Legendarny smak kręconych lodów włoskich z lodziarni na Bugaju kojarzą przynajmniej dwa pokolenia pabianiczan. Nie takie wodniste z proszku, tylko kremowe – na maśle i śmietance. Obowiązkowo, już przez prawie pół wieku rządzą tu dwa smaki: waniliowy lub czekoladowy. Nad tym, by receptura kręconych lodów pozostawała niezmienna, czuwa pani Bronisława. Pierwsze włoskie lody – 45 lat temu - sprzedawała w malutkiej, ciasnej budce na rogu ulic Bugaj i Marchlewskiego. Kręciła je na niemieckiej maszynie. Z drugiej maszyny nabijała rurki bitą śmietaną. To właśnie tak wyglądał w 1976 roku ten niewielki „lodowy” biznes, który Bronisława i Bogusław Głąbiccy wspólnie otworzyli na Bugaju. Mimo, że oboje mieli stabilne zatrudnienie w państwowych zakładach. Ale nie pożałowali. Bo ta mała budka z włoskimi lodami zaczęła się z czasem powiększać, podobnie jak rodzina państwa Głąbickich. Ich dzieci, od najmłodszych lat już spędzały w pracy rodziców mnóstwo czasu. Im były starsze, tym bardziej pomagały rodzicom.

Lodziarnia na Bugaju Życie Pabianic

Gofry obowiązkowo na 1 listopada

Z biegiem lat, w lodziarni na Bugaju sprzedawano już nie tylko włoskie lody i rurki. Doszły jeszcze chrupiące gofry – z cukrem pudrem, bitą śmietaną lub dżemem porzeczkowym.

- Pamiętam, jak dużo miejsca zajmowały te maszyny do smażenia gofrów. Było ich 14 włączonych na raz – wspomina Renata Uznańska, córka właścicieli. - Na 1 listopada po te gofry ustawiała się kolejka, taka aż do Dobrzynki. Cały dzień smażyliśmy te gofry. Zwykle na drugi dzień nie szłam do szkoły, bo taka byłam zmęczona.

Całe dzieciństwo pani Renata kojarzy właśnie z biznesem rodziców. To poświęcenie rodziny zaowocowało tym, że sama tu dziś pracuje i kontynuuje rodzinną tradycję. Razem z mamą prowadzą tę firmę. Choć córka właścicieli zawsze kochała podróżować, to ostatecznie nie zdecydowała się porzucić pabianickiego biznesu. Można nawet powiedzieć, że każda jej podróż kończyła się kulinarną inspiracją, którą chciała wypróbować w lokalnej firmie.

 

Smak nie do podrobienia

Prawdopodobnie sekret „lodowego” sukcesu rodziny Głąbickich tkwi w tym, że od podstaw robią wszystko sami. Żeby postawić pierwszą budkę z lodami, kupili działkę. Później zbudowali na niej obecny budynek, gdzie do dziś urzędują. Sami tworzą lody, które sprzedają i wymyślają ich smaki. Gdy wprowadzali do sprzedaży lody gałkowe, od podstaw uczyli się je wytwarzać – metodą prób i błędów. Nie było przecież wtedy internetu, gdzie mogli szukać gotowych przepisów. Pierwsze smaki lodów oprócz klasycznej wanilii i czekolady, były bakaliowe i jagodowe. Pan Bogusław stworzył też recepturę uwielbianej przez pabianiczan polewy czekoladowej.

- Jest taka, jaką ją tata wymyślił lata temu. Nasi dawni klienci nadal o nią pytają. Życzą sobie, żeby im dolewać jej „od serca” - mówi z uśmiechem pani Renata.

Lodziarnia na Bugaju Życie Pabianic

Dzisiejsze lodowe pucharki są bardzo kolorowe. Udekorowane owocami, posypkami, bitą śmietaną. Ale pierwsze skrzypce grają tu lodowe gałki o wymyślnych smakach – do wyboru, do koloru. Wzięcie mają owocowe sorbety na bazie świeżych owoców, ale też nietypowe smaki, takie jak np. smak bezy, precla, francuskiego croissanta, słonego karmelu, mascarpone czy gumy balonowej. Ten ostatni uwielbiany jest przez najmłodszych. Do tego odrobina kreatywności i hit lata zagwarantowany. Po lody o nazwie „Psi patrol” (od popularnej bajki), dzieci potrafią przyciągnąć rodziców z drugiego końca miasta.

- To są lody o smaku gumy balonowej, ale do nich dajemy piłeczkę. Sprawia to dzieciom dużo radości – wyjaśnia pani Renata.

 

Pandemia nie oszczędziła nikogo

Choć lato w tym roku zapowiada nam się upalne, a pabianiczanie łakną chłodzących deserów, to dla rodzinnej lodziarni to również czas wyzwań. Mają za sobą kryzys, jakiego od 45 lat nie pamiętają. Lodowy biznes zwykle kręci się w sezonie letnim, ale dzięki temu, że lodziarnia może spełniać również funkcję przytulnej kawiarni, dotąd udawało się firmie przetrwać.

- Teraz po raz pierwszy musieliśmy się zamknąć. Ze względu na pandemię byliśmy zamknięci od października do marca. Na szczęście udało nam się przetrwać i teraz ciężko pracujemy, żeby to odrobić – przyznaje córka właścicieli.

Pani Renata równolegle prowadzi swój własny „słodki” biznes – piecze ozdobne torty na zamówienie. Przyznaje, że to dzięki niemu była w stanie utrzymać się w trudnym okresie.

- W sezonie letnim tu jest dużo pracy, więc prawie nie mam czasu na pieczenie. Ale po sezonie mogę godzić obie prace – dodaje.