ad

Na drugim piętrze kamienicy przy ulicy Zamkowej, tam gdzie dziś stoi biurko prezydenta Pabianic, przed wojną stał dentystyczny fotel. Pochylał się nad nim doktor Jakub Szapocznikow, stomatolog z dyplomem medycznych studiów w Berlinie i praktyką w renomowanych niemieckich klinikach. Za ścianą gabinetu bawiła się córeczka doktora, ośmioletnia Alinka. Wtedy jeszcze nikt nie przypuszczał, że z Aliny, która przejdzie przez piekło hitlerowskich obozów koncentracyjnych wyrośnie światowej sławy rzeźbiarka.

***

Szapocznikowie sprowadzili się do Pabianic z Kalisza, gdzie 16 maja 1926 roku na świecie powitali pierwsze dziecko, Alinę. Zamieszkali na Nowym Mieście, pośród pabianickiej inteligencji. Nie byli religijnymi Żydami, ubierali się jak sąsiedzi, jadali jak sąsiedzi, nie palili szabatowych świec. Matka dziewczynki, Ryfka, częściej nazywana „po polsku” Reginą, chętnie i o każdej porze spieszyła z pomocą chorym. Była cenionym w Pabianicach pediatrą. Mówiono, że od biednych brała tylko pół zapłaty.

 

Alina uczyła się w Szkole Podstawowej nr 1 i Gimnazjum Królowej Jadwigi. Do klasy z Polkami wolno było chodzić tylko dwóm żydowskim dziewczynom. Tą drugą była Rita Hilton, córka dentystów z Nowego Miasta. Alina i Rita siedziały w jednej ławce. Młodszy brat Aliny, Mirek, nie miał tak wygodnie, bo do żydowskiej szkoły w Łodzi jeździł tramwajem.

Gdy na gruźlicę zmarł dentysta Jakub Szapocznikow, Alina miała dwanaście lat. Tego dnia skończyło się jej beztroskie dzieciństwo.

 

***

Pół roku po okupowaniu Pabianic Niemcy zagonili Żydów do getta na Starym Mieście. Żydówce Ryfce Szapocznikow pozwolili wziąć z domu tylko ubrania dwojga dzieci, w jednej walizce. Osiem tysięcy przymusowych mieszkańców getta wytyczonego kolczastymi drutami między ulicami Garncarską, Kapliczną, Tuszyńską, Sobieskiego i Batorego nie miało prawa przekraczać granicy strefy. Dwa razy dziennie, rano i popołudniu, pozwalano przejść przez tory tramwajowe biegnące środkiem ulicy Warszawskiej. Najcenniejsze w getcie było jedzenie, woda i drewno do ugotowania zupy z buraka. Zewsząd bił smród odchodów. Co odważniejsi Żydzi wymykali się nocą za kolczaste druty, by przynieść z miasta czapkę ziemniaków, mąkę albo cebulę.

Regina Szapocznikowa z dwojgiem dzieci przycupnęła w izbie zrujnowanej kamienicy przy Kościelnej, plecy w plecy z czterema żydowskimi rodzinami. Od świtu przyjmowała pacjentów w prowizorycznym ambulatorium koło bożnicy. Mogła im ulżyć tylko jodyną, bandażem z podartej w pasy koszuli i dobrym słowem, bo lekarstw nie miała. Alina uczyła się szyć na kursie zawodowym przy wytwórni wyrobów bieliźniarskich i sukien Leona Glazera.

 

W trzecim roku okupacji Niemcy likwidowali getto. Żydów z tobołkami na plecach pognali środkiem Pabianic na stadion Towarzystwa Sportowego Kruschender przy kościele na Nowym Mieście. Najmniejsze dzieci wyrywali z objęć matek, tłukli główką o ścianę i wyrzucali za płot. Takich nie potrzebowali. Starców i większe dzieci pognali na stację kolejową, gdzie stały towarowe wagony z kursem do krematorium.

Reszta koczowała pod gołym niebem, w deszczu i chłodzie, nim Niemcy podstawili długie tramwaje kursujące z pabianickimi Żydami do łódzkiego getta. Niedługo potem Alinę z mamą i bratem w bydlęcych wagonach wywieziono do Oświęcimia, a stamtąd do obozu w Bergen-Belsen koło Hanoweru i do Buchenwaldu. Przez niemal rok w lazarecie pod kominem krematorium lekarka Szapocznikowa doglądała pacjentów i skazanych na śmierć. Po Mirku ślad zaginął. Alina sprzątała lazaret i pracowała w fabryce amunicji.

Do Terezina w okupowanych Czechach matkę i córkę wyprawiono za karę, bo doktor Regina ośmieliła się upomnieć niemieckiego lekarza, że nie dość sumiennie wykonuje swe medyczne obowiązki. Była jesień 1944 roku. Matkę i córkę naziści rozdzielili.

 

***

Alina przetrwała. Przeżyły też cztery więźniarki z Czech, Żydówki, z którymi dzieliła pryczę i od których uczyła się języka czeskiego. Obóz w Terezinie, gdzie naziści zamordowali sześćdziesiąt tysięcy Europejczyków, wyzwoliła Armia Czerwona. Więźniarka Szapocznikow ważyła wtedy trzydzieści siedem kilogramów.

Nie chciała wracać do Polski, do Pabianic. „Wiedziała, że Żydzi jadący po wojnie do swych domów nie byli witani zbyt uprzejmie” – tłumaczy tę decyzję Tadeusz Rolke, artysta fotografik i przyjaciel Szapocznikow. Mówiąc wprost, Alina bała się Polaków równie mocno jak Niemców.

Myślała o zamieszkaniu w Pradze. By załatwić sobie czeskie dokumenty z prawem pobytu w stolicy, kłamała jak z nut. Podając się za sierotę z lewobrzeżnego Cieszyna, której w wojennej zawierusze spłonęła metryka, prawie przekonała państwowego urzędnika. Gdy obozowe koleżanki zgodnie poświadczyły, że ta mała brunetka z trochę dziwnym akcentem mówi prawdę, Alina dostała papiery na nazwisko Alena Šapočniková.

Świadectwo śmierci brata odnalazła w Terezinie, w obozowej kartotece więźniów straconych w 1943 roku. Była przekonana, że matka też nie żyje. Czescy znajomi Aliny opowiadali, że doznała szoku, gdy pewnego dnia doktor Regina Szapocznikowa odnalazła córkę w Pradze.

 

***

Matki odwiedzić nie mogła, bo długo nie dostawała pozwolenia na przekroczenie granicy Polski. Dopiero pod koniec 1945 roku Alina dotarła do Łodzi, gdzie matka pracowała w szpitalu i prowadziła prywatny gabinet lekarski. Przez kilka miesięcy matka i córka cieszyły się sobą, strojąc w najpiękniejsze sukienki i buty. Powrót Aliny do Pragi zapamiętała jej koleżanka, Věra Janouškova, wspominając: „Wyciągnęła zza stanika garść banknotów i zawołała: Dziewczyny, jedziemy na plażę!”.

Polka szybko opanowała język czeski, mówiła bez obcego akcentu. Półtora roku po wojnie zapisała się na praską Akademię Sztuk Stosowanych, studiować rzeźbę w pracowni Josefa Wagnera. „Był w niej żar poznawania wszystkiego, co dotykała ręką albo omiatała wzrokiem. Była w niej pasja, budząca w nas podziw i zazdrość” – wspominali koledzy z roku. „Dawaliśmy jej ubrania, bo żadnych nie miała. Była bardzo żywiołowa, miała niespożyte siły, nazywałyśmy ją Torpedą” – wspominały koleżanki z roku. Wkrótce studentka Šapočniková zamieszkała ze starszym o trzydzieści lat rzeźbiarzem, Stefanem Bedřichem.

Obozowych przeżyć nie opowiadała nikomu, nawet najbliższym. „Wstydzę się, że należę do tej samej ludzkiej rasy, co ci, którzy wymyślili obozy zagłady. Dlatego nie rozmawiam na ten temat” - wyznała, gdy dwadzieścia lat później spytał ją o to pisarz i dokumentalista Jean-Marie Drot.

Wolała opowiadać w kamieniu. Dostała wyróżnienie w konkursie na pomnik upamiętniający masakrę w Lidicach, gdzie w 1942 roku Niemcy spalili wieś, rozstrzelali dwustu mężczyzn, kobiety wywieźli do obozów, a dzieci oddali na wychowanie niemieckim rodzinom. W parku uzdrowiskowym koło Hradec Kralove odnawiała barokowe rzeźby.

Wierzyła, że nadeszły lepsze czasy, a jeszcze lepsze nadejdą.

Z tą myślą wstąpiła do czechosłowackiej partii komunistycznej. Jednak gdy w 1948 roku władzę w kraju przejęli  stalinowcy pod wodzą Klementa Gottwalda, podarła czerwoną legitymację.

 

***

Praga stała się dla niej zaściankiem. Z poparciem profesora Wagnera Alina dostała stypendium na studiowanie w Paryżu. Państwowych pieniędzy ledwie wystarczało na czesne. Za mieszkanie i jedzenie płaciła matka, nielegalnie śląc pieniądze z Łodzi. Malarstwa uczyła się w paryskich pracowniach Marcela Gimonda i Paula Niclausse'a.

To tam poznała niepokornego studenta matematyki na Sorbonie, Ryszarda Stanisławskiego.

„To był przypadek” – opowiadał Stanisławski. „Spotkaliśmy się w polskiej stołówce na Porte Royale, którą prowadziła pani Grocholska. Alina przyszła tam na obiad z moim przyjacielem, także studentem rzeźbiarstwa. Po obiedzie umówiliśmy się, spacerowaliśmy po Paryżu, to było niezwykłe”.

Ryszard, chłopak z Sompolna w Wielkopolsce, zachwycił się urodą Aliny, jej mądrością i entuzjazmem. „Nigdy nie traciła czasu, była nieprawdopodobnie twórczym człowiekiem” – w filmie biograficznym wspominał Ryszard Stanisławski, po latach dyrektor Muzeum Sztuki w Łodzi. „Ona bezwzględnie chciała studiować w Paryżu, a wtedy Paryż był artystyczną stolicą świata”.  

Kochankom brakowało pieniędzy na bułkę i wino, wynajęcie mieszkania, naprawienie butów, zapłacenie za szpital i górskie sanatorium, gdy Alina ciężko się rozchorowała na gruźlicę.

Nie dawali rady. Ryszard w dzień studiował, nocami sortował pomidory albo krewetki w targowych halach.

Wspominał:

„Sprawa zrobiła się poważna, byliśmy bez grosza, mieliśmy niespłacone pożyczki. Poszedłem więc na prefekturę z listem, że się zobowiązuję zwrócić pieniądze po ukończeniu studiów, bo obecnie nie mam żadnych możliwości. Pani urzędniczka wzięła mój list i znikła gdzieś w dalszych rejonach biura. Gdy wróciła, powiedziała: Proszę pana, rząd francuski wszystko wziął na siebie i żadnych rachunków nie będziecie płacić”.

 

***

Aby lepiej rozumieć Alinę, Ryszard porzucił matematykę. Zapisał się na historię sztuki, też na Sorbonie oraz w École du Louvre. Ale nadal niewiele pojmował. „Pracuję wciąż i zaczynam w kółko niszczyć, co zrobię, bo nie mogę dojść do ładu z tym, czego chcę” – Alina napisała kiedyś w liście do Ryszarda.

Była szalona. Pewnego lata, gdy oboje podróżowali po Francji, jak zwykle przymierając głodem, Alina zaciągnęła Ryszarda do Vallauris. Mieszkał tam Pablo Picasso. Polacy zastukali we wrota górskiej posiadłości wielkiego artysty. Picasso akurat podlewał pomidory. Na pytanie, co sprowadza młodych ludzi do Picassa, Ryszard odparł: „Chcieliśmy panu złożyć hołd”, a Alina dodała: „I pożyczyć trzy tysiące franków”.

 „Alina miała taką odwagę, która mnie czasem krępowała” – wspominał Stanisławski. „Wstyd mi się zrobiło, jak cholera, ale Picasso zbliżył się do nas i spytał, skąd jesteśmy. Objął nas za szyje i zaprowadził do willi. Usiedliśmy, zaczęliśmy rozmawiać. Picasso spytał: Zjemy razem kolację, bo zbliża się wieczór?”.

 „Aby w sztuce coś stworzyć, trzeba mieć odwagę dziecka” – jakiś czas później Alina napisała w liście do Ryszarda.

***

We Francji znowu uwierzyła w nadciąganie lepszych czasów. Otaczała się francuskimi artystami i pisarzami, jawnie wychwalającymi Związek Radziecki jako państwo sprawiedliwości społecznej i przyszłości. Była pod wielkim urokiem Pabla Picassa i Fernanda Legera, którzy całym sobą dawali dowód, że można być przyzwoitym lewicowcem i znakomitym artystą. Alina zapisała się do francuskiej partii komunistycznej.

Rozmyślała o powrocie do Polski: „Chodzi o kawałek dobrej roboty” – tłumaczyła swe rozterki. Wróciła szybciej niż planowała, bo za sprawą apelu ambasadora Polski w Paryżu, Jerzego Putramenta. Gdy w 1950 roku polskie władze wtrąciły francuskich dyplomatów do więzienia za rzekome szpiegostwo w Szczecinie, a w odwecie Francja wydaliła polskich komunistów, ambasador wezwał rodaków studiujących we Francji, by czym prędzej wracali do ojczyzny.

„Ten, kto teraz nie wróci, w przyszłości nie będzie już miał takiej możliwości” – groził Putrament, gdy komunistyczne władze Polski zaostrzyły relacje z rządem Francji.

Alina i Ryszard spakowali manatki. W 1951 roku wysiedli z pociągu na zrujnowanym dworcu w Warszawie. Zamieszkali na Saskiej Kępie. Alina od razu znalazła zajęcie w pracowni rzeźbiarskiej produkującej ornamenty dla budynków Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej. Dzięki temu dostała przydział na pokój z kuchenką przy ulicy Marszałkowskiej 15. Ryszard pracował w Państwowym Instytucie Sztuki.

Wzięli ślub. Gdy lekarz oznajmił im, że Alina nie może urodzić dziecka, adoptowali chłopca, Piotra. Artystka dostała zajęcie przy odbudowie gdańskiego Starego Miasta, wraz z Oscarem Hansenem rzeźbiła pomnik Chopina, za który dostali wyróżnienie. Spod jej ręki wyszedł projekt pomnika Bolesława Bieruta. Pracowała po czternaście godzin dziennie.

Jej uczucia do Ryszarda Stanisławskiego gasły jak iskra za parowozem. W 1957 roku Alina związała się z Romanem Cieślewiczem, jednym z największych grafików dwudziestego wieku, plakacistą. Zapragnęła wystaw w Warszawie, Krakowie i Pradze. A najlepiej w Paryżu. Zapragnęła artystycznej sławy.

Wykonała kilka socrealistycznych rzeźb, stanęła do konkursów na pomniki Chopina, Bohaterów Warszawy, Słowackiego, Ofiar Auschwitz. Jej trzymetrowy odlany z brązu Pomnik Przyjaźni Polsko-Radzieckiej stanął w holu Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina. Przedstawiał dwóch mężczyzn w przyjacielskim uścisku, trzymających w rękach nierozwinięty sztandar. Rozmontowano go i wywieziono w 1992 roku.

„Wielu uwierzyło, że socrealizm stwarza możliwości” – zauważył reżyser Andrzej Wajda. „Musiało minąć trochę czasu, zanim artyści zorientowali się, że nie tworzą nowego świata, lecz imitację sztuki radzieckiej”.

***

Śmierć Stalina i ujawnienie straszliwych bolszewickich zbrodni z rozkazu generalissimusa, zdruzgotały Szapocznikow. Odtąd jej rzeźby wyraźnie uciekały od socrealizmu. Odlana w brązie praca Aliny, „Ekshumowany”, to hołd dla Lászlo Rajka, syna szewca, węgierskiego komunisty i szefa tajnej policji, powieszonego przez innych komunistów w 1949 roku i zrehabilitowanego podczas powstania w 1956 roku.

„Alina bardzo przeżyła stracone złudzenia co do komunizmu. Odesłała do Paryża legitymację partyjną, rzuciła kamień jako materiał zapewniający trwałość, stabilność, wszystko to, co symbolizował komunizm. Przerzuciła się na nowoczesne żywice. Robiła obiekty z pordzewiałych prętów: drapieżnych, mniej oczywistych” – wspominał malarz Wojciech Fangor, przyjaciel artystki.

Wspólna wystawa prac Aliny Szapocznikow i malarza Jerzego Tchórzewskiego w warszawskiej Zachęcie otworzyła jej drzwi najlepszych galerii w Europie. Na zamówienie francuskiej telewizji Roman Polański nakręcił film o rzeźbiarce. Zanim skończył, Alina znów zatęskniła za Paryżem. W Polsce kotwiczyła ją długotrwała choroba matki i związek z Cieślewiczem, którego dopiero sześć lat później zdołała nakłonić do wyjazdu.

 „Wyruszyła pociągiem w 1963 roku z jedną siatką w ręce. Miała w niej szczoteczkę do zębów, a ta szczoteczka wciąż wypadała z siatki” – wspominał Wajda. „Można powiedzieć, że na podbój Paryża Alina jechała ze szczoteczką do zębów”.

W Paryżu zaczęła rzeźbić to, co najbardziej ją interesowało - ludzkie ciało, najczęściej własne. Sięgała po nowatorskie żywice syntetyczne, cement, szkło. Z masy plastycznej odlała swoją twarz, piersi, nogi, brzuch - powiększone i zwielokrotnione, utrwalając ulotne momenty życia, jego paradoksy i absurdalność. Powstawały też poliestrowe lampy z abażurami w kształcie kobiecych ust i piersi.

Wciąż coś kreśliła, drobnymi rysunkami pokrywała każdą wolną przestrzeń, także paczki po papierosach i rachunki za prąd. W pracowni nie fundowała sobie przerwy na kawę ani obiad. Papierosy paliła niemal bez przerwy. W 1965 roku za wykonaną z cementu i stali rzeźbę „Goldfinger”, tytułem nawiązującą do angielskiego filmu z Jamesem Bondem, dostała nagrodę fundacji Copley. Jurorami konkursu byli mistrzowie: Marcel Duchamp i Max Ernst.

Do asamblaży brała fragmenty bielizny i skrawki podartych fotografii. O swej sztuce mówiła: „Ja produkuję niezgrabne przedmioty”.

 

W Paryżu zaprzyjaźniła się z Pierre’em Restany’m – krytykiem sztuki, założycielem artystycznej grupy „Nowy Realizm”. Ten nurt porwał ją. Odtąd w rzeźbiarskich pracach Szapocznikow używała poliestru, umiejętnie podświetlając go. „Była uformowana przez ekstremalne doświadczenie cielesne i moralne” – uważał Restany. „Choć tego po sobie nie pokazywała, cierpiała po obozowych przeżyciach podczas wojny. Cierpienie co i raz wychodziło w jej sztuce”.

 Owładnięta pasją tworzenia, późno zauważyła, że z dnia na dzień opada z sił. Lekarze zdiagnozowali raka piersi. Alina przeszła operację, dostała skierowanie na długotrwałą terapię. W sierpniu 1969 roku ostatni raz przyjechała do Polski.

***

Spieszyła się. Śmiertelna choroba nakręcała w niej chęć życia. Pracowała jak szalona. Jeden za drugim z pracowni wychodziły rzeźbiarskie cykle: „Nowotwory” i „Zielnik”. W masie plastycznej utrwaliła odlewy ciała syna. Z pasją tworzyła kompozycję „Pogrzeb Aliny”, zatapiając w poliestrowej materii, symbolizującej śmiertelnie chore ciało, bardzo osobiste przedmioty: bieliznę, strzępy skrwawionej gazy, skrawki fotografii.

Jesienią 1972 roku ostatni raz pokazała się publicznie, w paryskiej ambasadzie.

Choroba wycieńczała ją. „Chcę, żebyście pamiętali, że każdy liść fruwający, który można widzieć, każdy śmieć, który można dotknąć, każdy smak czy zapach, czy szum wiatru jest ważniejszy od wszystkich dzieł sztuki i sukcesów artystycznych” – żegnała się z najbliższymi.

Na Akademii Sztuk Pięknych w Nicei jesienią miała objąć katedrę rzeźby. Nie zdążyła. Alina Szapocznikow zmarła 2 marca 1973 roku we francuskim sanatorium Praz- Coûtant w Passy. Pochowano ją na paryskim cmentarzu Montmartre.

Dopiero po pogrzebie odnaleziono testament z dyspozycją, że chce Alina spocząć w Warszawie.

Roman Kubiak

(fragment książki „My, pabianiczanie”)