Spodziewaliście się kolejnego zamknięcia?

- Liczyliśmy się z ograniczeniami, ale nie z zupełnym zamknięciem. Mimo, że w październiku nie mieliśmy już żadnych obrotów, a wręcz straty na około 20 tysięcy złotych, to i tak działaliśmy dalej. Chcieliśmy, żeby widz o nas nie zapomniał. Niestety, każde kolejne ograniczenia, najpierw do 50 proc. obłożenia sali, a później do 25 proc., wywołały efekt psychologiczny. Choć w żadnym kinie na świecie nie wykryto ogniska koronawirusa, część ludzi przestała do nich chodzić w obawie, że coś tam jest nie tak.

Aż tak poważne obostrzenia były potrzebne?

- Wprowadzenie ograniczeń do 50 proc. frekwencji przy sali na 300 osób – takiej, jak nasza - już było totalną głupotą. Wystarczyłoby przestrzegać odległości. Mamy duże powierzchnie, dobry przepływ powietrza, dezynfekujemy sale... To żadne zagrożenie w porównaniu np. z Biedronką, gdzie ludzie podczas zakupów wchodzą sobie prawie na plecy.

Repertuar filmowy mieliście pewnie ustalony?

- Tak, do końca tego roku. Planowaliśmy kolejne wydarzenia: maratony filmowe czy takie imprezy, jak „Kino dla kobiet”. Zaplanowaliśmy nawet, jak co roku, sylwestra kinowego. Teraz wszystko jest nieważne.

Podczas pierwszej fali pandemii wypadliście z interesu na trzy miesiące. Udało się nadrobić zaległości?

- Nie mogliśmy się pozbierać. Kino zupełnie wyleciało widzom z głowy i ciężko było do nich dotrzeć. Mało kto wiedział, że znowu zaczęliśmy funkcjonować. Nie było też żadnych zwiastunów filmowych w telewizji, które przyciągnęłyby ludzi do kina. Zanim wybuchła epidemia, to one były motorem napędowym.

Przypomnieliście o sobie w końcu?

- Stawaliśmy na głowie, żeby tak było. Widzowie powoli zaczęli do nas wracać. Myśleliśmy, że frekwencja ustabilizuje się na w miarę normalnym poziomie, a my będziemy mogli wreszcie normalnie pracować. Wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze. Duże produkcje, z których głównie żyjemy, tym razem okazały się chusteczką na otarcie łez. Dobrze sprzedały się raptem trzy duże filmy: „Scooby Doo”, „Pętla” i „25 lat niewinności”. Przed pandemią w jeden weekend zarabialiśmy tyle pieniędzy, ile pozwalało utrzymać kino przez kolejny tydzień.

Poza pandemią pojawił się też kolejny wróg na horyzoncie, czyli kino w telewizji?

- To dla nas prawdziwy „policzek”. Nie znam chyba nikogo, kto nie miałby wykupionego abonamentu np. Netflixa. Jeśli w przyszłości filmy będą trafiać równocześnie do kin i do telewizji czy internetu, będzie to dla nas katastrofa. Odbierze to nam masowo klientów. Po tej zimie okaże się, jak bardzo rynek filmowy uległ zmianom.

Na pomoc finansową państwa możecie liczyć?

- Do tej pory byliśmy cały czas pomijani, choć jesteśmy jedną z branż, które zablokowano do zera. Przy pierwszej fali byliśmy zwolnieni tylko ze składek ZUS-owskich. Teraz dostaliśmy figę z makiem. Okazało się, że w mniemaniu ministrów „kulturą” są „Majteczki w kropeczki”, a nie kina. Nie mieliśmy kogo prosić o pieniądze, bo nie zostaliśmy uwzględnieni w subwencjach.

Z czego to może wynikać?

- Ekranów niezależnych w Polsce, takich jak my, jest zaledwie 15 procent. Około połowa tej liczby funkcjonuje w domach kultury. Są to zatem instytucje budżetowe. Jak od tych 15 procent odejmiemy kina samorządowe, reszty zostaje garstka, którą nikt nie chce zaprzątać sobie głowy.

Nadzieja w nowej „tarczy” antykryzysowej?

- Pojawiliśmy się na jej liście po raz pierwszy. Wnioski można będzie składać na przełomie stycznia i lutego, żeby doczekać się pieniędzy za listopad. A co do tego czasu? My tylko z kina żyjemy, a środki się kończą. Poza tym nie wiadomo, czy spełnimy warunki, żeby jakąkolwiek pomoc dostać.

Przewidujecie jakieś drastyczne kroki, np. cięcia etatów?

- Nie ma mowy. Utrzymamy je mimo wszystko. Pracownicy kina to nasza rodzina i ludzie od lat związani z tym miejscem.

Co porabia teraz „bezrobotny” właściciel kina?

- Jest mnóstwo prac porządkowych związanych z bieżącą eksploatacją budynku o powierzchni 650 m kw. Wykonuję je sam. Muszę ponownie uruchomić kotłownię węglową, zakupić opał i utrzymać stałą temperaturę, bo sprzęt kinotechniczny jest wrażliwy na jej wahania. Kino jest zamknięte, ale wciąż przychodzą płatności i faktury, którymi trzeba się zająć. Cały czas muszę obserwować, co dzieje się na rynku filmowym i planować, żeby być przygotowanym w razie otwarcia. Nie jest to proste, bo w ustalenie grafiku trzeba włożyć mnóstwo czasu, pracy i zaangażować wiele osób.

Jak my, pabianiczanie, możemy wspomóc kino?

- Dołączyliśmy do akcji #wspieramykinapolskie. Wchodząc na stronę internetową www.wspieramy-kina.pl, można zakupić dowolną ilość bezterminowych biletów. Mają formę kodu, który przychodzi na adres mailowy. Będzie można go wymienić na wejściówkę w kasie kina na dowolny film w technologii 2D.

Macie jakiś plan awaryjny?

- Na razie nie. Na pewno nie przerobię naszego budynku na Biedronkę, bo to zabytek. Nie poddamy się szybko i będziemy walczyć o to miejsce do końca.

Dziękuję za rozmowę.