Harald Wiktor Krusche – syn fabrykanta, inżynier, budowniczy fabryk chemicznych w Ameryce Północnej, był bardzo mądrym człowiekiem. Dorosłym i dzieciom niezmiennie zadawał pytanie: „No i czego Cię dzień dzisiejszy nauczył?”.

Wywodził się z klanu Kruschów, który do Pabianic przywędrował w XIX wieku z południowej Francji przez Saksonię. Jego przodkowie, tkacze i kowale, zakładali nad Dobrzynką manufaktury włókiennicze, chemiczne i odlewnie żelaza. Wszyscy Kruschowie dbali o staranne techniczne wykształcenie synów i wnuków. Z tej przyczyny Harald studiował na Politechnice Gdańskiej, we Lwowie oraz w londyńskiej Imperial College. Miał zostać inżynierem, jak ojciec.

Był synem przemysłowca Edwarda Ernesta Kruschego i Wandy z domu Hadrian, absolwentki elitarnej żeńskiej szkoły Lette Verein w Berlinie. Urodził się 21 marca 1909 roku w Łodzi, ale wychowywał i dojrzewał w Pabianicach. Rodzice Haralda wyznawali protestantyzm i legitymowali się herbem szlacheckim.

Uważali się za Polaków, w domu rozmawiali po polsku, dzieciom podsuwali polskie książki. Oprócz języka polskiego i niemieckiego, mali Kruschowie uczyli się francuskiego, angielskiego i rosyjskiego.

Ojciec Haralda - inżynier z dyplomem szwajcarskiej politechniki w Winterthur, znał się na chemii przemysłowej, zwłaszcza barwnikach. Jego łódzka fabryka „przetworów chemicznych specjalnie dla apretur” – jak pisano na szyldach reklamowych - produkowała barwniki do tkanin i utrwalacze wysyłane do Francji, Anglii, Niemiec i Włoch. Edward Krusche miał udziały w pabianickiej firmie włókienniczej „Krusche & Ender”. Grał na fortepianie, podobnie jak żona, szczycąca się znajomością ze światowej sławy pianistą i premierem Polski, Ignacym Paderewskim. Zmarł przedwcześnie, bo w wieku pięćdziesięciu czterech lat. Harald Wiktor miał wtedy szesnaście lat, a jego siostra Nora - trzynaście.

 

Chłopak ze „Śniadeckiego”

Harald chodził do pabianickiego Gimnazjum im. Jędrzeja Śniadeckiego. Oprócz dużej biblioteki szkoła miała nowocześnie wyposażone pracownie: chemiczną, fizyczną i laboratorium. Nastoletni Krusche skwapliwie z tego korzystał. Jego gimnazjalnym kolegą był Zenon Gałdek – po latach porucznik Wojska Polskiego, w 1940 roku zamordowany przez Sowietów w Charkowie, strzałem w tył głowy. Harald, który czuł się Polakiem i nie miał wątpliwości, że chce być Polakiem, na naklejkach swych kajetów stawiał podpis „Krusze”.

Maturę zdał koncertowo. Miesiąc później zameldował się u komendanta Szkoły Kawalerii w Grudziądzu. Ponieważ w dzieciństwie jeździł wierzchem, szkolono go tylko w strzelaniu i fechtunku. Dostał przydział do 4. Pułku Strzelców Konnych w Płocku, skąd po kolejnych ćwiczeniach wyruszył do 14. Pułku Ułanów Jazłowieckich we Lwowie. Harald nosił dystynkcje podporucznika.

Prosto z wojska pojechał zdawać egzaminy na Politechnice Gdańskiej. Był 1930 rok. Krusche studiował chemię, gdy w Niemczech po władzę sięgnął Adolf Hitler. Wtedy Gdańsk stał się areną faszystowskich ekscesów: napadów, prowokacji, zamachów. Rok później Harald z kilkoma kolegami narodowości polskiej przeniósł się do Lwowa, na tamtejszą politechnikę.

Studenckie praktyki miał na polach naftowych Rumunii. Podczas wakacji we Lwowie poprowadził do ołtarza pannę Janinę Wierzyńską, córkę pisarza Hieronima Wierzyńskiego i Marii d`Abancourt. Ślub był skromny, choć zjechał nań niemal cały klan Kruschów.

Inżynier Harald Krusche tuż przed wybuchem wojny.

Los żołnierza

Wojna zastała Haralda pod Sierpcem, jako ułana Nowogródzkiej Brygady Kawalerii dowodzonej przez generała Władysława Andersa. Porucznik Krusche bili się z Niemcami pod Mińskiem Mazowieckim, Krasnobrodem, Hutą Różaniecką i Morańcami. Gdy 14 września 1939 roku Sowieci zdradziecko napadli na walczącą z hitlerowcami Polskę, znalazł się w matni. Pod wsią Władypol Armia Czerwona otoczyła naszych ułanów i pułk się poddał.

Porucznik nie skapitulował. Gdyby to zrobił, niechybnie skończyłby w piachu Katynia, z kulą w głowie. Dogłębnie przekonany o perfidii i nikczemności Rosjan, Krusche zakopał broń, po czym w cywilnym ubraniu przedostał się do Kielc. Okupujący miasto hitlerowcy wysłali go do obozu jenieckiego Oflag II C w Woldenbergu (obecnie Dobiegniew w Lubuskiem). Inżynier Harald Krusche prowadził tam wykłady dla dyplomowanych oficerów. Najwięcej słuchaczy miały jego prelekcje na temat rozwoju światowego przemysłu.

W barakach oflagu przesiedział niemal pięć lat. Gdy Trzecia Rzesza kurczyła się pod naporem aliantów, jeniec Krusche uciekł wraz z dwoma kolegami: porucznikiem Andrzejem Szczerbą i majorem Feliksem Szymańskim. Major był cichociemnym, powstańcem warszawskim. Trzej uciekinierzy brnęli w śniegu po kolana. Jakimś cudem szalonym Polakom udało się pokonać prawie czterysta kilometrów po terenie Niemiec. Dotarli aż nad Bałtyk. Z wybrzeża Danii w skradzionej rybackiej łódce wiosłowali w kierunku Szwecji. Dopłynęli.

Harald krótko udzielał się w sztokholmskim Czerwonym Krzyżu, po czym ochotniczo przystąpił do ekipy jadącej ewakuować więźniów hitlerowskiego obozu koncentracyjnego Bergen-Belsen w Dolnej Saksonii. Zajęło to niemal pół roku.

Jako oficer rezerwy dostał skierowanie do polskiej jednostki wojskowej stacjonującej w Dundee (Szkocja). Służył w centrum szkolenia technicznego i zaocznie studiował inżynierię chemiczną w londyńskim Imperial College.

Gdy przebywał w Londynie, odebrał druzgocącą wiadomość: jego żona, Janina, sanitariuszka batalionu „Chrobry I” Armii Krajowej, poległa w powstaniu warszawskim, biegnąc do żołnierza rannego na gruzach kina Colosseum przy Nowym Świecie. Z wojennej pożogi ocalała jedynie siostra Haralda – Nora, kurierka AK, która w odbudowywanej Polsce została profesorem ogrodnictwa warszawskiej Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego.

Okupacja: prawie pięć lat w obozie jenieckim dla oficerów.

Kierunek Kanada

Wieści z Polski rządzonej przez stalinowców nie dawały Haraldowi nadziei na powrót do domu. Krusche postanowił emigrować do Kanady.

- Wybrałem Amerykę Północną, bo dowiedziałem się, że w kanadyjskiej prowincji Alberta znaleziono ogromne złoża ropy naftowej – wspominał. - A że jestem inżynierem chemikiem, zakładałem, iż mogę się tam przydać. Popłynąłem więc do Kanady.

Nie mylił się. Z Montrealu, gdzie tymczasowo zamieszkał, odbył kilka wypraw do dynamicznie rozwijającej się Alberty. Wkrótce na przedmieściu Edmonton dostał posadę inżyniera w dużej firmie nafciarskiej z rafinerią. Trzy lata później, gdy zdobył zawodowe doświadczenia, rozpoczął pisać pracę naukową o nowych metodach przetwórstwa ropy naftowej.

Niedługo potem kanadyjskie ministerstwo przemysłu powierzyło Polakowi zadanie uruchomienia pierwszej w tym kraju instalacji petrochemicznej do wytwarzania propanu. Inżynier Harald Krusche wykonał je szybko i sprawnie, wprowadzając w wytwórni techniczne innowacje własnego pomysłu.

- To były pionierskie czasy – wspominał. – Zdarzało się, że gdy zabrakło jakiegoś składnika do procesu chemicznego, to na dostarczenie paru beczek tej substancji z wschodu Stanów Zjednoczonych czekaliśmy nawet miesiąc. Fabryka była wtedy zamknięta.

Niebawem polski inżynier został dyrektorem świeżo zaprojektowanej wytwórni gazów. Na placu budowy rozległej firmy zatrudnił kilkudziesięciu Polaków, przeważnie byłych żołnierzy armii Andersa.

- Emigrantów z Polski zbytnio w Kanadzie nie ceniono – opowiadał. – Zazwyczaj dostawali skierowania do pracy na roli albo na kolei. Sam miałem kłopoty z uznaniem przez kanadyjskie władze dyplomu inżyniera, choć widniała na nim pieczęć uczelni brytyjskiej.

Przez cztery lata Krusche kierował fabryką chemiczną na prerii w pobliżu Edmonton. Wytwórnia produkowała farby, tworzywa sztuczne i celuloidowe filtry do papierosów. Polak opatentował kilka technologicznych wynalazków, a na wydziale inżynierii chemicznej Uniwersytetu Alberty prowadził wykłady dla studentów z sześciu krajów świata.

W 1951 roku ożenił się z poznaną jeszcze w Szwecji Magdą Suską, z wykształcenia geologiem. Doczekali się dwojga dzieci.

Polaku, ratuj środowisko!

Wiosną 1968 roku władze Kanady zaproponowały Haraldowi Kruschemu posadę szefa wydziału ochrony środowiska w potwornie zadymionym Edmonton, wokół którego pracowały trzy wielkie zakłady chemiczne.

- Kanadyjczycy przerazili się skutkami zanieczyszczeń powietrza i wody – wspomina inżynier. – Do ich świadomości wreszcie dotarło, że zatrute środowisko sprzyja ciężkim chorobom ludzi, skraca życie i zwiększa śmiertelność niemowląt.

Na posadzie szefa ochrony środowiska zaproponowano mi pensję dwa razy wyższą niż miałem w fabryce.

Polski inżynier musiał drastycznie ograniczyć emisję dymu, gazów i pyłów nad Edmonton. Konstruował filtry kominowe i oczyszczalnie ścieków przemysłowych, pracował nad pakietem pierwszych w Kanadzie przepisów o zapobieganiu zanieczyszczenia powietrza, wody i ograniczaniu hałasu w dużym mieście.

- Kazałem zamknąć kryte lodowiska w Kanadzie, póki nie będą w nich zmienione systemy ogrzewania powietrza – opowiada. – Musiałem to zrobić, gdyż ogrzewanie spalinami zatruwało łyżwiarzy i hokeistów.

Krusche (pierwszy z lewej) podczas wyprawy myśliwskiej z kolegami.

Marzenia o podróżach

Krusche lgnął do kanadyjskiej Polonii, chętnie świętował w gronie rodaków. Do Edmonton zaprosił polskiego podróżnika i pisarza Arkadego Fiedlera (autora książek „Dywizjon 303”, „Orinoko” i „Kanada pachnąca żywicą”). Fiedler dołączył do ekspedycji geologicznej, finansowanej przez Haralda i jego żonę. Sprowadzał do Kanady polskich muzyków, urządzał spotkania z polskimi filmowcami, dziennikarzami i sportowcami. Wysyłał dary dla szpitali i szkół w Polsce.

Gdy polski inżynier przeszedł na emeryturę, wreszcie mógł zaprojektować i budować pełnomorski jacht motorowy, o czym marzył od dzieciństwa. Do prac przy swej łodzi zatrudnił stoczniowców z Portland. Jachtowi nadał nazwę „Bachmat” (koń kawaleryjski rasy tatarskiej).

W Hilo na wschodnim wybrzeżu Hawajów Krusche postawił drewniany dom nad zatoką. Gdy runął Mur Berliński, wybrał się do wolnej Polski na zlot przedwojennych kawalerzystów. A miał już wtedy ponad osiemdziesiąt lat. Sędziwi ułani wyznaczyli sobie spotkanie w Grudziądzu.

Marzenie spełnione – Harald ma własnym jachcie.

Harald Krusche dożył niemal stu pięciu lat. Zmarł 27 stycznia 2014 roku w kanadyjskim miasteczku Black Diamond w stanie Alberta. Tam został pochowany.

W dniu pogrzebu koledzy ułani napisali: „Odszedł niezwykły człowiek, wybitny inżynier, kawalerzysta, żeglarz, Wielki Patriota. Po drugiej wojnie światowej nie mógł wrócić do ukochanej Ojczyzny. Dlatego tam, w dalekiej Kanadzie, rozsławił imię Polski”.

Roman Kubiak

--------------------------------------------------------

Fragment książki „My, pabianiczanie” – zbioru 92 biografii wybitnych pabianiczan.