W noc sylwestrową 1967 roku karetki naszego pogotowia wyjeżdżały aż 27 razy. Głównie do obżartuchów i opojów. Wtedy w uspołecznionych sklepach bywała jeszcze kiełbasa, salceson i kaszanka. Co czwartą karetkę wzywano do złamanej nogi – 44 lata temu informował w Życiu Pabianic doktor Leszek Ziemba, kierownik Stacji Pogotowia Ratunkowego. Ambulatorium, w którym nocny dyżur pełnił doktor Henryk Młynarczyk, udzieliło pomocy 22 osobom, w tym dwóm z rozbitymi głowami.
Rok później lekarze pogotowia: Biegaj, Raźniewiska, Ziemba oraz felczerzy: Młynarczyk i Gruda ratowali głównie pijanych i potłuczonych.
Pięć minut przed północą w szpitalu przy ul. Żeromskiego na świat przyszła ostatnia pabianiczanka w 1968 r. „Szczęśliwej mamie, H. Ciupie życzenia złożyła pielęgniarka C. Rudecka” – napisał lokalny tygodnik.
Tego wieczoru ponad 300 osób bawiło się w udekorowanej sali klubu sportowego PTC. Działacze i sportowcy klubu Zjednoczeni ucztowali i tańczyli w sali przy ul. Nowotki (dziś św. Jana).
Sale gimnastyczne I Liceum Ogólnokształcącego, II LO, szkoły muzycznej, Szkoły Podstawowej nr 12 i Szkoły Podstawowej nr 13 pospiesznie zamieniano w parkiety taneczne. Działkowicze wznosili toasty w świetlicach ogródków przy ulicach Karolewskiej (dziś Jana Pawła II) i Karniszewickiej.

BAL Z PARÓWKĄ
Większość mieszkańców witała Nowy Rok na domowych prywatkach. Życie Pabianic z 20 grudnia 1968 r. wydrukowało nawet instrukcję, jak urządzić sylwestra w domu: „Towarzystwo powinno być zgrane, pasować do siebie, i do rozmiarów mieszkania. Trzeba pamiętać, żeby goście mieli na czym usiąść i na czym postawić talerz z jedzeniem”. Co było na talerzu? Ryba po grecku, nerki, plasterki parówek w sosie pomidorowym, makaron zapiekany z szynką, bigos, gołąbki, malutkie kanapki – to serwowano w sylwestra za rządów Władysława Gomułki.
  Czego życzyli sobie pabianiczanie w latach 60.? Zbigniew Nowicki i Michał Cezak, pracownicy Pabianickich Zakładów Graficznych, chcieli wygrać po milionie w Totolotka. „Wtedy reszta marzeń zostanie automatycznie spełniona” – wyjaśnili dziennikarzowi. Józefa Bartłomiejczyk, pracownica zakładów mięsnych, marzyła o zdrowiu. Zakładowi, w którym była zatrudniona, życzyła dużo uczciwych pracowników i „zwiększenia produkcji eksportowej, za którą otrzymujemy cenne dla nas dewizy”. A fryzjer Marian Pietrzak mocno popuścił wodze fantazji: „Piłkarzom Włókniarza życzę awansu do wyższej ligi, a nam kibicom łez radości” – wyrecytował dziennikarzowi.

BURŻUJE JADĄ DO RZYMU
Dziesięć lat później, w 1978 r., dwie osoby z Pabianic było stać na sylwestrową zabawę aż w Rzymie. Gazetę powiadomił o tym kierownik filii biura podróży Orbis. Tym dwojgu zazdrościło całe miasto. Orbis ujawnił też, że kilkoro pabianiczan wybiera się witać Nowy Rok w Budapeszcie i Pradze. Mniej zamożni (11 osób) wykupili 5-dniowy turnus w Ciechocinku, z balem i kuligiem.
Tymczasem nad Dobrzynką rozkwitała państwowa gastronomia. Życie Pabianic triumfalnie informowało, że przybyła nam kawiarnia młodzieżowa Juvenia (ul. Ostatnia), bar uniwersalny Bajka (ul. Partyzancka) oraz kawiarnia Tip-Top z dyskoteką (ul. Karniszewicka).
Najbardziej bezpieczny bal miał być wyprawiony w świetlicy przy ul. Młynarskiej. Tańcowali tam ormowcy z rodzinami (200 osób). Za jadło, trunki i muzykę Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej płaciła ulgowo – po 500 zł od osoby.
Sielankową atmosferę przygotowań do sylwestra nad Dobrzynką zmącił tylko list do redakcji. Młode matki i młodzi ojcowie narzekali, że w sklepach brakuje mleka w proszku. Redakcja natychmiast wszczęła intensywne śledztwo. I rychło dopadła winowajców. „Kiedy tylko w sklepie pojawi się nasze mleko w proszku, rodzice dzieci natychmiast wykupują je na zapas” – ujawnił dyrektor zakładów mleczarskich.

KLAPA W MAJONEZIE
Przed sylwestrem 1979 r. władze miasta odważnie wyznały, że „nie będzie pełnego pokrycia w jajach, rybach, orzechach włoskich, cukierkach krówkach, waflach i biszkoptach”. Krótko mówiąc, nadciągała detaliczna klęska. Zwołano nadzwyczajne posiedzenie Wydziału Handlu. Sól i makarony będą – przyrzekali urzędnicy. Ale o kaszy gryczanej i mące mazowieckiej klienci nie powinni nawet marzyć. Ani o migdałach, ani o suszonych daktylach. „Zła sytuacja jest w majonezie” – donosiło Życie Pabianic z 13 grudnia. I ze smutkiem dodawało: „Niejasna jest też sprawa śledzi i ryb”. Bo wprawdzie kierownicy sklepów wysłali zamówienia, ale nie wiadomo, czy rybacy wykonają tegoroczne plany połowów.
Na szelki wypadek gazeta podała przepis na bezmięsny bigos. I tłumaczyła czytelnikom, że nie warto kupować prezentów świątecznych i noworocznych. Bo można nie trafić w gusta obdarowanych. „Najlepsze jest dobre słowo, szczere życzenia” – instruował redaktor.

SZALONE LATA PRZED TELEWIZOREM
W 1983 r. na sklepowych półkach stał głównie ocet, ale pabianiczanie chcieli szaleć do białego rana. Najbardziej elegancki bal szykowano w kawiarni Turkus – dla 45 par. Już w połowie grudnia Życie Pabianic podało, że zabrakło zaproszeń do Turkusa. Wszystkie poszły w kilka godzin, choć kosztowały fortunę - 3.250 zł od osoby.
Dużo skromniejsze były zabawy w Mokce i Juvenii. Mimo to miejsca przy stołach i na parkiecie wyprzedano tam w pierwszych dniach grudnia. Karnet do kawiarni Mocca kosztował 1.900 zł od osoby. W gazecie tłumaczono, że z tego aż 1.300 zł ma być „przeznaczone na konsumpcję”. Lektura jadłospisu kawiarni mogła zrodzić podejrzenie o prowokację polityczną: „kiełbasa, kurczak, kawa, makowiec…”. A gazeta dodawała, że będą także „inne rarytasy kuchni”.
W Juvenii (karnet po 1.800 zł) bawili się wyłącznie działacze Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej (45 par). Dla nich kucharki szykowały tatar, pieczonego indyka, kanapki z wędliną, herbatę i – jak podała gazeta - „niewielki przydział alkoholu” bez kartek.
W sylwestra miejskie autobusy marki Jelcz miały kursować rzadziej niż w dni powszednie, bo tylko co 7-8 minut. A tramwaje – tylko co 12 minut.
Dla siedzących w domach, Telewizja Polska wyświetlała film fabularny „Szalone lata”. Niestety, francuski.