ad

Niewielki sklepik z artykułami motoryzacyjnymi przy ul. Kilińskiego z pewnością zna każdy fan motocykli z lat 60. i 70. To rodzinny biznes Ewy i Jacka Sobierajów. W tym roku mija 35 lat odkąd otworzyli sklep.

- Byliśmy trzecim prywatnym sklepem w Pabianicach z takim asortymentem. Początkowo mieliśmy tu artykuły nie tylko motoryzacyjne, ale i techniczno-elektryczne. Hitem u nas była wtedy grzałka do gotowania wody – opowiada pani Ewa.

Po ulicach jeździło wtedy niewiele zagranicznych aut. Widać było gównie fiaty 126, 125 i polonezy. Więcej było motocykli, które dziś uznawane są za kultowe (Simson, Romet, Jawa…). Co więcej, do dziś u pani Ewy można kupić wiele części do tych właśnie „zabytków”.

- Jest wielu pasjonatów, którzy odrestaurowują te motocykle. Są dziś w cenie – uważa kobieta. – To były maszyny nie do zdarcia, nie to co dziś, takie jednorazówki.

 

Pani to nie będzie wiedziała”

Pierwszy sklep państwa Sobierajów powstał w 1985 roku przy dworcu PKP.

- Przyznam szczerze, marzyłam żeby otworzyć tam sklep, ale z bibelotami, taki „1.001 drobiazgów”. Ale wtedy to komitet osiedlowy decydował o tym, jaki sklep jest bardziej potrzebny w tym miejscu. Padło na motoryzacyjny, a ja byłam przerażona.

Po kilku latach małżeństwo miało już dwa takie sklepy w mieście, drugi przy ul. Klińskiego. Dziś został już tylko ten w centrum miasta. Od 25 lat prowadzi go pani Ewa, bo mąż Jacek, krótko mówiąc, się przebranżowił. Kobieta codziennie nie tylko sprzedaje, ale i doradza, zabawia i poszukuje w hurtowniach niezbędnego klientom sprzętu. Nie raz zaskoczyła swoją wiedzą „specjalistów” od motoryzacji.

- Wchodzi klient, patrzy że kobieta za ladą i mówi, że potrzebuje takiej części, ale „pani to nie będzie wiedziała, o co mi chodzi”. Tak się składa, że wiedziałam – wspomina z uśmiechem, pokazując nam zębatkę zdawczą motocykla WSK.

Takich niedowiarków miała kilku, ale większość klientów to stali bywalcy sklepu. Ufają pani Ewie i bez obawy pytają o rady. Kobieta spokojnie tłumaczy, jak zamontować kufer na skuterze, czy który zestaw uszczelek będzie lepszy do ich maszyny.

- Po tylu latach to słonia można nauczyć tańczyć – żartuje. - Zaczynałam pracę od mniejszego asortymentu, z czasem uczyłam się o kolejnych. I tak w tej branży w mieście nie byłam prekursorem. To pani Klimżyńska jako pierwsza kobieta sprzedawała takie akcesoria na Starym Mieście.

Przez 35 lat zdarzały się lepsze i gorsze miesiące czy lata w biznesie motoryzacyjnym.

- Ciężko było w latach 90., ale różnie bywało zawsze. Nie ma z tego biznesu „kokosów”. Jednak radzimy sobie – mówi.

W tym roku wiele firm dotknął kryzys spowodowany epidemią. Jak było u nich?

- Zamknęłam sklep może na tydzień. Klienci dzwonili, pytali kiedy się otworzymy. Zaczęłam umawiać się na godziny – opowiada – W marcu i kwietniu było większe zainteresowanie, klienci chyba wykorzystali ten czas na naprawy i przygotowania do jazdy. Za to w maju było kiepsko. To taki „zerowy” miesiąc.

Prowadzenie sklepu z akcesoriami motoryzacyjnymi, w którym głównym asortymentem są części do motocykli, to liczenie się z sezonowymi zyskami.

- Zwykle na urlop wybieramy się jesienią, gdy w sklepie zmniejsza się ruch – przyznaje pani Ewa.

 

Z kierownicą od malucha

Sklep jest niewielki, ale dobrze zaopatrzony. Wypełniony od podłogi po sufit częściami; od żarówek, zapachów, apteczek, linek holowniczych, gaśnic, katalogów, po kaski, kufry itp. Jest tego tyle, że można by zbudować niejeden motocykl od podstaw.

- Może takie bez obudowy, bo nie mam tu za bardzo miejsca na gromadzenie plastikowych elementów – dodaje z uśmiechem.

Właścicielka jest gotowa spełnić każde życzenie klienta. Nietypowych sobie nie przypomina.

- Około 5 lat temu zamówiłam kierownicę do malucha. Klient się po nią nie zgłosił. Udało mi się ją sprzedać dopiero w zeszłym roku.