Dziś po 19 latach Barbara Błoch i Agnieszka Maciaszek z mężem Witoldem przenieśli się do Willi Impresja przy Żeromskiego.

- Nadal nie możemy zrezygnować z pomidorowej, szczawiowej czy czerniny, bo są stali klienci, którzy specjalnie na taką zupę przyjeżdżają nawet z innych miast – mówi z uśmiechem Agnieszka.

Żeby dostać w 1992 roku stolik w Skałce przy ulicy Orlej, czekało się w kolejce. Wtedy na talerzach królowały kotlety po cygańsku, kluski na parze, kotlety de volaille.

- Cygański to był kotlet schabowy z pieczarkami, zapiekany z żółtym serem i polany keczupem. Mieliśmy klienta, który jadł go z... kluskami na parze nadziewanymi owocami – wyjaśnia Basia. - Ktoś inny te kluski jadł z rybą.

W piątki przychodziło się tutaj na naleśniki z serem, w czwartki były gołąbki. Ale królowała giczka cielęca.

- Firma Hannmar gościła ministra pracy Leszka Millera i zamówili u nas obiad. A tu toaleta koedukacyjna, wejście prosto z ulicy, maleńka szatnia. Nie były to najlepsze warunki dla tej rangi gościa, czyli urzędującego ministra. Było nerwowo, ale sytuację rozładował nasz szatniarz, który powiedział Millerowi, że wygląda przystojniej niż w telewizji – opowiadają anegdotkę.
Siostry Agnieszka i Basia rządziły na sali. Kuchnia należała do ich mamy Heleny i Marii Seligi.

- Pani Maria do dziś z nami pracuje – zdradzają. - Obie wtedy dbały, żeby było smacznie i po domowemu.

Jedzenie tak zasmakowało pabianiczanom, że w soboty i niedziele grzecznie czekali po kilkadziesiąt minut na stolik.

- Podczas takiego czekania na wolny stolik nasi stali klienci - Michał Ogiński z żoną Elżbietą zaproponowali, że wybudują restaurację, a my będziemy ją prowadzić. Najpierw powiedziałam, że się nie zgadzamy – mówi Basia. - Chciałyśmy już wtedy iść na swoje, ale nie miałyśmy jeszcze pieniędzy na budowę. Po pięciu minutach wróciłam do pana Ogińskiego i powiedziałam, że zmieniłam zdanie i się zgadzamy.

W wakacje 1998 roku siostry przeniosły biznes do Piemontu przy Kilińskiego.

- Pan Michał jest wizjonerem i człowiekiem odważnym. To on już wtedy przewidział, że hotel to świetna inwestycja – mówi Agnieszka. - My się tego panicznie bałyśmy. Zwłaszcza, że dużo osób pukało się w głowę, bo po co w Pabianicach hotel?

Ogińscy urządzili hotel, a siostry restaurację. Okazało się to strzałem w dziesiątkę.

- Miałyśmy 150.000 zł oszczędności i wszystko wydałyśmy na sprzęty do kuchni, na urządzenie sal restauracyjnych. Ale i tak to było za mało – zdradza dziś Basia. - Na otwarcie przyszedł Mieczysław Mik, wówczas dyrektor Wojewódzkiego Urzędu Pracy. Zwiedził zaplecze i to on zaproponował, żebyśmy napisały podanie o dotację na stworzenie miejsc pracy dla niepełnosprawnych. Dzięki jego pomysłowi dostałyśmy kolejne 150.000 zł i mogłyśmy doposażyć obiekt. Kupiłyśmy nawet przemysłową pralkę i suszarkę, profesjonalny odkurzacz. Wyposażyłyśmy recepcję w faks, ksero i komputer.

Umowa wygasła po niespełna 5 latach, ale cztery z sześciu zatrudnionych wtedy osób niepełnosprawnych nadal u nich pracują. Rok później wzięły udział w konkursie „Teraz Polska” na najlepsze usługi w branży gastronomiczno-hotelarskiej.

- I ku naszemu zaskoczeniu, Piemont znalazł się w gronie trzech nominowanych obiektów w Polsce - wspominają.

Ich gośćmi byli prezydenci Lech Wałęsa i Ryszard Kaczorowski, premierzy Józef Oleksy i Jarosław Kaczyński, poseł na Sejm Jolanta Szymanek-Deresz, Anna Walentynowicz oraz wiele innych znanych osób ze świata polityki, nauki i kultury.
Roboty było sporo, więc gdy kucharz kończył pracę o 22.00, do kuchni wchodzili cukiernicy. Piekli serniki, jabłeczniki, robili torty. Wtedy narodził się też deser Piemont.

- Nasza mama pracowała w starej Mocce, gdzie jako dzieci jadłyśmy pyszny deser. Chciałyśmy też go mieć u siebie, ale nikt nie znał przepisu – opowiada Basia. - I pojechałyśmy gdzieś za Łaskiem po wsiach szukać pani Rozalii, która robiła ten deser w Mocce.

Gdy zdobyły przepis, nazwały go deser Piemont.

- Smakuje, bo to same żółtka ucierane z cukrem, z dodatkiem śmietany i bakaliami. Po zastygnięciu polewamy je czekoladą – zdradzają przepis siostry.

Był 2001 rok, gdy ze strachem otwierały pierwszą kawiarnię w mieście - Moccę przy Kilińskiego. Do pomocy pospieszyła im najmłodsza siostra Aleksandra Pliszka.

- Trochę robiłyśmy to na siłę, bo najemca wyprowadził się z tego pomieszczenia i stało puste – przyznają.

Nie przypuszczały, że natychmiast stanie się to tak popularne miejsce spotkań przy kawie. Ich „wuzetki”, babeczki z budyniem, domowe pączki z różą czy krem sułtański przeszły już do historii pabianickich słodyczy. Nie mówiąc o lodach czy owocach z ajerkoniakiem.

- Zawsze chciałyśmy przejść na swoje i powoli dążyłyśmy do tego – przyznaje Basia.

Dlatego kupiły od miasta stary szpital przy Żeromskiego i urządziły w nim Willę, czyli hotel na 11 pokoi z małą restauracją. Potem dokupiły działkę i w ogrodzie wybudowały salę weselną Impresja na 300 osób z restauracją. Pierwsze wesele urządziły tutaj 14 sierpnia.
Dziś opuściły Piemont, by w Willi Impresja przy Żeromskiego dokończyć urządzanie eleganckiej restauracji.

- Za kilka dni będzie już czynna wraz z salą klubową na antresoli z bilardem i salą dla palących – wyliczają.

Kawiarnia od marca przenosi się do Willi, gdzie wcześniej była mała restauracja.

- Przez moment wydawało się nam, że uda się poprowadzić dwie restauracje, czyli Piemont z hotelem i Willę Impresję, ale przyszedł kryzys, a wraz z nim obawy, że nie damy rady – wyjaśnia Agnieszka.

- Dlatego rok temu zrezygnowałyśmy z prowadzenia Piemontu i złożyłyśmy wymówienie. Zgodnie z umową, trwało to 12 miesięcy – dodaje Basia. - Dziś w hotelu Piemont działa już nowa firma. Hotel jest czynny.

Sala bankietowa w Willi Impresja została urządzona w stylu klasycznym, secesyjnym. Zdobią ją kryształowe żyrandole i lustra. W sylwestra siostry urządziły największy i najlepszy od 19 lat bal. Bawiło się na nim około 100 par.

- Były prawie same znajome twarze. Było nam bardzo miło, bo to klienci, którzy są z nami od Skałki – wspominają siostry. - Jedni przychodzili na obiady, innym urządzałyśmy imprezy, wesela.
Tak się podobało, że teraz, pod namową gości, urządzają 26 lutego bal karnawałowy.

- Rzeczywiście, sporo osób już zarezerwowało miejsca – przyznaje Basia. - Ale sukces udanej zabawy to dobra, profesjonalna orkiestra, a my taką mamy.

W Willi Impresja nie ma już miejsca na partyzantkę jak na początku ich gastronomicznej przygody w Skałce. W kuchni z profesjonalnym zapleczem rządzą kucharze, a na sali - kelnerzy z ogromnym doświadczeniem.

- Ale nasza mama już ponad pół wieku pracuje na prawie pełnym etacie i wciąż nie wyobraża sobie życia bez pracy. Cieszy się, gdy może wejść tutaj do kuchni i nam pomóc, czy doradzić – przyznaje Agnieszka.

- Bez niej i jej ciężkiej pracy nie doszłybyśmy aż tak daleko – dodaje Basia.