ad
O nauce w tej szkole marzyłam od dziecka. Moja starsza siostra chodziła do gimnazjum, znałam jej koleżanki, przysłuchiwałam się ich opowieściom, dzieliłam szkolne przeżycia. Rodzice nie od razu byli skłonni posłać mnie do tej szkoły, ponieważ była płatna - czesne za półrocze wynosiło 110 zł. Ale po rozmowie z dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 16, do której chodziłam, zmienili zdanie. I tak w upalny majowy dzień 1934 roku stanęłam przed szkołą przy ul. Pułaskiego. Do budynku zapraszały szeroko otwarte drzwi, potem kilka schodów, nad drzwiami tablica z napisem Państwowe Gimnazjum i Liceum im. Królowej Jadwigi. Tu miałam spędzić następnych 6 lat: 4 lata w gimnazjum i 2 lata w liceum. Nie pamiętam, jak znalazłam się w klasie, w której zdawałam egzaminy z języka polskiego i historii. Nie były trudne, bo byłam dobrą uczennicą.

Jako gimnazjalistka musiałam przygotować sobie odpowiedni strój. Składały się na nań: czarny fartuch zapinany z przodu z białym kołnierzykiem, bluza do bioder zapinana na trzy metalowe guziki w kształcie kulek z wyrabianą książką. Na lewym przedramieniu, obszyta białymi jedwabnymi nićmi, była niebieska tarcza z numerem 41. Spódniczka układana w fałdy o długości za kolana. Na uroczystości szkolne obowiązywała biała bluzka wiązana niebieską wstążką lub aksamitką. Płaszcz granatowy z niebieską tarczą na przedramieniu, granatowy beret z owalnym znaczkiem. Pończochy popielate, buciki czarne, zapinane na pasek, i łapcie skórzane, tzw. wywrotki.

Lekcje zaczynały się o godz. 7.45 poranną gimnastyką na szkolnym korytarzu. Prowadziły ją starsze uczennice. Potem szłyśmy na modlitwę do sali gimnastycznej. Punktualnie o godz. 8.00 zjawiała się przełożona - Józefa Jędrychowska, i zaczynała modlitwę do Ducha Świętego. Lekcje kończyły się także wspólną modlitwą. Religia była w szkole obowiązkowa. Niewierzących nie przyjmowano. Uczęszczały natomiast na nią Żydówki i ewangeliczki, które miały swoich nauczycieli religii.

Język polski wykładała pani Rzewnicka. Jej lekcje nie należały do najciekawszych. Dużo wymagała od nas samodzielnych wypowiedzi, ale brakowało nam pięknych wykładów, jakich słuchałyśmy na lekcjach historii u pani Renaty Zawadzkiej. Języka niemieckiego uczyła Niemka, pani Ingesleiben, a francuskiego pani Ejhornowa - Francuzka. Była bardzo surowa i to z jej lekcji uciekłyśmy do parku Słowackiego. Następnego dnia Przełożona wykluczyła klasę z samorządu szkolnego do końca roku. To była dla nas najsurowsza kara. Łacinę wykładał pan Kierniczny, a matematykę pan Chodkowski, który także uczył fizyki. Był bardzo przystojny i podobny do jednego z amantów filmowych. Nazywałyśmy go Dolo. W klasie IV matematykę objął prof. Zygmunt Zwolski, który szybko zyskał opinię świetnego wykładowcy. Chemii uczył prof. Rubach, brat Przełożonej. Biologii - prof. Minko, zapalony przyrodnik. Gimnastykę prowadziła prof. Badziakówna (absolwentka szkoły). Na jej lekcjach obowiązywały jednolite stroje: białe bluzki i czarne spodenki. Latem ćwiczyłyśmy na boisku. Biegi, skoki, gra w dwa ognie i palanta. Było też boisko do siatkówki, górka do zjeżdżania na sankach, a zimą boisko zamieniało się w lodowisko. Lekcje nie mogły trwać dłużej niż do godz. 14.00. Potem uczestniczyłyśmy w różnych kółkach zainteresowań, miałyśmy też lekcje plastyki, robótek ręcznych oraz gry i zabawy.

Rok szkolny zaczynałyśmy mszą w kościele św. Mateusza, na którą szłyśmy pod sztandarem (na jednej jego stronie wyhaftowane były słowa: Nauka, Ojczyzna, Cnota, a na drugiej św. Jadwiga). Razem z nami szła Przełożona i grono nauczycielskie. "O, idą Jadwiżanki", mówili przechodnie na ulicy.

Bardzo uroczyście obchodziłyśmy święto naszej patronki. Dzień wcześniej wszystkie przystępowałyśmy do spowiedzi i komunii. Ksiądz prefekt Kazimierz Olszewski odprawiał mszę w kaplicy szkolnej, a potem była akademia, na której pokazywałyśmy żywe obrazy - scenki z życia świętej Jadwigi. Równie uroczyście obchodziłyśmy Święto Niepodległości 11 Listopada, 3 Maja. Po śmierci marszałka Piłsudskiego, co roku czciłyśmy rocznicę jego śmierci.

Do zwyczajów szkoły należało organizowanie imprez dochodowych. Co roku organizowałyśmy bazar. Klasy miały swoje stoiska, na których sprzedawały haftowane przez uczennice chusteczki, serwetki, malowane wazoniki itp. W karnawale były trzy zabawy, dla uczennic, rodziców i dla gości, a dla klas maturalnych studniówka. Każda klasa chociaż raz w roku jechała na wycieczkę. Nasza klasa była w Krakowie, Wieliczce, Wilnie, Warszawie i we Lwowie. W czasie wakacji organizowano obozy. Ja byłam w Koszewnikach nad Niemnem.

W klasie maturalnej dziewczęta wyszywały na beretach różne motywy i hasła w języku łacińskim. Moja klasa haftowała trzy lilijki andegaweńskie, a nad nimi napis Per aspera ad astra (Przez ciernie do gwiazd). Całe miasto wiedziało wtedy, że zbliża się matura.


***
Józefa Jędrychowska (1883-1971) założycielka Gimnazjum Żeńskiego w Pabianicach

Pochodziła z rodziny ziemiańskiej. Urodziła się w Rojkowie. W wieku 19 lat poślubiła Romana Jędrychowskiego, urodziła czworo dzieci. Pomimo obowiązków rodzinnych podjęła naukę
i otrzymała świadectwo nauczycielskie z prawem wykładania w szkołach 7-klasowych. W 1908 roku rozpoczęła pracę w prywatnej szkole Zofii Pętkowskiej i Wiktorii Macińskiej, a dwa lata później otworzyła własną w Rudzie Pabianickiej. 7.09.1915 roku na prośbę burmistrza Pabianic i miejscowego proboszcza, otworzyła w naszym mieście 7-klasowe Gimnazjum Żeńskie. Szkoła znajdowała się w domu Karola Merkerta przy ul. Długiej. W 1923 roku otrzymała plac od władz miasta pod budowę nowego gmachu przy ul. Pułaskiego 29. W 1926 r. ukończyła wydział polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Siedem lat później uzyskała stopień doktora filozofii. Oprócz pracy naukowej i pedagogicznej aktywnie uczestniczyła w życiu społecznym Pabianic. Była członkiem Miejskiej Rady Szkolnej, Organizacji Przysposobienia Kobiet do Obrony Kraju, przewodniczyła Komitetowi Walki z Pornografią. W 1937 r. założyła Towarzystwo Popierania Polonii Zagranicznej. Należała do Ligi Morskiej i Kolonialnej oraz Związku Obrony Kresów Zachodnich. W czasie wojny uczyła na tajnych kompletach w Warszawie, ukrywała żydowskie dzieci narażając własne życie. Po wojnie wróciła do Łodzi. Nie mogła jednak wrócić do "swojej" szkoły. Pracowała w Wytwórni Filmów Oświatowych. W wieku 80 lat tłumaczyła książki naukowe z niemieckiego i rosyjskiego. Zmarła w Łodzi 12.11.1971 r. Pochowano ją na cmentarzu w Rudzie Pabianickiej.