanolem. Wiedzieli, że spirytus metylowy to bardzo groźna trucizna, wyglądem i zapachem przypominająca spirytus ze sklepu monopolowego. Stąd łatwo go pomylić ze spirytusem spożywczym. Wiedzieli, że wypicie zaledwie 8 gramów metanolu spowoduje ślepotę, a wypicie 12–20 gramów to nieuchronna śmierć. Mimo to zimą metanol „wyparował”.

„W sylwestra 1965 roku organa śledcze Wojewódzkiej Komendy Milicji Obywatelskiej postawione zostały w stan alarmu wiadomością o kradzieży spirytusu metylowego w Pabianicach” – donosił „Dziennik Łódzki”. „Pierwszy sygnał otrzymano z Pogotowia Ratunkowego, gdzie zgłosił się mieszkaniec Pabianic Edmund B., u którego stwierdzono objawy zatrucia. Szybkie śledztwo doprowadziło do ujęcia Ryszarda S., pracownika Fabryki Lamp Żarowych w Pabianicach, który z tych zakładów skradł 18 litrów spirytusu metylowego”.

Zatrzymany przez milicjantów Ryszard S. „szedł w zaparte” – podczas przesłuchań nie zdradził, komu rozdał albo sprzedał ponad 10 litrów metanolu. W komórce należącej do złodzieja znaleziono kanister z 8 litrami skradzionej trucizny.

„Sytuacja w mieście była bardzo groźna, gdyż rozwleczenie takiej ilości skażonego spirytusu mogło doprowadzić do masowych zatruć obywateli, oślepnięć, a także wielu przypadków śmierci” – pisali pabianiccy milicjanci w raporcie do komendy MO w Łodzi. „Tym bardziej, że skażony alkohol łatwo mógł się pojawić na sylwestrowych zabawach w mieści i okolicy. Krótko mówiąc, zatruć mogło się kilkaset osób, a oślepnąć - jeszcze więcej.

Aby Pabianice nie stały się miastem ślepców, w sylwestrowe popołudnie ściągnięto nad Dobrzynkę milicjantów z Łodzi, Zgierza i Piotrkowa Trybunalskiego. Przyjechały też auta marki Warszawa i Nysa z megafonami na dachach. Samochody krążyły po Pabianicach, nadając komunikat: „Nie pijcie alkoholu niewiadomego pochodzenia, to śmiertelna trucizna!”. Co 15 minut nadawano także komunikaty radiowe. Samochody MO z megafonami krążyły po ulicach przez 6 godzin.

Akcja w melinach

W tym czasie milicjanci przeczesywali pijackie meliny przy ulicach: Fornalskiej, Szewskiej, Buczka, Kopernika, Piotra Skargi, Batorego, Garncarskiej, Bocznej, Konstantynowskiej, Żwirki i Wigury, Majdany, Maślanej, 7 Listopada, Strzelczyka, Targowej, Pięknej, Konopnickiej, Żukowa, Dąbrowskiego, Sienkiewicza, Kamiennej, Matejki. Szukano podejrzanego alkoholu. Milicja wiedziała już (z zeznań drobnych pijaczków), że złodziej Ryszard S. (mieszkający przy ulicy Lutomierskiej 1) dwoma litrami metanolu poczęstował kolegów, a osiem litrów sprzedał w melinach.

 Podczas akcji w melinach milicjanci znaleźli kilkaset butelek z czymś, co pachniało jak spirytus albo bimber. Natrafiono też na jedenaście domowych bimbrowni, pracujących pełną parą – jak to przed Nowym Rokiem.

Butelki z podejrzaną zawartością opieczętowywano. Milicja woziła je do dyżurujących laboratoriów w Polfie, szpitalu i sanepidzie, gdzie ciecz była badana na zawartość metanolu. Zmasowana i bardzo głośna akcja milicji sprawiła, że z wielu sylwestrowych stołów zniknął skradziony metanol, zmieszany już z wodą, sokiem, miodem albo zaprawką z palonego cukru.  Jednak nie ze wszystkich stołów. Nocą z 31 grudnia 1965 roku na 1 stycznia 1966 roku ciężkiemu zatruciu metanolem uległo co najmniej 20 osób.

„Dziennik Łódzki” z 4 stycznia 1966 roku, który wyraźnie ukrywał skalę nieszczęść, napisał: „Groźną dla zdrowia trucizną czczono w Pabianicach Nowy Rok. Skutki nie dały długo na siebie czekać. Pierwszy zgłosił się do lekarza z objawami zatrucia Edmund B. (ul. Piękna 16). Lekarz wszczął alarm. Milicjanci poszli tropem metanolu. Ustalili, że wypiło już 7 osób, w tym złodziej metanolu - Ryszard S. W kilku domach spirytus metylowy czekał na świąteczne stoły. Pabianicka milicja uratowała lekkomyślnych. Śledztwo wszczęła Prokuratura Miejska. Ryszard S. będzie odpowiadał za kradzież metanolu i następstwa tego czynu”.

Informacje o skali zatruć i ofiarach władze utajniły. Dziś wiadomo jedynie, że mimo starań lekarzy zmarły co najmniej cztery osoby, a kilka oślepło. Do mieszkańców Pabianic dotarła tylko wiadomość wydrukowana 10 stycznia 1966 roku w „Dzienniku Łódzkim”, pod tytułem: „Na szlaku wielkiej grozy”. Pisano wówczas: „Tylko energicznej, błyskawicznej i ofiarnej akcji Komendy MO w Pabianicach, która odnalazła w porę zapasy spirytusu, należy zawdzięczać uratowanie szeregu rodzin przed nieszczęściem”.

 

Tropem trucizny

Według archiwalnych meldunków milicji, trucizna z fabryki żarówek najpierw  pojawiła się przy ulicy Partyzanckiej 56, gdzie mieszkała rodzina S. To tutaj złodziej Ryszard S. przyniósł kanister z zatrutym alkoholem. Gospodarzowi, który był jego kumplem od kielicha, dał w prezencie 2 butelki. Kumpel zaniósł metanol na bocznicę kolejową swego zakładu pracy i tam poczęstował kolegów. Zatruł czterech.

Kanister z metanolem Ryszard S. zaniósł do domu przy ul. Armii Czerwonej 46, gdzie w mieszkaniu rodziny M. szykowano sylwestrową zabawę na 6 par uczestników. Wodą i sokiem z cytryny domownicy rozcieńczyli 6 litrów zatrutego spirytusu. Spróbowali tylko po kieliszku, by wystarczyło na zabawę aż do rana. Do północy zatruło się 10 osób.

W mieszkaniu rodziny S. przy ul. Armii Krajowej 4 milicja znalazła ponad 5 litrów rozcieńczonego metanolu. Miało się tutaj bawić 7 par, w tym 3 pary 18-latków.

Według milicyjnego raportu, „prywatka miała być wspólna dla części mieszkańców tego domu. Syn gospodyni z parteru przyszedł w południe podpity. Położył się i spał. Po południu przybiegł kolega R. O. z pytaniem, czy mu nic nie jest. Kazał natychmiast wyrzucić tę wódkę. Za chwilę wrócił z milicją. Wtedy kolega syna gospodyni przyniósł z obórki zatrutą wódkę i milicja ją zabrała”.

 „Dziennik Łódzki” rozmawiał z dyrektorem naczelnym Fabryki Lamp Żarowych, skąd skradziono metanol. Inżynier Józef Łojan stwierdził: „Ryszard S. ukradł skażony spirytus w pełni świadomy, że jest to trucizna. Każdemu pracownikowi, a więc i Ryszardowi S., behapowiec kładzie łopatą do głowy wiadomości na temat bezpieczeństwa pracy, ze szczególnym uwzględnieniem rozdziału o skażonym spirytusie. Przed świętami respektowano w fabryce specjalne zarządzenie dotyczące metanolu. Dlatego to, co zrobił Ryszarda S. było pospolitym łajdactwem. Ludzie oczekują przykładnej kary dla truciciela!”.